[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto był tużobok w dniu porwania synka Hellen? Zboczony Jonathan.Podobnodoktor Tracy ciągle jezdzi do Miltonów.Dlaczego? Kto im tak choru-je? Córki zdrowe.Zięciowie zdrowi.Wnuczki zdrowe.Czemu RuthMilton od tygodnia nie pojawia się na mieście? Nie robi już za dobrąciocię? Nie wysiada co i rusz ze swojej bryki, aby fotografować dzie-ciaki? Głaskać je czule po główkach, wypychać im kieszonki łakocia-mi? A może Jonathan wrócił? A doktor jezdzi, żeby czuba oszałamiaćpsychotropami? Wczoraj, przed zamknięciem marketu Leda Hening,która dotąd nie pogodziła się z nagłą śmiercią Annette, wciąż uważa-jąc, że doktor Tracy za pózno wezwał pogotowie, powiedziała: Louise, założę się, że ten konował jezdzi do Miltonów.Bo Jonathanwrócił, Louise.Powinno się skrzyknąć mężczyzn.%7łeby ruszyli naMiltonów i rozdeptali zboczeńca jak robaka, zanim zamorduje kolej-ne dziecko.Albo kogoś, kogo nienawidzi.Choćby którąś z sióstr161Adams.Czub nienawidził wszystkie przyjaciółki Hellen.MojąAnnette.Emily.Amelię.Eric skończy niebawem sześć lat.Jak Pa-trick. Kobieto, opamiętaj się.Milcz.Nawołujesz do linczu.Tegonam jeszcze brakowało.%7łeby polała się krew.Daj zakupy.Odwiozęcię do domu.Wpakuję do łóżka.Przypilnuję, żebyś naćpała się swoichprochów nasennych, zasnęła, nie zwołując pospolitego ruszenia naMiltonów.Chyba ci zupełnie odbiło, Ledo Hening.Dziś około szóstej Louise Duval dowiedziała się o Ericu.Po wizycie policjantów wiedziała, czym oprawca zwabił Erica.Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę.Zamknęła się w swoimgabinecie na zapleczu.Postanowiła zwołać pospolite ruszenie.Ale nietakie, jakie chodziło po chorej głowie Ledy Hening.Policja nie jest wstanie zapobiec ewentualnemu linczowi, ma za mało gliniarzy.Nietylko Leda gotowa jest rzucić hasło do linczu.Niekoniecznie przeciw-ko Jonathanowi.Wystarczy, że komuś podejrzany wyda się wóz są-siada, bo sąsiad wrócił do domu nocą.Chryste, wystarczy cokolwiek!I rozerwą Bogu ducha winnego człowieka na strzępy! Obdzwoniłakilkudziesięciu znajomych facetów.Zaproponowała utworzenie komi-tetu obywatelskiego, który natychmiast zająłby się zorganizowaniemobywatelskich patroli, jeżdżących dniem i nocą po ulicach Nevady.Poszło łatwiej, niż sądziła.W dwadzieścia minut pózniej odebrałatelefon, że dwadzieścia wozów wyjechało już na miasto, a dwadzieścianastępnych przejmie ulice wraz zapadnięciem zmroku.Wypiła dla uspokojenia odrobinę wytrawnego martini.Myśląc, żemężczyzni jak małe dzieciaki lubią bawić się w supergliniarzy, wróciłana halę marketu.O tej porze powinna szumieć głosami kupujących.Nie szumiała.Gdzieniegdzie jakaś klientka pchała ku kasom wyła-dowany towarami wózek.Ledę Hening spotkała przy półkach z kawą. Wybacz, że ci wczoraj nawtykałam. Uprzedzałam, że dojdzie do nieszczęścia.I doszło.Gdybyśmnie wczoraj nie uśpiła prochami, zboczek by nie żył.Mam w tyłkutwoje wybacz , Louise.Powiedz to swoje wybacz Amelii! Albo jesz-cze lepiej, leć uściskać dobrotliwą ciocię Ruth! Dziwne, że odważyłasię pokazać ludziom na oczy po tym, co zrobił jej zboczony synalek!Chryste, pomyślała Louise Duval.Ruth tutaj?162 Zwietnie, że przylazła.Chociaż plunę jej w twarz! Na Boga, Ledo, ciszej.Wezwę ochronę.Każę cię wyprowadzić.Pchając swój wózek, przybiegła do nich zdenerwowana i wystra-szona Barbara Adams. Louise! Szybko! Szybko! Przy stoisku z karmą dla zwierzakówleży jakaś podejrzana paczka. Mam nadzieję, że z bombą syknęła Leda Hening. Matko święta! Bomba?! podchwyciła przechodząca obokRossie Thompson. Natychmiast dzwonię do męża.Niech zawia-domi szeryfa, a ten niech wezwie saperów! Ani mi się waż, Rossie.Najpierw ją sobie obejrzymy, tę rzeko-mą bombę.Twój