[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spokojnie przeszedł przez pokój i usiadł przy niej na podłodze.Nie poruszyła się, słyszał tylko jej cichutkiepochlipywanie.Siedzieli tak, nie odzywając się do siebie, przez dłuższy czas, aż wreszcie łagodnie objął jąramieniem.Natychmiast poczuł, jak zesztywniała i wstrzymała oddech.Odgarnął jej z twarzy wilgotnewłosy, lecz nie odwróciła głowy, by na mego spojrzeć.Ale też się nie odsunęła; czego się spodziewał.Czas płynął, a oni siedzieli w milczeniu.Wydawało mu się, że przestała płakać.Siedziała wyprostowana,spięta.Nie miał odwagi przysunąć się bliżej; bał się, że może go odepchnąć.Telefon zadzwonił kilka razy, ale nie podniosła się żeby odebrać, więc i on się nie ruszał.W końcu, kiedyzegar wybił północ, wstał, próbując i ją postawić na nogi.Stawiała opór, więc Zrezygnował.Przyszło mu dogłowy, że gdyby zrobił kawę, mogliby porozmawiać.Może to nie było zbyt mądre, ale musiał się czegośuchwycić.Popatrzył na nią z góry.Wpatrywała się w palenisko kominka z nieprzeniknionym wyrazem pobladłej,ściągniętej smutkiem twarzy.Ruszył do drzwi.- Bob - rozległ się jej szept.Odwrócił się, ale ona nadał nie odrywała wzroku od kominka.Przez moment sądził, że się przesłyszał.Wtem powtórzyła jego imię.Podszedł do niej.Tym razem spojrzałana niego, a rozpacz malująca sie w jej oczach ścisnęła go za serce jak jeszcze nic w życiu.- Bob - powtórzyła,chwytając go za nogi i wtulając się twarzą w nogawki spodni.Drżała na całym ciele, wstrząsana gwałtownymłkaniem.Odciągnął jej ręce od swoich nóg i uklęknął przed nią na podłodze.Ujął w dłonie jej twarz i przytulił doswego ramienia.Trzymał ją w ramionach, a ona płakała i płakała jakby nigdy nie miała przestać.Stopniowoprzywierała do niego, obejmując go, by w końcu ściskać tak mocno, że z trudem oddychał.Cały czaspowtarzała przy tym jego imię.Długo trwało, zanim się znowu uspokoiła.Przeniosły ą ostrożnie na kanapę.Miała lodowato zimne ręce.Wstrząsały mą dreszcze.Usiadł obok niej i masował jej dłonie, próbując je trochę rozgrzać.Przycisnęła jegoręce do swej twarzy i zaczęła je całować z zapamiętaniem, jakiego jeszcze u niej nie widział.- Och Bob, Bób, Bob.Nigdy nie odchodz.Proszę cię, nigdy mnie nie zostawiaj.- Popatrzyła mu w oczy.-Obiecaj, proszę.Powiedz, że mnie nigdy nie zostawisz.- Kochanie - rzekł łamiajcym się ze wzruszenia głosem.- Oczywiście, że nigdy cię nie zostawię.Nigdy.Nawet na minutę.- Wziął ją w ramiona i kołysał jak dziecko.- Wybacz mi - powtarzała w kółko.- Wybacz mi.Ale proszę cię, nie zostawiaj mnie.- Ciii.Jestem tu z tobą.Jestem.Patrzyła mu w twarz, bezwiednie skubiąc palcami kołnkrzyk jego koszuli.- Kochasz mnie, prawda, Bob? Proszę cię, powiedz, że mnie kochasz.Proszę cię.- Kochanie, wiesz, że tak.- Powiedz to.Proszę, powiedz, że mnie kochasz.- Kocham cię - westchnął.- Bardzo cię kocham.Znowu ukryła twarz na jego ramieniuObejmij mnie; Przytul mnie mocnoPrzyciągnął ją do siebie tak blisko, że niemal siedziała na jego kolanach.Trzymał ją w ramionach i całowałdelikatnie po włosach.- Przepraszam, że zrobiłem ci przykrość.Nie chciałem cię urazić.Już nigdy tego nie zrobię, przysięgam.- Nie - odezwała się stłumionym głosem.- Nie.- Nie.Już nigdy.Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.Zaczęła kręcić głową, najpierw wolno, potem coraz szybciej.Chwycił ją za ramiona i potrząsnął, starając się uspokoić.- Nie rozumiesz - krzyknęła.- Ty nie wiesz.To nie twoja wina.To nie ty, Bob, to ja.To chodzi o mnie!