[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad strumieniem grały świerszcze.W oddali pohukiwała sowa.Duncanwyciągnął się na głazie i patrzył w gwiazdy.Nie zbudziły go promienie słońca ani poranny śpiew ptaków, lecz zimnastal wojskowej szabli przyłożonej do szyi.- Drgnij, a będziesz trupem, McCallum.Duncan wahał się tylko przez moment.Gdy obrócił głowę, poczuł ból iciepłą strużkę spływającą po karku.Zamarł i spojrzał w zimne szare oczy,które po raz pierwszy widział w głównej kwaterze wojska w Nowym Jorku.Major Pike nie miał peruki, ale miał za pasem pistolet i sztylet ze srebrnąrękojeścią.- To nierozważnie z twojej strony oddalać się tak bez opieki  syknąłoficer.- Nie ma tu żadnego królewskiego kuzyna.Ani generała o miękkimsercu.Kątem oka Duncan zobaczył, że ktoś postawił na ziemi plecak i coś zniego wyjął.Usłyszał metaliczny brzęk.Za plecami Pike a pojawił się żoł-nierz w czerwonej kurtce, trzymający kajdany.Gdy Pike się obejrzał, Dun-can przekręcił się, usiłując zobaczyć resztę obozu.Ten był pusty.Co Pikezrobił z jego towarzyszami? Duncan ich zawiódł, zasnął na warcie.Sięgnąłza pas.Jego tomahawk i nóż zniknęły.- Gdzie on jest? - zapytał Pike.Oparł nogę o brzuch Duncana i przycisnął szablę do jego piersi.Jak my-śliwy zamierzający dobić ranioną zwierzynę.%7łołnierz, krzepki mężczyzna okamiennej twarzy, pochylił się nad Duncanem i skuł mu nogi w kostkach.- Lord Ramsey? - rzekł Duncan, starając się nie okazywać wzburzenia.- Znacznie bliżej niż myślisz.W oczach Pike a pojawiła się zimna satysfakcja.- Moi żołnierze meldują mi, że Indianie mają pewien czarujący zwyczaj- oznajmił oficer.- Robią sobie naszyjniki z części ciała swych ofiar.- Wyjąłzza pasa sztylet i podał go żołnierzowi od kajdan.- Człowiek z medycznymwykształceniem może żałować utraty kilku palców.Sierżancie, najpierwprawa ręka.Sierżant z zimnym uśmiechem ponownie pochylił się nad Duncanem,tak nisko, że ten poczuł kwaśny odór nikotyny w jego oddechu, tak nisko,326 że młodzieniec zobaczył dzioby po ospie na jego twarzy, w dziwny sposóbrozmieszczone dwoma parami oddalonymi od siebie o cztery cale.- Okaleczenie jednego ze zwiadowców jego królewskiej mości - wtrąciłchłodny głos - może wywołać godne pożałowania reperkusje, kiedy usłyszyo tym generał Calder.Szabla Pike a przestała naciskać pierś Duncana, który okręcił się i zoba-czył siedzącego przy ognisku Woolforda, spokojnie dorzucającego drew doognia.- To nie twoja sprawa, kapitanie - warknął Pike.- Nie waż się mieszaćw to, co leży w mojej kompetencji.- Ależ to jest moja sprawa.On jest jednym z moich ludzi.- To śmieszne.- W lewej kieszeni jego kurtki.Pike gniewnie skinął na sierżanta, który wepchnął rękę do lewej kie-szeni Duncana, zaklął pod nosem i wyjął duży okrągły medalion - iden-tyfikator zwiadowcy.Duncan był pewien, że jeszcze wieczorem go nie miał.Woolford wyjął z kieszeni sfatygowaną, oprawioną w skórę książeczkę ipomachał nią Pike'owi.- Duncan McCallum został wczoraj wciągnięty na moją listę.Pike poczerwieniał jak burak.- Nie masz prawa.