[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brutalny, ciemnytyp.Darł jej ubranie, napierał swym ciałem.Potem cios jak grzmot w lewe ucho.Zobaczyłatylko czyjąś zamazaną, pełną nienawiści twarz.Upada.Słabnącymi ramionami próbowała wesprzeć się o drewnianą ścianę, wygięłasię i zsunęła na podłogę.Wielki czarny bucior wgniótł jej okulary w twarz.Czaszką uderzyław ścianę.Nie mogła wydobyć słowa.Ciało Ber-nice jeszcze wiło się w konwulsjach.Napastnik tępo kopał ją aż zupełnie znieruchomiała.Stuk.stuk.stuk.- odszedł.Czy to sen? Kręci jej się w głowie, na podłodze krew i potłuczone, zmiażdżoneokulary.Wstała.Zatoczyła się na ścianę, w uchu nadal czuła cios pięści, na twarzy bucior.Słyszała krew, która kapała jej z ust i z nosa.Podłoga przyciągała ją jak magnes, w końcuuderzyła głową o deski.Jęknęła, zabrzmiało to jak bulgot - krew ze śliną nagromadziły się w ustach.Wypluła.Podniosła głowę, wydała dzwięk, który był na pół krzykiem, na pół jękiem.Gdzieś z góry doszedł ją stukot, deski zaczęły klekotać od nagłego ruchu.Słyszała.jacyś ludzie krzyczą, klną, gwałtownie zbiegają po schodach.Nie mogła się ruszyć, była nawpół przytomna.Zwiatło i dzwięk to pojawiały się, to znikały, raz były, raz nie.Objęły jąjakieś ramiona, gdzieś ją przesuwały, kołysały.Po ustach przejechała jakaś tkanina.Poczułaciepło koca.Ciągle przykładano jej ręcznik do twarzy.Znów miała pełno w ustach, wypluła.Znowu usłyszała, jak ktoś klnie.***Marshall dalej nie odpowiadał na żadne pytania, choć inspektor z Wind-soru nie traciłnadziei.- Tu chodzi o morderstwo, człowieku! - powiedział.- Aż pewnych wiarygodnychzródeł dowiedzieliśmy się, że był pan dziś wcześnie rano w domu Harmela i to mniej więcejw czasie, gdy zginął.Ma pan na ten temat coś do powiedzenia? Ten pachołek chyba wczoraj się urodził - pomyślał Marshall.- No pewnie, frajerze,powiem ci wszystko, co wiem, a ty mnie powiesisz! Takie to morderstwo, jak ze mnie świętyturecki.Zastanawiało go tylko jedno: kto był owym wiarygodnym zródłem i w jaki sposóbto wiarygodne zródło nie tylko wiedziało, że był wcześniej u Harmela, ale i to, że te glinybędą go mogły znalezć u Strachana.Nie przestawał myśleć nad rozwiązaniem tej zagadki.- Więc w dalszym ciągu nic pan nie powie? - zapytał inspektor.Marshall nawet niekiwnął, ani nie potrząsnął głową.- No, dobra - inspektor lekko wzruszył ramionami.- Proszę mi w takim razie podaćprzynajmniej nazwisko adwokata.Będzie panu potrzebny.Marshallowi nie przychodziło do głowy ani jedno nazwisko.To była gra na zwłokę.- Spence - powiedział któryś z zastępców - masz telefon z Ashton.Inspektor podniósłsłuchawkę telefonu na biurku:- O, witaj, Alfie! Co słychać? Czyżby Alf Brummel?- Taa - powiedział inspektor - jest tutaj akurat.Chcesz z nim porozmawiać? Bo z namito on na pewno rozmawiać nie będzie.Podał słuchawkę Marshallowi: Alf Brummel. Marshall wziął słuchawkę:- Tak, tu Hogan.- Marshall - Brummel grał zaskoczonego i przerażonego - co się tam dzieje?!- Nie mogę powiedzieć.