[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przemilczenie kłamstwa i życie z konsekwencjami, jakie z tego wypływały, było tylko kolejnym dryfem.Szczerze mówiąc, wcale nie tak trudnym.Prawda o mniei o tym, jak daleko mogę się posunąć, była tam pewnie przezcały czas, bardzo blisko, pewnie tylko czekała, aż ją odkryję.%7łeby zmienić temat, wypiłem herbatę.Powiedziałem, jak todobrze, że już prawie po zimie.%7łe jedziemy do Odessy.Kiedyprzyszły dziewczyny, żadne z nas nie powiedziało ani słowa0 tym, czego dowiedziałem się od Tatiany Władimirownej.Najwyrazniej ona też postanowiła do tego nie wracać.Poczęstowałanas ciastem i czekoladą.Podpisała dokumenty, które musiałapodpisać.Potem podjąłem z konta dwadzieścia pięć tysięcy dolarów1 poszedłem z Maszą na spotkanie ze Stiepanem Michajłowi-czem do pustego klubu dżezowego za konserwatorium, lokaluz ciemnymi prywatnymi pokojami do przekazywania pieniędzy(Stiepan Michajłowicz teatralnie odmówił ich przeliczenia).Tatarka Olga nie musiała już martwić się o papiery na Butowo.Jużje mieliśmy.Zgodnie z obietnicą, zabrałem ją do modnego baruw hotelu przy Teatrze Bolszoj.14Z doświadczenia wiem, że poziom zdeprawowania w słowiańskim mieście można w przybliżeniu ocenić po tym, ile czasu odprzyjazdu upłynie, zanim ktoś zaproponuje ci kobietę.W Odessie nie zdążyłem nawet wyjść z hali przylotów.Kiedy szliśmy dosamochodu przez terminal linii krajowych, taksiarz spytał mnie,czy chcę poznać jakieś dziewczyny.To, że dwie już mi towarzyszyły, bynajmniej go nie powstrzymało.Był chyba pierwszy tydzień czerwca.Tuż przed naszym wylotem z Moskwy znowu zaczął padać śnieg, majowy śnieg z cyklu a takiego wała", którym Bóg dawał ludziom do zrozumienia, żejeszcze z nimi nie skończył.Ale w naszym Flintstonowskim samolocie było gorąco jak w bani.Gdzieś bardzo blisko mojego uchazawodził silnik, coraz wyżej i głośniej, tak że zdawało się, iżw końcu się roztrzaskamy, że to nieuchronne.Po drugiej stronieprzejścia siedział gruby obłąkany Węgier, biznesman, który przezpierwsze pół godziny lotu gapił się na mnie i przeklinał w czterechczy pięciu językach naraz, jakby szukał zaczepki.Potem się uspokoił, wytarł czoło i zaczął narzekać na zmiany, jakie zaszły naUkrainie, odkąd wybrali tam nowego prezydenta (może widziałaśgo w dzienniku, to ten, któremu Rosjanie oszpecili twarz, próbującgo otruć).Mówił, że Ukraina jest teraz za mało skorumpowana.- Jeszcze pół roku temu - ględził - wiedziałem kogo, kiedyi za ile.A teraz nie sposób nic załatwić.W kabinie zalatywało potem i koniakiem.Stewardesa zajęłapozycję przy toalecie w ogonie samolotu, gotowa w każdejchwili wyłączyć alarm przeciwpożarowy, oczywiście za drobnąopłatą.Kiedy podchodziliśmy do lądowania, dwóch pijanychRosjan odtańczyło w przejściu kozaczoka przy aplauzie pasażerów.Zeszliśmy chwiejnie na spękany asfalt i liznęło mnie ciepłeczarnomorskie słońce.Nie było gorąco, jeszcze nie, ale poczułem się jak w raju.Ogarnęło mnie to dziecięce uczucie dziwnegowyobcowania, które pamiętam z kilku wyjazdów rodzinnych naCosta Brava, to psotne, zakazane zadowolenie, że jest się gdzieś,gdzie nie powinno się być, że jednak się udało.Mnie na pewno.Byłem w Odessie, technicznie rzecz biorąc,na Ukrainie, ale dla Rosjan Ukraina wciąż jest bajeczną nirwanąucieczki i rozpusty.Masza i Katia szły przede mną w minispódniczkach i sandałach na wysokim obcasie, które włożyły jeszczew samolocie.W ciemnych hollywoodzkich okularach, z szerokim