[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wróciła do stołu i zaczę-ła odczytywać wszystkie słowa podane przez Duncana.- Bóbr.jeleń.wilk.Nie wyglądała na poruszoną swoim dziwnym wyznaniem ani wspo-mnieniem chwil spędzonych w celi.Duncan przypomniał sobie, że przecieżbyła w niewoli przez dwanaście lat.Tuziny pytań cisnęły mu się na usta.Gdy podszedł do niej, zerknęła na niego z nagle obudzoną czujnością.Wy-czuł, że napięła mięśnie.- %7łałuję, że nie poznałem profesora lepiej - rzekł.- Był uczonymogromnie ciekawym świata, szczególnie Nowego Zwiata.Sarah przygładziła palcami złotorude włosy, z których nie wiadomo kie-dy znikła wstążka.Duncan uświadomił sobie, że w ciągu tych razem spę-dzonych chwil przybrała wygląd spłoszonego, dzikiego zwierzątka.Zaczęłasię wiercić, jakby jej zapięta pod szyją suknia zmieniła się w kaftan bezpie-czeństwa.- Budziłam się w łóżku, a on tam siedział.W kajucie zawsze ktoś zemną był, ale tylko on stawiał sobie krzesło przy łóżku.Inni zawsze trzymalisię z daleka, siadali przy stole i czytali.Tylko on rozumiał, że nad ranemprawie odzyskuję przytomność, i starał się być przy mnie od północy.Zmniejszał dawki leku, tak że się budziłam i rozmawialiśmy szeptem, oczym nie mówił pozostałym.Miał córkę, która umarła przed kilkoma laty.Byłaby w moim wieku.Powiedział, że Bóg uśmiechnął się do niego, dającmu szansę być przy mnie przez kilka następnych lat, zanim dorosnę.Duncan zaczął wyczuwać kruchą równowagę tej rozmowy i zaczął opo-wiadać o swoich spotkaniach z profesorem, o swym szacunku dla taktuoraz intelektu uczonego, o fascynacji Everinga nocnym niebem oraz prze-widywanym pojawieniem się komety.- Tamten sztorm był niepodobny do żadnego innego, jaki widziałem -rzekł w końcu.- Byłem na bocianim gniezdzie, kiedy się zaczął.Słyszałemgłos mojego dziadka, choć on nie żyje od dwudziestu lat.Sarah odpowiedziała jednym ze swych smutnych, mądrych skinień gło-wy, jakby wcale nie zaskoczona.- Poprzedniej nocy przyniósł mi herbatę.Po raz pierwszy prawdziwąherbatę, a nie lekarstwo.Powiedział, że mogę przez całą noc być na nogach,ponieważ tego dnia przypadają urodziny jego córki i chce je uczcić, słucha-jąc sekretów mojego życia.251- Zdecydował, że należy odstawić lek.Wzruszyła ramionami.- Nie mogę mieć im za złe, że odurzali mnie w czasie podróży.- Myślałem, że robili to, ponieważ przewozili cię wbrew twojej woli.- Młody jeleń, nieprzywykły do ludzi, może tak się przestraszyć, że bę-dzie biegł wiele mil.- Tylko że ty uciekłaś za ocean.Co cię tak przestraszyło, Sarah?Naruszył chwiejną równowagę.Podniosła papiery ze stolika i zaczęła sięcofać do drzwi, obserwując go jak osaczone zwierzę.Jednak przy drzwiachprzystanęła, żeby odpowiedzieć:- Zwiat - szepnęła.- Tylu ludzi bez prawdziwych skór.Przestąpiła przez próg i zatrzymała się tak gwałtownie, jakby ktoś jąuderzył, wpatrując się w coś na dziedzińcu.Duncan podbiegł do niej.Jonathan znów rzucał kamieniami w stare na-czynia, tym razem nie tylko je tłukąc, ale wdeptując potem skorupy w zie-mię.Sarah przycisnęła dłoń do piersi i zachwiała się.Cofnęła się, jakbyszukając kryjówki, wyczuła obecność Duncana i chwyciła go za rękę, splata-jąc palce z jego palcami tak, jak to robili w swych celach.Nie był to czułyuścisk, lecz reakcja przestraszonej dziewczyny.Gdy po chwili na dziedzińcuznów rozległ się brzęk tłuczonego naczynia, Sarah odwróciła się z oczamipełnymi łez.Bez słowa przytuliła się do Duncana, zarzuciła mu ręce naszyję i zapłakała jak dziecko.Po nieprzespanej nocy Duncan położył się do łóżka po południu.Opadłna materac i zbudził się dopiero wtedy, kiedy ktoś zaczął nim potrząsać.Słońce już zaszło, a przy łóżku stał Crispin.Sarah nieśmiało stała wdrzwiach, trzymając lampę.Splotła włosy w warkocze, opadające z obu jejskroni.- Przynieśliśmy ci coś - oznajmił Crispin, gdy Duncan usiadł na łóżku.O framugę drzwi był oparty mały plecak z brezentu, ze skórzanymi paska-mi, taki sam, jakie mieli Woolford i Fitch.- Koc i toporek.Woreczek mąki,suszone mięso i suchary na dwa tygodnie.Bochenek chleba owinięty wpłótno.Odręcznie narysowana mapa szkockich osad wokół Charlestonu idruga, drogi stąd do Delaware.Na skraju starego cmentarza jest zwalonedrzewo.Położę tam plecak i przykryję korą. Będzie na ciebie czekał, kiedyprzyjdzie czas.Znam ludzi na południu, którzy mieli taki ekwipunek252schowany przez całe miesiące lub lata.Samo posiadanie tego dawało imnadzieję.- Crispin mówi, że będzie mnie uczył, kiedy odejdziesz - wypaliła Sa-rah.Przygryzła dolną wargę i wbiła wzrok w podłogę.- Nocami - poważnie rzekł Crispin, stając przy drzwiach jak wartownik.- Tak jak uczyła mnie moja matka.Dopóki nie przybędzie nowy nauczyciel.- Wierzę, że chcesz się mnie pozbyć - powiedział Duncan.Te słowa wyraznie zraniły Sarah.- Pragnę, byś był wolny, panie.- Jej głos, choć silny, zdradzał burzęuczuć.Duncan zaczął ją lepiej rozumieć.Zmagania z własnymi uczuciami,ze swym niespokojnym duchem, dodawały jej siły.- Wolny i bezpieczny, wposzukiwaniu prawdy.Crispin i ja dobrze wiemy, jak to jest być niewolni-kiem.W naszej mocy jest uchronić cię przed tym.- Podniosła głowę i napo-tkała jego spojrzenie.- Nie wiem, jak inaczej mogłabym ci się odwdzięczyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]