mąż wraz ze Stanem mają ważniejsze sprawy niżwzywanie saperów do jakiejś tam paczki. To prawda, Louise westchnęła Rossie Thompson. Jakwczoraj rano wyszedł, tak dotąd się w domu nie pojawił.Matko świę-ta, takie nieszczęście. Więc gdzie konkretnie leży ta bomba? roześmiała się LouiseDuval, modląc się w duchu, żeby Ruth Milton jak najszybciej opuściłajej sklep.Nie opuściła.Gdy kobiety dotarły do stoiska z karmą, Ruth wła-śnie ładowała do wózka dziesięciokilogramowy wór z Royal CaninSensible.Paczka owinięta w pognieciony brązowy papier i obwiązanasznurkiem leżała na podłodze, przy porządnie ułożonych dwukilo-gramowych workach z Royal Canin Exigent dla kotów. Louise, a jeśli to jednak bomba? Media co i rusz ostrzegająprzed terrorystami. Pleciesz, Rossie! Bomba? Terroryści? U nas? W moim marke-cie? zdenerwowała się Louise Duval, nie tyle paczką, co zaciśnię-tymi wściekle wargami Ledy Hening.Naprawdę wywoła zaraz dzikąawanturę. Ktoś mi tu zrobił głupi dowcip.I tyle.Przeniesiemypaczkę na ladę.Otworzymy ją. I znajdziesz w niej wybebeszonego kociaka! krzyknęła Leda.Ruth nie zareagowała na zaczepkę.Władowała do wózka kolejnywór z karmą. Wtedy wezwę policję, Ledo.Na razie bądz uprzejma się za-mknąć. Louise ma rację.To ordynarny kawał.Otwierajmy.A twojeuwagi, Ledo, są nie na miejscu powiedziała Barbara Adams.163Sznurek okazał się sparciały.Barbara rozerwała go bez wysiłku.Zciągnęła wymięty papier.Po nim ukazał się następny, równie wy-mięty.Pod nim jeszcze jeden. Mówiłam, że to kawał roześmiała się Barbara, zdzierając ko-lejny papier.Ukazała się sama paczka.Była z grubej tektury. Ateraz, kobiety, uwaga! Twoja bomba, Rossie! W postaci słoika z bia-łym wieczkiem! To twist.Taki, w jakim utrwalasz swoje znane powi-dła śliwkowe, a ja przechowuję masę migdałową do naszych rogali-ków.Zaciekawione kobiety wydzierały sobie słoik z rąk do rąk. Na pewno nie powidła.Ani nic podobnego. stwierdziłaRossie Thompson. Tam coś pływa.Jakby w żółtawej herbacie.Coś w rodzaju woreczka.Węższego na dole, rozszerzonego u góry. Pokaż Ruth Milton pochyliła się nad słoikiem.Przyglądałamu się długo.Zbyt długo.Straszliwie długo.Wreszcie odezwała sięschrypniętym głosem: Louise, wzywaj policję.Natychmiast. Ruth, co tam wypatrzyłaś, do cholery?! krzyknęła BarbaraAdams. Serce. odpowiedziała Ruth Milton, nie odrywając wzrokuod słoika. Boże miłościwy.Ludzie! Ona się myli. wyszeptała RossieThompson. On wyrwał mu serce. Głowa Ruth Milton opadła na ladę.Ze swoim własnym sercem w gardle Louise Duval wyrwała z kie-szeni krótkofalówkę.Nosiła ją stale przy sobie, aby w razie pijackiejawantury wezwać ochronę.Nie zdając sobie sprawy z tego, że ona, takzwykle opanowana, krzyczy, kazała ochronie zamknąć wszystkie czte-ry wejścia do marketu.Nikogo nie wypuszczać! Nikogo poza policją!Gdy wyjęła komórkę, aby zadzwonić na posterunek, usłyszała RossieThompson: Już zadzwoniłam.Już jadą.Cztery wozy patrolowe w kilka minut obstawiły market.Przyłączy-ły się do nich dwa ze straży obywatelskiej.Do środka wszedł Haig, w asyście Petersa, kilkorga gliniarzy iJennifer Whitaker.Ochrona wpuściła też doktora Tracy'ego, któregowezwał Haig, żeby udzielił pomocy na wpół omdlałym kobietom.Lekarz na widok zawartości słoika sam o mało nie zemdlał.164Van z ekipą techników z Cedar Falls pojawił się po czterdziestuminutach.W tym czasie policjanci Haiga zdążyli pobrać odciski pal-ców sześćdziesięciu siedmiu osób przybywających na terenie marke-tu.Technicy zajęli się fotografowaniem stoiska z karmą.Zaznaczylimiejsce, w którym znaleziono paczkę; zdjęli dziesiątki śladów obuwiaz posadzki.Sfotografowali ladę, na którą Louise Duval przeniosłapaczkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]