[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Patricku, to nie moja wina, że przez całą noc aż do świtu piłeś z kumplami.Kumplami?–Skąd w ogóle wiesz, że z kimś piłem?Wyrzuciła ostatni większy odłamek szklanki i wstała.–Bo masz worki pod oczami w takim odcieniu zieleni, jakiego jeszcze nigdy u ciebie nie widziałam, a z samego rana odsłuchałam na automatycznej sekretarce wiadomość nagraną tak bełkotliwym pijackim głosem, że ledwie mogłam coś zrozumieć.–Aha.– Z niemałym trudem przypomniałem sobie krótki postój przy budce telefonicznej w drodze powrotnej do domu.– I co było w tej wiadomości?Wzięła ze stołu kubek z kawą, oparła się o pralkę i odrzekła:–Coś w rodzaju: „Gdzie jesteś? Już trzecia nad ranem, sprawy się popieprzyły i musimy pogadać".Było coś dalej, ale nie zrozumiałam ani słowa, bo zacząłeś mówić w zupełnie obcym dla mnie języku suahili.Odstawiłem miotłę i śmietniczkę, schowałem wiadro ze śmieciami do szafki i nalałem sobie kawy.–Nawiasem mówiąc, gdzie byłaś o trzeciej nad ranem?–Znowu chcesz mi zastępować ojca? – Zmarszczyła brwi i lekko uszczypnęła mnie w bok tuż nad brzegiem kołdry, którą byłem owinięty.– Zaczyna ci przyrastać mięsień piwny.–To nie jest żaden mięsień – mruknąłem, sięgając po słoik ze śmietanką w proszku.–A wiesz dlaczego? Bo nadal pijesz piwo w takich ilościach, jakbyś ciągle mieszkał w akademiku.Zerknąłem na nią z ukosa, odmierzając sobie łyżeczkę śmietanki do kawy.–Zamierzasz odpowiedzieć na moje pytanie, czy nie?–Naprawdę chcesz wiedzieć, gdzie spędziłam noc?–Owszem.Pociągnęła łyk kawy, spoglądając na mnie znad krawędzi kubka.–Nie powiem.Wiedz tylko, że obudziłam się rano w cudownym nastroju, z lekkim szumem w głowie i szerokim uśmiechem.Bardzo szerokim.–Takim jak teraz?–Szerszym.–Aha.Dźwignęła się i przysiadła na brzegu pralki.–Skoro zadzwoniłeś do mnie o trzeciej nad ranem mimo stanu, w jakim się znajdowałeś, zapewne nie chodziło ci tylko o kontrolę mojego życia seksualnego.– Przypaliła papierosa.– Więc co się stało?–Pamiętasz Karę Rider?–Pewnie.–Tej nocy została zamordowana.–Niemożliwe! – Oczy jej się rozszerzyły.–A jednak.– Z powodu zwiększonej porcji śmietanki moja kawa smakuje jak mleczna odżywka dla niemowląt.– Ktoś ją ukrzyżował na Meeting House Hill.Angie zamknęła oczy, lecz zaraz je otworzyła i zapatrzyła się w rozżarzony czubek papierosa, jakby usiłowała coś z niego wyczytać.–Masz pojęcie, kto mógł to zrobić? – zapytała w końcu.–Jeśli mam być szczery, nie widziałem nikogo, kto by się kręcił w pobliżu z zakrwawionym młotkiem, podśpiewując: „O rety, o rety, uwielbiam krzyżować kobiety!".Bez namysłu wylałem zawartość kubka do zlewu.–Czy z tego powodu chcesz dzisiaj zrezygnować z pracy? – spytała cicho.Nalałem sobie do kubka świeżej kawy.–Jeszcze nie wiem.Jest dość wcześnie.Kiedy się odwróciłem, pospiesznie zsunęła się z pralki i stanęła na wprost mnie.Przed oczyma stanął mi widok zwłok drobnej i szczupłej Kary leżących na zmarzniętej ziemi, niemal całkiem nagich, opuchniętych, ze szklistymi oczyma wpatrzonymi w dal.