- Oficer dowodzący w strefie działań wojennych ma wszelkie prawa -odparował obojętnie Woolford, po czym wzruszył ramionami.- Możeszpodważać moją decyzję, majorze.Jednak będziesz musiał to zrobić w Alba-ny albo w Nowym Jorku.- Zmiałe słowa jak na samotnego oficera w głuszy.Woolford mierzył Pike a nieruchomym spojrzeniem.- Wielu popełniło błąd, nie doceniając możliwości zwiadowcy.- I wielu popełniło błąd, myśląc, że można ze mnie drwić - warknął Pi-ke.Woolford wstał, nagle poważniejąc.- Jeśli szukasz satysfakcji, Pike, jestem do twojej dyspozycji.- Aatwo ci mówić, wiedząc, że królewskim oficerom nie wolno się poje-dynkować.- Twarz Pike a powoli przybierała nowy wyraz.- Zwiadowcomkazano ruszyć do Kanady, kapitanie.Nie wykonałeś rozkazu.327 - Mamy tu silny oddział Huronów, majorze.Moi ludzie starli się z nimikilkakrotnie.Tak liczny oddział może stanowić zagrożenie dla dostaw zalinią frontu.Generał poprze moją decyzję pozostawienia tu kilku ludzi doczasu, aż poznamy zamiary Indian.- Mylisz się, kapitanie.Opuść ten las.Twoja nieobecność na zachodzieto niedopełnienie obowiązków.Generał oczekuje mojej oceny sytuacji tutaj.Zamelduję, że nie wykonując rozkazów, niweczysz nasze wysiłki.- Raport jest tak dobry jak oficer, który go sporządza.Oczy Pike'a znów rozbłysły gniewem.Zciskając w dłoni szablę, zrobiłkrok w kierunku zwiadowcy.To dziwne, ale nie patrzył na Woolforda, leczna swoich żołnierzy, jakby sprawdzając ich reakcję.Duncan powoli usiadł ioparł się o skałę.Krępy sierżant postawił stopę na jego nodze.Głos drozda był tak melodyjny i czysty, że dopiero kiedy zabrzmiał po-nownie, Duncan uświadomił sobie, że ten dzwięk wydobył się z ust Wool-forda.W następnej chwili odpowiedział mu taki sam świst spomiędzy skał.Ludzie Pike'a natychmiast chwycili za broń, a niektórzy poszukali osłony zagłazami.Woolford zagwizdał ponownie i szybko otrzymał odpowiedz, tymrazem z miejsca odległego o około pięćdziesięciu stóp od zródła pierwszegodzwięku, a potem jeszcze jedną, ze skał nad obozem.Szyderczy uśmiech Pike'a znikł.Duncan wyjął nogę spod stopy sierżanta, który z lękiem spoglądał nalas.Szkot wstał i pospiesznie przeszedł na drugą stronę ogniska, szukającjakiegoś kamienia lub kija, żeby się bronić.Znów zaśpiewał drozd, gdzieśza ich plecami.Duncan zobaczył swój tomahawk i nóż leżące pod nogamisierżanta.Zastanawiał się, czy zdąży je chwycić, zanim żołnierz otrząśniesię z zaskoczenia.- Wszyscy jesteśmy dobrymi żołnierzami króla - rzekł Pike.- Zawołajich.Zjemy śniadanie.- Nie.Zwiadowcy jedzą zimne śniadanie o świcie albo wcale.A wystrasznie śmierdzicie.Wodą toaletową, mydłem, brandy, talkiem, pastą dobutów.Moi ludzie tygodniami starają się przybrać zapach lasu.Wasz odórmoże zagrozić ich życiu.- Mówisz do oficera starszego rangą, Woolford.- W głosie Pike'a znówsłychać było zimną wściekłość.- Pański smród jest nie do zniesienia, majorze.328 Przez moment wydawało się, że Pike eksploduje.Potem z niepokojempopatrzył na las i rzucił rozkazy swoim ludziom.W niecałą minutę zarzuciliplecaki na ramiona i odeszli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl