[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba wracać, dookoła, żeby go nie spotkać.Powiedzieć, żebyłam po drugiej stronie, nad strumieniem, a tam dochodzą przecież głosy i dym zobozowego ogniska.Coraz bliżej odzywający się wrzask sójki urwał się nagle.Dziewczynkamiała już dać nura w jałowce, gdy zamarła.Coś było nie tak.Zupełnie nie wiedziała co, alebardzo nie tak.Wraz z uciętym nagle ptasim krzykiem zamarł wiatr.Ucichł szum w koronach drzew,przestała szeleścić przeczesywana wiatrem trawa.Nastała cisza, teraz zupełnie rzeczywista,nie ta pozorna cisza leśna, wypełniona w istocie różnymi odgłosami.Cisza martwa iabsolutna.Dziewczynka znieruchomiała, rozglądając się wokół rozszerzonymi ze strachu oczami.Nic.Polana z wiekowym dębem, okolona mrocznymi sylwetkami jałowców.Cisza i bezruch.Nagle zgęstniały mrok.Chciała uciekać, zdjęta lękiem, płynącym nie wiadomo skąd, ale nie mogła się poruszyć.Mogła tylko patrzeć.Patrzeć i słuchać, jak w bezwietrznej ciszy zaczynają szeleścić suche liście dębu, a konarywyginają się w nieruchomym powietrzu, coraz bardziej i gwałtowniej.Sylwetki smukłychjałowców pochylały w różne strony, jakby wiatr wiał we wszystkich kierunkach.Gdypoczuła, jak nieznana siła podnosi jej włosy i usłyszała ciche potrzaskiwanie, ze wszystkichsił zacisnęła powieki.Nie krzyknęła, choć bardzo chciała.Pod zaciśnięte powieki wdarł się błękitny blask.Otworzyła oczy wbrew przemożnemupragnieniu, by nie patrzeć, to może i jej nie zobaczą.Kto? Nie wiedziała.Błysk.Błysk, jak bliskiego pioruna, jaskrawoniebieski, rozgałęziony.Jednak poza suchymtrzaskiem nie słyszała żadnego dzwięku.Błyskawica nie zgasła, z trzaskiem pełzła po polanie, sypiąc iskrami, od których jednaknie zajęła się płomieniem wysoka sucha trawa.Do pełzającego wyładowania dołączyłodrugie, potem trzecie.I następne.Błękitne światło zalało polanę, nozdrza dziewczynkiwypełnił dziwny zapach.Błyskawice ułożyły się w sferę, zamykając w swym wnętrzu potężny dąb, który potrząsałwściekle rozłożystymi konarami.Pełgały po powierzchni niewidocznej, wypełnionejbłękitnym blaskiem kuli.Blask stał się coraz jaśniejszy.Dziewczynka mrużyła oczy, przed którymi biegały ciemnepłatki.Trzask narastał, a potem usłyszała głuchy łomot.Wszystko ucichło.Stała chwilę jak sparaliżowana, czując na twarzy uderzenie ciepłego podmuchu.Ciszadzwoniła w uszach.Przez chwilę nie widziała nic, poza świetlistymi kręgami powidoków.Powoli wracałoczucie, władza nad własnym ciałem.Powróciła świadomość, gdzie jest.Polana była mroczna i dziewczynka ledwie widziała odartą teraz z liści sylwetkę dębu,rysującą się niewyraznie na tle jaśniejszego nieba.Poczuła ból w zaciśniętych piąstkach.Powoli otworzyła dłonie, w które głęboko wbiły się paznokcie.Paraliż mijał, mogła jużporuszać rękoma.Kolejny błysk.I straszliwy huk.Zwykły grom uderzył w przeciwległy skraj polany, sypiąc iskrami z trafionego przezeńdrzewa.Na ziemię runęła z trzaskiem odłamana gałąz.Po chwili spadły strugi deszczu.Dziewczynka stała przez jeszcze przez chwilę, wpatrując się w miejsce, gdzie w krótkichbłyskach niebieskiego światła zobaczyła nagie, leżące w kręgu wygniecionej trawynieruchome ciało, którego jeszcze przed chwilą tam nie było.Z tym obrazem pod powiekami rzuciła się do ucieczki.