- Mówią mi, że zamordowano Teda Harmela i że zatrzymali cię jako podejrzanego.Toprawda?- Nie mogę powiedzieć.Alf zaczynał się rozkręcać:- Marshall, posłuchaj, dzwonię, bo może będę mógł jakoś pomóc.Jestem najzupełniejprzekonany, że to pomyłka i na pewno można coś załatwić.A tak w ogóle, to co ty robiłeś uHarmela?- Nie mogę powiedzieć.- Marshall! - Brummel był wzburzony.- Na litość boską, czy nie możesz ani na chwilęzapomnieć, że jestem gliną? Jestem również twym przyjacielem.Chcę ci pomóc!- Proszę bardzo.- Chcę.Naprawdę chcę.Posłuchaj.Pogadam jeszcze raz z inspektorem Nelsonem.Może da się coś załatwić.Marshall przekazał słuchawkę na powrót Nelsonowi.Nelson i Brummel rozmawialiprzez chwilę.Wyglądało na to, że niezle się znają.- No cóż, może rzeczywiście uda ci się zdziałać więcej niż mnie - mówił Nelsonuprzejmym tonem.- Pewnie, czemu nie.Co? Dobra, w porządku.Nelson spojrzał na Marshalla.- Wyłączył się chwilowo.Chyba za pana poręczy.Sądzę, że pańska sprawa znajdziesię w jego jurysdykcji, oczywiście jeśli w ogóle do sprawy dojdzie.Marshall kiwał głową machinalnie.Teraz Brummel umieścił go dokładnie tam, gdziechciał.Jeśli dojdzie do sprawy! Gdyby nie było do niej podstaw, już Brummel na pewno jeznajdzie.Cóż to będzie tym razem? Karmel i Hogan wspólnie szefowali grupie napastującejnieletnich plus morderstwo rodem z dzielnicy gangsterskiej?Usłyszeli, jak Brummel znów się włącza.- Tak, słucham.Tak, już daję - Nelson znów wręczył słuchawkę Marshallowi.- Marshall - Brummel był zdenerwowany, przynajmniej tak brzmiał jego głos -dzwonili właśnie ze straży pożarnej.Wysłali swoją karetkę w stronę Baker.Chodzi o Bernice.Ktoś ją napadł.Marshall jak nigdy zapragnął, aby Brummel kłamał.- Powiedz coś jeszcze.- Dopiero, jak tu przyjadą, będziemy coś więcej wiedzieć.Już niedługo.Posłuchaj,wypuszczą cię na osobiste poręczenie, na moją odpowiedzialność.Przyjeżdżaj zaraz doAshton.Mógłbyś zobaczyć się dziś ze mną w biurze, powiedzmy o trzeciej?Marshallowi zdawało się, że zaraz dostanie apopleksji, próbując zdusić wszystkieprzekleństwa, jakie w tej chwili cisnęły mu się na usta.- Przyjdę, Alfie.Nic mnie nie powstrzyma.- Dobra, to zobaczymy się niebawem.Marshall oddał słuchawkę Nelsonowi.Nelson uśmiechnął się i powiedział:- Odwieziemy pana do pańskiego samochodu.***Mężczyzna w czarnej skórze był już z powrotem w Ashton.Biegł ulicami i alejami jakopętany.Oglądał się za siebie, dyszał ciężko, płakał, śmiertelnie przerażony.Na plecach siedziało mu pięć okrutnych duchów.Wyglądały na zewnątrz, to znówchowały się do jego ciała.Przywarły do niego jak ogromne pijawki, wpijając długie pazurygłęboko w skórę.Nie mogły jednak nad nim zapanować.Były zbyt przerażone.Tuż nad pięcioma demonami i ich biegnącą ofiarą unosiło się sześciu wojownikówanielskich z obnażonymi mieczami, które poruszały się we wszystkie strony, nadając staduduchów pożądany kierunek.Demony syczały i pluły, próbując się bronić żylastymi ramionami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]