[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepoczułaby się zażenowana kontaktem wzrokowym.Laura pochylająca się nad nim.Oddychał już dość szybko.Aóżko pod nim użalało się ze skrzypieniem.Laura pochylająca się.Rozchylające się jedwabne klapy i odsłonięta mała, kołysząca się,smagła pierś.Dotknąłby jej koniuszka palcami.o tak.A podczas pocałunku jej wąskie usta uśmiechnęłyby się pod jego wargami, on zaśotoczyłby jej pierś dłonią i powiedział:o.i powiedział:o! o! o!Czy wyjdziesz za mnie?! Wyjdziesz za mnie?! Wyjdziesz!Aaaaaach!Och.Och.Oooch.Wreszcie, wreszcie, po trzech bezsennych dobach, pogrążał się w drzemce zwinięty podkocami.Ciepły ciężar snu zalewał go ze wszystkich stron niczym rzeka.Pogrążał się,pogrążał, odpływał.Wyjdziesz za mnie?9Człowiek, niczym światełko w nocy,zapala się i gaśnieHeraklitPortretTo zdjęcie miało kluczowe znaczenie dla mojej kariery.Zdobyło pierwszą nagrodę wkonkursie, co umożliwiło mi znalezienie stałego zajęcia w charakterze fotografa pracującegodla dwóch największych gazet w Mieście.Wiem też z całą pewnością, że kosztowało kogośżycie.Wiele nocy spędzam poza domem, chodząc po Mieście, by oglądać je w czerni i bieli.Zadnia jest hałaśliwe i zatłoczone.Wygląda absurdalnie z milionami kłębiących się istot.Nocą,na czysto czarnym tle, rozgrywające się historie rysują się wyrazniej.Jego podstawoweelementy uwidaczniają się lepiej śródmieście z jego kontynentami i kanionami; rzeka,wstążka lasu biegnąca przez serce Miasta, na której obszarze w kartonowych pudłach lub podrozwieszonymi na drzewach plastikowymi workami mieszkają włóczędzy.Przypominająceogród Westwood, gdzie wille zasadzono w pełnych godności szeregach, a z każdego podjazdukiełkuje volvo.Peter Street i Scrubs pustynie asfaltu i tłuczonego szkła.Istnieje klasa pieszych tworzących swego rodzaju wspólnotę.Nie jesteśmy pijakami,włóczęgami, dziwkami, gliniarzami, księżmi, wracającymi z przyjęć ani pracującymi nanocną zmianę, a jedynie outsiderami.W rzadkich przypadkach, gdy się spotykamy,pozdrawiamy się ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy albo szybkim ukłonem.Każde z nasjednak strzeże swej samotności.Jesteśmy niewidzialni i nie sposób nas dotknąć.W moim przypadku, potężną ochronę stanowi motyl.Wielokrotnie pozwalał mi odwiedzaćokolice, w które żaden biały nie powinien się zapuszczać po zmierzchu.Talizmany, amulety-pamiątki, laleczki voodoo, piekielne znaki i Pięć Symboli; prawie wszystkie czarodziejskieprzedmioty, które nie pochodzą z Chin, wywodzą się ze slumsów.Nie bez powodu slumsystanowią kloakę wściekłości i strachu.Jątrzy się w nich magia.Policja i rząd wycofały sięstamtąd, nie informując o tym nikogo, etap za etapem, rok za rokiem, i pozostawiłymieszkańców ich złym snom.W domach, wzniesionych w ramach programu WielkiegoSpołeczeństwa Johnsona, straszy.Czai się tam śmiertelna groza.Nikt nie wie, ilu ludzirocznie zabijają minotaury.Widziałem, jak nastoletni chłopcy, którzy zastrzeliliby Dantego bez chwili zastanowienia,cofali się przede mną ze strachem w oczach, żegnając się jak katolicy.W odległości jednejprzecznicy od Peter Street, na jednej z moich regularnych tras, mieszka staruszka, która conoc zostawia trzy oliwki jako ofiarę dla mnie.Zjadam je zawsze, gdy tamtędy przechodzę.To właśnie w Scrubs zrobiłem pewnej nocy zdjęcie dwóch chłopaków.Jeden z nichklęczał, jako ofiara egzekucji, za zardzewiałym camaro, z czołem na jezdni i dłońmisplecionymi za szyją.Drugi stał za nim z pistoletem w dłoni, przyciskając wylot lufy do tyługłowy ofiary.Była trzecia nad ranem, gdy wyszedłem zza rogu i praktycznie nadziałem się na tęegzekucję.Wszyscy zamarli ja, chłopak z pistoletem, pozostali członkowie gangu; wszyscypoza skazańcem, który nie przestał kląć po cichu. Kurwa.Chłopak z pistoletem spoglądał na mnie z bezradną wściekłością, podobnie jak ja naniego.Mógł mieć z piętnaście lat.Mógł mieć z piętnaście lat i było piekielnie niesprawiedliwe, że natrafiłem na niegoakurat w tej chwili.%7łe musiał stawić czoło nawiedzeniu, kiedy miał na głowie inne sprawy.Popatrzyłem na niego i nie znalazłem w nim nic ludzkiego.Ktoś lepszy ode mnie mógłby coś w nim dostrzec, jakąś iskrę boskości, ja jednakwidziałem tylko piętnastoletniego zabójcę, odrażającego, nienaturalnego potwora.Rozdeptałbym go jak skorpiona, gdybym mógł.Ale ja tylko uniosłem aparat, nastawiłem ostrość i nacisnąłem spust.Robiłem, jedno zadrugim, zdjęcie chłopaka stojącego z pistoletem w dłoni.Jedno za drugim, a jego tępy gniewnarastał.Wpatrywał się we mnie ze skończoną nienawiścią, aż wreszcie zgiął palec i rozwaliłofierze czaszkę, strzelając raz za razem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]