–Wczoraj rano spotkałem ją przed barem „Emerald" – powiedziałem.– Tknęło mnie dziwne przeczucie… sam nie wiem… że popadła w jakieś kłopoty albo coś w tym rodzaju… W każdym razie je zlekceważyłem.Spieprzyłem sprawę.–I co? – zdziwiła się Angie.– Dręczą cię przez to wyrzuty sumienia?Wzruszyłem ramionami.–Nie wolno ci tak myśleć, Patricku.– Przytknęła ciepłą dłoń do mego policzka, tym samym zmuszając mnie, bym spojrzał jej w oczy.– Rozumiesz?Przemknęło mi przez głowę, że nikt nie powinien umierać tak jak Kara.–Rozumiesz? – powtórzyła Angie.–Tak – burknąłem.– Chyba tak.–Żadnego „chyba".– Cofnęła rękę, wyjęła z torebki dużą białą kopertę i podała mi ją.– To było przyklejone taśmą do drzwi na dole.– Wskazała niewielkie kartonowe pudełko na stole kuchennym.– A to stało na progu, oparte o drzwi.Mieszkam na drugim piętrze, mam dodatkowe grube skoble zamykające drzwi, zarówno frontowe jak i kuchenne, do tego co najmniej dwa rewolwery ukryte w ich pobliżu, ale najlepszym zabezpieczeniem przed włamywaczami są same podwójne drzwi wejściowe mojego segmentu, rozdzielone maleńkim przedsionkiem, zrobione z masywnego ciemnego niemieckiego dębu i dodatkowo wzmocnione stalowymi ramami.Okienko w drzwiach zewnętrznych jest oklejone siateczką drucianego czujnika połączonego z systemem alarmowym, a dozorca zainstalował w obu drzwiach łącznie sześć zamków, do których otwarcia potrzebne są trzy różne klucze.Nie rozstaję się z ich kompletem.Angie ma drugi.Trzeci znajduje się pod pieczą żony dozorcy, która zajmuje lokal na pierwszym piętrze, podobno nie mogąc znieść ciągłego towarzystwa męża.Dwa zapasowe komplety ma dozorca, Stanis, żyjący w wiecznym strachu, że któregoś dnia dopadnie go specjalny oddział bolszewików, żeby zabrać go z powrotem do ojczyzny.Podsumowując, mój segment jest tak zabezpieczony, że można się tylko dziwić, iż ktoś zdołał przykleić taśmą kopertę do drzwi i postawić na progu kartonowe pudełko, nie uruchamiając przy tym co najmniej dziesięciu alarmów i nie zrywając z łóżek mieszkańców całej dzielnicy.Gładka biała koperta listowa bez żadnego nadruku była pośrodku zaadresowana pismem maszynowym: „patrick kenzie".Poza tym nie było nic, ani ulicy z numerem domu, ani znaczka, nie mówiąc już o adresie zwrotnym.Otworzyłem list, wyjąłem ze środka kartkę papieru maszynowego i rozłożyłem.Na niej także nie było ani nagłówka, ani daty, ani żadnej formułki grzecznościowej bądź podpisu.Tylko dokładnie na środku kartki widniało wystukane na maszynie jedno słowo:CZEŚĆ!Nic poza tym.Podałem kartkę Angie.Spojrzała na nią, zerknęła na odwrotną stronę i obróciła z powrotem, po czym odczytała na głos:–Cześć!–Cześć – odparłem.–Źle.Spróbuj odpowiedzieć z zalotnym dziewczęcym chichotem: „Cześć!".Spróbowałem.–Całkiem nieźle.–Cześć!–Możliwe, żeby przysłała to Grace? – spytała, dolewając sobie kawy.Pokręciłem głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]