[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upał pod plandeką isłodkawy zapach płynów z ciała rodzącej przyciągał je całymi chmarami.Może ta plaga na skraju lasu osłabnie.Magdalena patrzyła zatroskana namłodą położnicę.Na razie skurcze osłabły i nie następowały już takszybko jeden po drugim.Zmniejszyło się również krwawienie.- Wytrzymacie jeszcze trochę? - zapytała młodą kobietę i łagodniegłaskała ją po policzku.Patrzyła jej przy tym wnikliwie w twarz.Kobietaotworzyła oczy.- Tak - szepnęła, poddając się zaraz następnej fali bólu.- Do lasu, ale nie dalej! - zawołała Magdalena na zewnątrz.- Wózmusi jechać bardzo powoli i ostrożnie.Każdy wstrząs może spowodowaćpoważne nieszczęście.- Dziękuję! - Już w samym tym krótkim słowie brzmiała ulga.Słyszała, jak Helmbrecht wydaje szybkie polecenia.Woznica musiałruszyć, wdrapał się więc znów na kozioł.Plandeka się uniosła.Chciała przeciwko temu zaprotestować, przy porodzie mężczyzna nie byłpotrzebny Z ulgą rozpoznała szczupłą twarz Carlotty.- Przyszłam do ciebie - wyjaśniła dziewczynka i wręczyła jej grubąbelę płócien.- Gorącą wodę będziemy mogli przygotować dopiero podlasem.Właśnie poprosiłam Mathiasa.Zatroszczy się o to.Magdalena zastygła.- Mathiasa? Dlaczego akurat jego? - zapytała z niedowierzaniem.Carlotta jednak udawała, że nie słyszy tego pytania, tylko przecisnęła sięobok niej do tyłu.Zręcznie ułożyła sobie głowę kobiety na kolanach iodgarnęła jej mokre włosy z czoła.Drugą ręką próbowała przyciągnąćworki i kosze po prawej i lewej stronie pacjentki jako zabezpieczeniaprzed uderzeniami w razie czego.Potem pogrzebała w skrzyncefelczerskiej i wyciągnęła lniany woreczek.Gdy go otworzyła, Magdalenarozpoznała, co znajdowało się w środku: suszone listki mięty polej.Zuśmiechem obserwowała, jak Carlotta nacierała nimi nagą skóręrodzącej.To ochroni ją przynajmniej przed komarami.Orzezwiającyzapach rozniósł się w dusznym powietrzu pod plandeką.Wóz łagodnie ruszył.Woznica zdawał się uważać, by sprostać prośbieMagdaleny i prowadzić pojazd po nierównej drodze bez większychwstrząsów.Mimo to Magdalenie czas, zanim dojechali do skraju lasu, wydawałsię wiecznością.Przestała już liczyć, w jakich odstępach następowałyskurcze.Miała wrażenie, że wstrząsy wozu znów znacznie skróciły teodstępy, jednocześnie skurcze stały się silniejsze.W końcu stanęli.Carlotta natychmiast wyskoczyła z wozu izatroszczyła się o gorącą wodę.W gwarze głosów za plandeką Mag-dalena słyszała, że rzeczywiście pomagał jej w tym Mathias.Przywlókłnawet, sapiąc, kocioł aż do wozu.Gdyby Carlotta nie zaprotestowała nacałe gardło, był nawet gotów wnieść go do wnętrza.Co dziwniejsze, niepojawiła się żadna z pozostałych kobiet, żeby jej pomóc.Ale Magdaleniebrakowało czasu, by się temu dziwić.Narastające sapanie młodej paniPohlmann wymagało całej jej uwagi.Akurat z zewnątrz zameldował sięHelmbrecht swoim przyjemnym basem:- Potrzebujecie czegoś jeszcze, szanowna pani?Zanim odpowiedziała, Magdalena wzięła dwa, trzy oddechy razem zrodzącą.