* * *Obozowisko było osłonięte, ale wiatr szarpał płachtą okrywającą wóz i przez szwyprzeciekały strugi wody.Niemłody mężczyzna zaklął cicho, ocierając wodę, płynącą zprzemoczonych, długich włosów, które oblepiały mu twarz.Uciekając przed ulewą, stracił wgąszczu przepaskę.Pulchna kobiecina przeżegnała się nabożnie.W szeroko otwartych oczach czaił się strach. Jezu, burza w taki czas. Skuliła się na huk bliskiego pioruna. Dobry Jezu, kto tosłyszał. Cicho! syknął mężczyzna, usiłując nasłuchiwać.Na nic się to nie zdało, szum wiatru ibębnienie deszczu o napiętą płachtę były zbyt głośne.Do tego wszystkiego doszły lamentykobiety. Zginęło dziecko, zginęło ze szczętem.Koniec świata niechybnie nadchodzi.Wszyscyzginiemy. Cicho, psiakrew!Nie bacząc na zacinający deszcz, mężczyzna odchylił płachtę i zeskoczył na rozmiękłąziemię.Po chwili trzymał w ramionach roztrzęsiony kłębek z umorusaną, zakrwawioną buzią. Bethie!Dziewczynka wtuliła się jeszcze bardziej, wstrząsana spazmami płaczu.Mężczyznapodniósł ją bez wysiłku, wspiął się na wóz.Burza przycichała.* * *Ognisko dymiło, przemoczone drewno zajmowało się z trudem.Burza, tak niecodziennao tej porze roku, skończyła się wreszcie.W jednej chwili przestały lać się z nieba strugi wody,zamilkły pioruny.Spod czerni nocnego nieba nad obozowiskiem przezierały gwiazdy.Bethie kuliła się, okryta derką.Jej jasne włosy wyschły już, na policzku nabrzmiewałapręga od uderzenia gałęzią.Pulchna kobieta objęła małą, szepcząc coś cicho.Dziewczynkapowoli przestawała się trząść.Niemłody mężczyzna związał długie, siwiejące włosy.Gdy dziewczynka znalazła się wobozie, przeszła mu cała złość.Nie zrugał jej za oddalanie się od bezpiecznego obozowiska.Nie dodał zwyczajnych opowiastek o wilkołakach, czyhających na małe, lekkomyślniewłóczące się dzieci.Nie opowiedział o srogim wilku z wielkimi oczami i jeszcze większymizębami oraz długim chwostem.Jednak mimo pozorów spokoju był wciąż roztrzęsiony.Nigdy nie widział burzy srożącejsię z taką siłą na przedwiośniu i nie mógł doczekać się ranka, gdy będą mogli ruszyć dalej,zostawić za sobą ten przeklęty las.Puszczę Sherwood, w której może czaić się.Kudłaty pies warknął cicho, zjeżył sierść.Po chwili zaniósł się ujadaniem.Zza wozuzawtórowały mu pomruki i brzęk łańcucha.Kobieta podniosła małą, poprowadziła w stronęwozu.Pies ujadał wciąż, stojąc na sztywno wyprężonych łapach.Wreszcie ucichł, tylko wgardle wzbierał mu głuchy warkot.Szczerzył błyszczące w migotliwym świetle ogniska kły.W zaroślach słychać było trzaski łamanych gałązek.Ktoś przedzierał się ku nim.Ktoś lubcoś.W dłoni mężczyzny nie wiadomo skąd pojawił się długi sztylet.Było za pózno, by nawozie, w bałaganie spowodowanym przez burzę, szukać kuszy.Podrzucił sztylet w dłoni,chwycił za ostrze.Potem opuścił rękę wzdłuż uda, lekko nią kołysząc.Niewiadome w zaroślach zbliżało się.Coraz głośniej trzaskały gałązki.Za uzbrojonym w sztylet mężczyzną stanęła następna sylwetka, niewysoka, kryjąc twarzw cieniu kaptura.Mężczyzna, nie odwracając się, dał znak.Postać skinęła głową i roztopiłasię w mroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]