[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś z samochodem? Zaczerwieniła się.- Wieszałam firanki i spadłam ze stołka.A łękotkę miałam naderwaną od dawna.Przez megafony obwieszczono lot do Montanii stolicy Montanii.Swoją drogą, co zabrak pomysłowości, by stolice państw nazywać tak samo, jak owe państwa.Przyśpieszyliśmykroku.Jak sięgnę pamięcią, lotnisko w Montanii zawsze znajdowało się w przebudowie.Albo zmieniała się koncepcja architektoniczna, albo przychodziło trzęsienie ziemi i wszystkotrzeba było zaczynać od początku.Ledwo skończyłem odprawę celną, gdy międzyszalunkami zaszczekał głośnik:- Doktor Enrico Vermi proszony jest o zgłoszenie się do informacji.Zdziwiłem się.Nikomu nie wspomniałem, pod jakim nazwiskiem tu przybywam.Gabriela stała o metr ode mnie.Z Marquezem byłem umówiony w pewnym bistro.Czyżbym zapomniał czegoś w samolocie? A może ktoś był ciekawy, jak wyglądam?Podszedłem do najbliższego automatu i wykręciłem numer informacji.Hall był pustawy,doskonale widziałem okienko, za którym okrąglutka Mulatka podniosła słuchawkę.Prawie wtym samym momencie barczysty Amerykanin w kraciastej marynarce szparkim krokiemprzemierzył hall kierując się do informacji.Sekundę wcześniej zauważyłem niedużą teczkępozostawioną obok okienka.- Słucham, infor.- Padnij, dziewczyno!!!Nie wiem, czy zareagowała.Huk targnął halą, posypały się kawałki szkła.ZAmerykanina pozostał tylko krwawy strzęp.Odezwała się syrena, ktoś krzyczałhisterycznie.Pociągnąłem osłupiałą Gabrielę w stronę taksówki.Miałem dowód, że wMontanii nie działa UFO, ale raczej ktoś biegły w pirotechnice.Ten ktoś wiedział już o moimprzybyciu i zadbał, aby przywitaniu nadać należytą oprawę.Marquez był zakłopotany, o moim przybyciu wiedział jedynie jego zastępca, człowiekabsolutnie pewny, oraz minister.Obaj jednak nic znali dnia ani godziny a zwłaszcza kierunku,z którego mogłem nadjechać.- Może byliście śledzeni już od Paryża? - zauważył niepewnie.- Zwykle wyczuwam, kiedy jestem śledzony! - powiedziałem.Dwa następne dni upłynęły nam dość pracowicie.Odwiedziłem miejsca uprowadzeń,w większości z nich trudno byłoby wyobrazić sobie porwanie bez zaalarmowania licznychświadków.Wniosek - porywacze posiadali wystarczające argumenty, aby ich ofiary udały sięwraz z nimi bez większego oporu.Analizy życiorysów, kontaktów, wreszcie cech osobowych zaginionych niewykazywały żadnych wyraznych cech wspólnych.Poza tym, że byli to ludzie raczej młodzi,w jakiś sposób utalentowani, z tym że bardzo dobre wyniki w nauce miało tylko czterechstudentów, trójka była żonatych, jednego podejrzewano o homoseksualizm.Marquezprzydzielił mi dyskretną eskortę.Nie na wiele to się zdało.Na moście akademickim ledwieuskoczyłem przed rozpędzoną furgonetką, w Parku im.Simona Bolivara niecelny snajperstrącił mi kapelusz, a w hotelowym pokoju pod łóżkiem przyczaił się jadowity skorpion.Wyglądało, że nieznany wróg był znakomicie poinformowany o mych planach, szlakach,posunięciach.Czyżby Marquez grał na dwie strony?W kartotece uniwersytetu poprosiłem o fiszki osobowe zaginionych.Jeszcze raz zoryginałów zapoznawałem się z danymi.- A co to takiego?Na marginesie kartonika widać było niewielką literkę D napisaną ołówkiem.Obsługujący mnie urzędnik uśmiechnął się.- Tak zaznaczamy, że pracownik lub student przeszedł test Diaza.- Test Diaza, co to takiego?Informator był nieco zawstydzony.- To trochę dziwaczne hobby.Od chwili przejścia na emeryturę profesor Alberto Diazzajmuje się horoskopami.Podobno naukowo.Rok temu wpadł na pomysł, aby postawićhoroskopy wszystkim z uniwersytetu - twierdził, że ma to mieć wpływ na prognozowaniedługoterminowe.Ponieważ był u nas kiedyś rektorem, nikt się nie sprzeciwił.- Czy ma pan jego adres?- Naturalnie.Gabriela siedziała wewnątrz przydzielonego mi przez Marqueza kuloodpornegoCadillaca.Ponieważ uwielbiała prowadzić, pozwalałem jej na to.Sprawdziłem tylko, czywłączone jest radio i czy nikt nas nie śledzi, a potem podałem jej adres w ekskluzywnejdzielnicy willowej.Czułem się jak rybak, który widzi niespokojny ruch spławika.Brało!Profesor Diaz był równie martwy, jak Juliusz Cezar, Napoleon czy moja rodzonababcia, którzy zeszli z tego świata już jakiś czas temu.Fakt, że był jeszcze ciepły, a krew zprzeciętej aorty dopiero zaczynała krzepnąć, nie mógł istotnie zmienić jego ogólnegosamopoczucia.- Spózniliśmy się! Znowu! - krzyknąłem wściekle do ubezpieczającego mnie sierżantaBorgesa.Przeskoczyłem ciało rozciągnięte na ścieżce i pobiegłem w stronę ogrodowegopawilonu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]