- Powoli, powoli - szeptała do niej.Roswitha robiła podobnie, gdy jakaś kobieta za szybko dyszała. Totylko zapiera dech", mówiła.A bez dostatecznej ilości powietrza niemożna wycisnąć z siebie żywego dziecka.- Zwiatła, przynieście nam lampę łojową! - zawołała Magdalena doHelmbrechta, gdy położnica wreszcie złapała swój rytm.Odwrócona doCarlotty, dorzuciła: - Wsyp trochę kminku do cebrzyka z wodą i dodajszczyptę anyżu.Nie zaszkodzi też suszony rumianek.Potem możesz jejprzetrzeć twarz wodą różaną.To ją odświeży.Wez też jeszcze raz garśćmięty polnej.Muchy znów się rozbestwiły.Wkrótce intensywny zapach ziół wypełnił wóz, tłumiąc woń dymu złojówek, które im dostarczono.Migoczące płomienie rozjaśniały wnętrzewozu żółtoczerwonym światłem.- Znów wyglądasz, jakbyś była wswoim żywiole, moja droga.-Przy tylnym końcu wozu pojawiła się twarzAdelaide.Magdalena podniosła głowę.Nie widać było, by kuzynkazamierzała się do niej wdrapać.Jej czarne oczy rzucały iskry.Uważnieprzepatrywały wnętrze wozu, chciwie wsysały szczegóły, aż w końcuspotkały się ze spojrzeniem Magdaleny.Obydwie kobiety tępowpatrywały się w siebie.Czubek nosa Adelaide węszył.Na twarzypojawił się błysk zrozumienia.- Możemy potrzebować twojej pomocy -powiedziała Magdalena, wskazując głową na rodzącą.Adelaide drgnęła.Potem jej wargi wykrzywił złośliwy uśmiech.- Tak jak w Lipsku? Przykro mi, moja droga! Tym razem nie licz namoje wsparcie.- Zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.- O co jej chodziło? - zapytała zmieszana Carlotta.- Lepiej o tym zapomnij - odparła szybko Magdalena i zabroniła sobiemyślenia dłużej o występie Adelaide.Były ważniejsze rzeczy dozrobienia.Jak gdyby to był znak, ciało położnicy ogarnęły kolejneskurcze.Jęcząc i ciężko dysząc, odwróciła się.Magdalena i Carlotta wmilczeniu robiły to, co mogły zrobić, by pomóc biednej kobiecie.Dzieckobyło nie do uratowania, tyle było wiadomo na pewno po ostatnimobmacaniu ciała.Ale Magdalena chciała przynajmniej kobietę utrzymaćprzy życiu.Ledwie krwawiący tobołek wydobył się z delikatnego ciała, położyłago na płótnie.Szybko owinęła kolejnym płótnem, żeby ukryć krew i śluz.Nie chciała również, by siadały na nim uciążliwe muchy.Z mocnowyprężonego ciała wyszło łożysko i również zostało całkowicie owiniętew ścierki.Carlotta natychmiast pojęła, co trzeba z tym zrobić, iwyskoczyła z tobołkami pod pachą z wozu.Magdalena patrzyła za nią ukryta pod plandeką.Na zewnątrz było jużmroczno.Pozostali podróżni stali na skraju lasu, zebrani wokół ognia.Toją uspokoiło.Dzięki temu Carlotta nie przyciągnie uwagi.Ani stara paniPohlmann, ani jej służąca nie powinny widzieć zawiniątek, ani tymbardziej dostać ich do rąk.Ten widok za bardzo byłby im na rękę,wziąwszy pod uwagę ich potworne podejrzenia.To, co żona kupcawydusiła ze swego ciała w strasznych bólach, ledwie przypominałoludzką istotę.A przy tym Magdalena była pewna, że już od początkuostatniej zimy musiało dojrzewać w jej ciele.Dziwne, że ukryła tozarówno przed mężem, jak też przed teściową w jednakowym stopniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]