- Nie Ty nie zrobiłaś nic złego.To moja wina.Przepraszam cię, kochanie, wybacz mi.- Próbował znowuprzyciągnąć ją do siebie.- Proszę cię, wysłuchaj mnie.Nic nie jest twoją winą.Nic.Musisz to zrozumieć, to chodzi o mnie.Zrozumiał, że usiłuje mu coś powiedzieć.Wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z twarzy.- O co chodzi, powiedz.Broda zaczęła jej się trząść.Był pewien, że znowu zacznie płakać, ale nie rozpłakała się.Oddychała ciężko.Nie mogła złapać tchu.Wystraszył się, posadził ją prosto i podtrzymywał.- O co chodzi? Ellamarie, co się stało?- Och, Bob - szepnęła.- To takie straszne.Nie mogę o tym mówić.Nie mogę tego powiedzieć.- Z trudemchwytała powietrze.- Uspokój się, powoli.Wez głęboki wdech.- Sam wciągnął głęboko powietrze, zachęcając ją, by zrobiła tosamo.Nie spuszczając oczu z jego twarzy, posłusznie wykonała polecenie, uspokajając się wreszcie trochę.Złapała go kurczowo za rękę.Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale przytknął jej palce do warg.- Nic nie mów, dopóki nie będziesz gotowa.To nieważne, jestem tu i wszystko będzk dobrze.Odepchnęła jego rękę od ust i potrząsnęła głową.- Muszę ci to powiedzieć.Muszę ci powiedzieć teraz.Proszę cię, obiecaj, że mnie wysłuchasz,Skinal glowa i ujal jej dłonie.Rozpaczliwie próbowała się uśmiechnąć, lecz jej się to nie udało.Bała się, że zobaczy, jak on odwraca się odniej z obrzydzeniem, i nie wiedziała, czy będzie w stanie to znieść.Patrzył na nią czule i ze zrozumieniem, aona zastanawiała się, co wyczyta w jego oczach potem, kiedy już powie mu o wszystkim.Umierała zestrachu.Zebrała się w sobie, przełknęła ślinę, ale słowa nie chciały jej przejść przez ściśnięte gardło.Już dobrze, kochanie, W porządku.- To było takie straszne.Tak się bałam - zaczęła.- Dlaczego? Co było straszne? - przerwał, starając się uspokoić ją głosem.- Powoli, wszystko po kolei.- Nie mogę, nie mogę;- Nie szkodzi - odwrócił ją twarzą do siebie.- Zostałam zgwałcona! - wyrzuciła z siebie wreszcie.- Bob, zostałam zgwałcona! Zgwałcona! Rozumiesz?Zgwałcona! Zgwał.- Przestań! Dosyć! - Chwycił ją mocno za ramiona i przycisnął do siebie.Nie chciał, żeby widziała wyraz jegotwarzy.Rozglądał się po pokoju próbując przetrawić jakoś to, co powiedziała, i kołysząc ją w ramionach.Omal się nie udławił morderczą, wściekłością, jaka w nim nagle wezbrała.- Kiedy to się stało? - zdołał wreszcie wydobyć z siebie głos.-Powiedz mi, kiedy to się stało?- W ten wieczór; kiedy twoja żona zjawiła się w teatrze - łkała.-Byłam sama w domu, myślałam, że to ty.Sądziłam, że zapomniałeś klucza.Wpuściłam go.Drzwi.otworzyłam i potem upadłam, a on miał nóż.Błagałam go.Och, Bob, to było takie straszne.Nie zostawiaj mnie, proszę cię, nie zostawiaj mnie.Uścisnął ją mocno.- Cicho - szepnął.- Nigdzie nie idę.Już cię nie zostawię.Gdybym cię nie zostawił tamtej nocy, to by się niestało.Och, Ellamarie, kochanie, najdroższa.Co ja ci zrobiłem? Co musiałaś przeze mnie znieść.Och,kochana, wybacz mi.- Przytul mnie mocno i nie puszczaj.Powiedz, że nadal mnie kochasz, mimo wszystko.Proszę cię, kochajmnie dalej.- Och, kochanie, oczywiście, że dalej cię kocham.Nie masz powodu w to wątpić.Zawsze będę cię kochał.- Nie będziesz - wykrzyknęła, odsuwając się od niego.- Nie, nie będziesz.Nie potrafisz.- Nie mów głupstw.- Przygarnął ją do siebie z powrotem, -Oczywiście, że będę:- Nie będziesz - upierała się.- Nie możesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]