uśmiechem na twarzy i prawie na pewno bez majteczekciągnęły za sobą zabójcze walizki na kółkach, komplet od LouisaVuittona.Masza otworzyła jaskrawoczerwoną parasolkę, którakołysała się w rytm ruchów jej pupy.Wyglądały tak, jakby przyjechały tam świętować.Bo prawiesię im udało.Im, a raczej nam.Przed wyjazdem wpadłem jeszcze parę razy do banku i było po wszystkim.Ukraiński celnik miał kłopoty z rozszyfrowaniem mojego egzotycznego paszportu.Stojąca za mną staruszka poklepała mniew ramię i z anielską cierpliwością powiedziała:- Młody człowieku, może trzeba mu zapłacić?W końcu celnik grzmotnął pieczątką i poszedłem szukaćdziewczyn.Były w hali przylotów; negocjowały cenę z jakimśtaksiarzem (złote jedynki, całoroczna skórzana kurtka, błyszczące buty z czubkami tak szpiczastymi, że mogłyby mu posłużyć za wytrychy).Szliśmy na parking, kiedy spytał:- Chce pan poznać jakieś dziewczyny?Roześmiałem się nerwowo.Przeciętna reakcja obcokrajowca.Katia też.- Chcesz? - spytała Masza z intonacją, której nigdy u niej niesłyszałem, ironicznie, jednocześnie gniewnie, szyderczo i dosadnie.- Chcesz poznać jakieś dziewczyny, Kola?Pięć tygodni przed naszym wyjazdem, gdzieś pod konieckwietnia, w Moskwie zakręcili centralne ogrzewanie.Byliśmyakurat w domu - Masza, w moim szlafroku, oglądała brazylijskątelenowelę, ja uprawiałem grę wstępną z moim nowym smart-fonem BlackBerry - kiedy usłyszeliśmy charakterystyczny hur-kot w rurach, krótki, lecz wyrazny: wystrzał z pistoletu startowego, początek biegu do lata, okresu, kiedy życie i żądzegorączkowo wciskają się w kilka miesięcy ciepła.Szły wielkieroztopy, śnieg i lód spływały z dachów jak padający z małej wysokości deszcz.Obcokrajowcy uśmiechali się do siebie w restauracjach jak oniemiali z ulgi ludzie, którzy przeżyli katastrofęsamolotową.Skończyło się - bezustanna wędrówka międzyprzegrzanym mieszkaniem i mrozną ulicą, bezustanne ubieraniesię i rozbieranie, długa jak maraton rosyjska zima, której żadenzdrowy na umyśle człowiek nie chciałby dobrowolnie zasmakować.To było jak cud.My też przeżywaliśmy ciepły, łagodny okres, Masza i ja.Terazwidzę, że tylko pozornie, chociaż może widziałem to już wtedy.Ale na swój sposób był to czas jak najbardziej realny, rzeczywisty, najbardziej szczery.Czas miłości, chociaż i uzależnienia.Chyba nie muszę ci tego mówić.Przepraszam, jeśli sprawiłamci ból.Rozmawialiśmy.Opowiadała mi o zimach swego dzieciństwa i o gangsterskiej wojnie, która rozgorzała w mieście na początku lat dziewięćdziesiątych, konflikcie zbrojnym międzybandziorami burmistrza, tłumaczyła, i oprychami gubernatora.Kiedy jeden z gangsterów zginął, jego kumple wystawili mu nacmentarzu naturalnej wielkości pomnik, na którym stoi z kluczykami samochodowymi w ręku: ludzie nazywali je, te pomniki, pomnikami ofiar wczesnego kapitalizmu".Mówiła, żejako nastolatka bardzo chciała wyjechać do Moskwy, jeśli niedo Moskwy, to do Sankt Petersburga, a jeśli nie udałoby sięi tam, to chociaż do Wołgogradu, Samary czy Niżniego Now-gorodu, do jakiegoś cywilizowanego miasta, gdzieś, gdziekolwiek, gdzie dostałaby pracę, gdzie byłyby porządne nocnekluby, po prostu byle gdzie.Ja też dużo mówiłem o wydarzeniach, o których nigdy z nikim nie rozmawiałem, może z wyjątkiem ciebie.Nie były to w sumie żadne tajemnice, zresztąnie miałem ich wtedy za wiele.Raczej, wiesz, uczucia i obawy:o pracę, przyszłość, o to, że mogę skończyć sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]