[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Pójdziemy, pójdziemy Wszystkie! — zawołały tysiące znękanych głosów.—Pójdziemy za Kotikiem! Za Białą Foką!Wówczas Kotik wtulił głowę pomiędzy ramiona i dumnie przymknął oczy.Biorąc ściśle,nie był on w owej chwili białą foką, gdyż od głowy po tylne płetwy broczył krwią czerwoną —atoli ani mu przez myśl nie przeszło, by oglądać i opatrywać swe rany.W tydzień później wielka armia, licząca bez mała dziesięć tysięcy chołostiaków i starychfok, podążyła pod wodzą Kotika na północ ku Tunelowi Krów Morskich.Znaczna część foczegoplemienia pozostała jednakże w Siewierowostocznej i nadawała urągliwe przezwiska owymzapaleńcom.Ale na drugą wiosnę, gdy focze gromady spotkały się na rybnych ławicach OceanuSpokojnego, foki należące do stronnictwa Kotika naopowiadałyswym towarzyszom takich dziwów o nowej krainie za Tunelem Krów Morskich, że corazwięcej fok poczęło porzucać brzegi Siewierowostocznej.Ma się rozumieć, że nie od razu do tego przyszło, bo foki mają tępe głowy ł długiegopotrzeba czasu, by rzecz jakąś zrozumiały.W każdym razie z każdym rokiem coraz więcej fokprzenosiło się z okolicy Siewierowostocznej do; spokojnych, osłoniętych wybrzeży, gdzie wletniej porze rezyduje Kotik, grubszy, większy i silniejszy z roku na rok, otoczony zgrająchołostiaków, bawiących się wesoło na przestworze morskim, nie nawiedzonym stopą człowieka.LUKANNONPodaję tekst wspaniałej pieśni, śpiewanej na morskich głębinach przez wszystkie foki z Pawłowskiego Ostrowu, wracające latem na ojczyste wybrzeże.Pieśń ta, o nucie bardzo smętnej, jest jakby narodowym hymnem foczego plemieniaWitałem ongi mych druhów (och, jakżem się postarzał!),Gdzie morski nurt huczący krawędziom skał wygrażał;A huczniej niż ten odmęt, co wiódł z brzegami spór,Z płaskości Lukannonu grzmiał fok stugębny chór.Pieśń o siedliskach lubych w zasiąklu słonych wód,Pieśń o piaszczystych wydmach, gdzie hasał foczy lud,O pląsach przy księżycu, co radowały wzrok,O brzegach Lukannonu — nim tu wtargnęli łowcy fok!.Witałem ongi druhów (nie ujrzę już ich więcej!):Płynęli gromadami po kroćset sto tysięcy.I gdzie nad fal czubami sięgał nasz głos i wgląd,Wołaliśmy: „Szczęść Boże!" do tych, co wyszli już na lądWybrzeża Lukannonu — gdzie rósł tam bujny plon —Oślizłe wodorosty — i mgły ze wszystkich stron! —O miejsce naszych zabaw — gdzie słońce blado lśni!Wybrzeże Lukannonu — kolebko naszych młodych dni!Ach, witam dziś mych druhów — nieliczną trwożną czeladź!.Bo ludzie się uwzięli wytłuc nas, powystrzelać!.Zganiają nas, jak trzodę, w Solami zimny mrok.Lecz nam się w pieśniach śni Lukannon — nim tu wtargnęli łowcy fok!.Hej, w dal, hej, na południe! Ach, pliszko mała,poleć I donieś Władcom Głębin, jak nas ta nędza musi boleć!Boć wnet opustoszeje sierocy morski spych —Wybrzeża Lukannonu nie ujrzą nigdy dziatek swych!.RIKKI - TIKKI – TAVI„Wyłaź z nory, pókim dobry! —Krwawooki rzekł do kobry.—Chodź no w taniec — czynem stwierdź,Kogo z nas dwóch czeka śmierć".Oko w oko, twarzą w twarz!(Na mnie dybiesz, Nag?)Zgryziesz mnie lub gardło dasz!(Co chcesz, wybierz, Nag!)Cios na cios — i wet za wet!(Co sił czmychaj, Nag!)Hej! Wróg stchórzył! Z pola zszedł!(Hura! Zdychaj, Nag!)Oto jest powieść o wielkiej walce, którą Rikki-Tikki-Tavi własnymi siłami — w pojedynkę— stoczył na obszarze łaźni wielkiego bungalowu w kolonii wojskowej Segpwlee.Dopomógł muw tym ptak krawczyk Darzee, a dobrej rady udzielił mu piżmowy szczur Chuchundra, który nigdynie wyłazi na środek posadzki i zawsze przemyka się pod ścianami.Ale prawdziwy bój stoczyłjedynie i wyłącznie sam Rłkki-Tikki.Był to mangus, czyli ichneumon, z sierści i z kształtu ogona podobny nieco do małegokociaka, natomiast z głowy i z obyczajów zupełnie przypominający łasicę.Miał czerwone ślepki itakiegoż koloru koniuszek wiecznie ruchliwego noska.Umiał skrobać się każdą nóżką, przedniączy tylną, w każdą część swego ciała — aż wielkim upodobaniem uprawiał to zajęcie.Umiał teżnastroszyć sierść w ogonie, nadając temuż wygląd szczoteczki do szorowania butelek, a gdybaraszkował wśród bujnej trawy, zawsze go można było poznać po okrzyku wojennym:— Rikk-tikk-tikki-tikki-czik!Pewnego dnia wielka powódź letnia nawiedziła wzgórek, na którym mieszkał przy ojcu imatce, i uniosła szamocącego się i krzyczącego nieboraka, aż na koniec osadziła go w jakimś rowie przydrożnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]