[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzą na nas.Adam posłusznie wręczył Pelczarowi książeczkę.Policjant zajrzał do środka.Dokument był doskonale podrobiony.- Juliusz Kwiatkowski - przeczytał półgłosem.- Też ładnie.Z megafonu rozległ się głos wzywający pasażerów odlatujących do Frankfurtu nadMenem.Podinspektor oddał Gawlikowi paszport.- %7łyczę przyjemnej podróży, panie Kwiatkowski.Szkoda, że nie spotkaliśmy się winnych okolicznościach, bardziej sprzyjających bliższej znajomości.%7łegnam.Podinspektor Marek Pelczar wstał, zasalutował niedbale i odszedł w stronę wyjścia zhali.Kiedy przed rozsuwanymi drzwiami odwrócił się i rzucił okiem za siebie, Adama już niebyło.- Akcja odwołana, to nie on.Wychodzimy - powiedział do maleńkiej krótkofalówki.*Gdy przeor zakończył swoją opowieść, w surowym gabinecie klasztoru zapadłagłucha cisza.W uszach Hanny wciąż brzmiały słowa opowieści zakonnika.Poznała wielenowych faktów i szczegółów z życia człowieka, którego polecono jej znalezć i sprowadzić doTel-Avivu.- Po co szukacie brata Jana? - spytał zakonnik po dłuższej chwili milczenia.Hanna westchnęła ciężko i spojrzała swoim ogromnymi, czarnymi oczami, którezłamały już niejedno męskie serce, na człowieka siedzącego przed nią.- Jest taki Saudyjczyk, nazywa się Osama bin Laden.Pochodzi z bardzo bogatejrodziny, właścicieli największej w świecie arabskim firmy budowlanej, ale tak naprawdę tozwykły terrorysta.Choć zwykły to może zle powiedziane.Terrorysta na dużą skalę.Jegoorganizacja - Al-Kaida - odpowiada między innymi za zamachy na ambasady amerykańskiew Tanzanii i Kenii w 1988 i samobójczy atak terrorystyczny na USS Cole , w 2000.Wiemy,że na jesień tego roku szykuje coś bardzo dużego w Stanach Zjednoczonych.Trzeba go, że siętak wyrażę, wyeliminować.Inaczej może zginąć wielu ludzi.- Macie środki, specjalistów, sprzęt.Po co wam ktoś z zewnątrz?- Sami nie możemy go zabić.Po pierwsze, ta akcja jest niezwykle trudna doprzeprowadzenia, a po drugie, byłby skandal na cały świat.Musimy grać według pewnychreguł.Dlatego jest nam pan potrzebny.Pan i pańscy przyjaciele, panie.Gawlik.Zakonnik popatrzył na nią smutno.Ta niezwykle piękna i niewątpliwie wybitnieinteligentna kobieta budziła jego szczery szacunek i podziw.- Zdradził pana ładunek emocjonalny w tej historii.Znowu kochał pan Barbarę Roszaki ponownie cierpiał pan z powodu zabitej siostrzenicy.Nie jest pan narratorem, tylkobohaterem wydarzeń, panie Gawlik.- Pani Haniu, już jakiś czas temu złożyłem Jezusowi swoje życie w ofierze.Ziemskiesprawy mnie nie dotyczą.Przybyła pani na próżno.Może mnie pani wydać w ręcesprawiedliwości, bo byłem ścigany za morderstwo do momentu, gdy uznano mnie zazmarłego, ale ja nie będę częścią waszej operacji.Hana zdawała sobie sprawę, że jego decyzja jest ostateczna i nic jej nie zmieni.Zupełnie nieoczekiwanie poczuła dziwne ukłucie w okolicy serca; było to wrażenie, któregojej zimna i bezwzględna natura nigdy wcześniej nie doznała.Poczuła napływającą falęwspółczucia dla tego człowieka.Nagle zrobiło jej się zwyczajnie wstyd, że chce z powrotemwciągnąć go w życie, które ją samą czasem mierziło.- Proszę się nie obawiać.Z chwilą opuszczenia bram tego klasztoru zapomnę o panaistnieniu i obiecuję, że już nikt z naszych nie będzie pana kłopotał.Swoją drogą niezłakariera.Stanowisko przeora w zaledwie kilka lat?- Przeor pojechał do kurii do Wrocławia załatwiać swoje sprawy - uśmiechnął sięGawlik.- Jestem tu w całkowicie nielegalnym zastępstwie.Tylko dla pani, pani Haniu.- Co z pana za człowiek? - spytała retorycznie, zupełnie rozbrojona.- Szczerze żałuję,że nie poznaliśmy się w innych okolicznościach.Mogłaby z tego zrodzić się ciekawaznajomość.- Też tak sądzę - przyznał skwapliwie.Wstała i wyciągnęła do niego rękę.- Na mnie już czas.Niech się ojciec za mnie modli.Poparcie z niebios może sięzawsze przydać.- Może pani na mnie liczyć.I niech pani na siebie uważa, pani Haniu.Nikt do niej wcześniej się tak nie zwracał. Haniu.Całkiem miłe dla ucha tospolszczenie jej imienia.*- Proszę się zatrzymać przy tej jadłodajni, tu, niedaleko - powiedziała do taksówkarza,który wiózł ją do Wrocławia.- Wie pan gdzie?- Jasne.Pewnie chodzi pani o bar pana Henia? Nie ma sprawy.Dają tam świetneszaszłyki, palce lizać.- Co pan powie? Zobaczymy.Taksówka zjechała na znany już Hanie parking.- Będę z powrotem za jakieś pół godziny - powiedziała do kierowcy i ruszyła w stronędrewnianej chaty.- Nigdzie się stąd nie ruszam - odpowiedział mężczyzna.Pan Henio na jej widok wymownie zmarszczył brwi.Kobieta jakby nigdy nic podeszłado baru.- Mówiłem już pani, że.- zaczął właściciel, lecz klientka nie pozwoliła mu skończyć,podnosząc palec wskazujący do swoich zabójczo kształtnych ust.- Miałam dzisiaj jakieś przywidzenia, jacyś zakonnicy i takie tam sprawy.Widzi pan,panie Heniu, to majowe słońce czasami płata ludziom figle.Przepraszam za swojąniedyspozycję i że byłam niemiła.Przyszłam skosztować pańskich wyśmienitych szaszłyków.Sprzeda mi pan jednego na zgodę? - spytała i obdarzyła go swoim czarującym uśmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]