[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Rozumiem.Dzięki.Twoja kolej.– Bardzo by mi pomogło, gdybym wiedziała, który z was jest asem,ty czy ten wysłany do Kelham.Chodzi mi o aktualne stanowiskowojska, o ich ocenę sytuacji.Innymi słowy, czy, ich zdaniem, źródłoproblemu jest na terenie bazy, czy na zewnątrz.Krótko mówiąc, czy tyjesteś głównym psem, czy ten drugi?– Mam ci szczerze odpowiedzieć?– Niczego innego nie spodziewam się po synu kolegi z marines.– Szczera odpowiedź brzmi: sam tego nie wiem.13Elizabeth Deveraux zapłaciła za cheeseburgera i placek z kawą, couznałem za eleganckie z jej strony, i zostawiłem napiwek, którywywołał kolejny uśmiech kelnerki.Wyszliśmy na zewnątrzi zatrzymaliśmy się przy starym caprisie.Księżyc nieco pojaśniał,warstwa chmur się rozpłynęła i na niebie pojawiły się gwiazdy.– Mogę spytać cię o coś jeszcze? – powiedziałem.Deveraux od razu się nastroszyła.– O co? – spytała.– O twoje włosy.Męskie muszą oddawać kształt czaszki, byćwymodelowane, jak to nazywają, i z tyłu schodzić w naturalny sposóbdo zera na karku.A jak to jest u kobiet?– Strzygłam się krótko przez piętnaście lat.Zaczęłam je zapuszczać,gdy postanowiłam odejść.Popatrzyłem na nią w świetle księżyca i blasku padającym z oknaknajpy, wyobrażając ją sobie z krótko przyciętymi włosami.Musiaławyglądać rewelacyjnie.– Byłem ciekaw – powiedziałem.– Dzięki.– Od początku nie miałam szans na nic innego.Regulamin dlakobiet w marines mówi, że fryzura ma być nieekscentryczna.Włosymogą dotykać kołnierzyka, lecz nie mogą go zakrywać.Mogłabym jeupinać, ale wtedy nie mieściłyby się pod czapką.– Służba wymaga poświęceń.– Warto było.Kochałam służyć w marines.– Raz w marines, zawsze w marines.– Twój tata tak mówił?– Nie miał okazji.Umarł w trakcie służby.– Mama żyje?– Umarła parę lat po nim.– Moja umarła na raka, kiedy byłam na obozie rekruckim.– Naprawdę? Moja też.To znaczy też na raka, lecz nie w trakciemojego obozu.– Przykro mi.– Nie twoja wina – bąknąłem machinalnie.– Była wtedy w Paryżu.– Ja też, tyle że na Paris Island1.Wyemigrowała?– Była Francuzką.– I mówisz po francusku?– Un peu, mais lentement.– Co to znaczy?– Trochę, ale wolno.Pokiwała głową i położyła rękę na klamce caprice’a, a ja właściwieodczytałem ten gest.– No cóż, szeryfie Deveraux.Miło cię było poznać.Tylko się uśmiechnęła.Odwróciłem się i ruszyłem w stronę hotelu.Za plecami usłyszałemwarkot potężnego silnika i chrzęst opon na żwirze.Radiowózwyprzedził mnie, kawałek dalej zawrócił przez całą szerokość ulicyi stanął zwrócony maską w moją stronę, tuż przed wejściem do hoteluToussaint’s.Doszedłem w chwili, gdy Deveraux otworzyła drzwii wysiadła.Pomyślałem, że chce mi jeszcze coś powiedzieć,zatrzymałem się więc i grzecznie poczekałem.– Mieszkam tu – oznajmiła.– Dobranoc.* * *Nim zdążyłem wejść do środka, była już na schodach prowadzącychna piętro.Za kontuarem recepcji siedział mężczyzna, którego widziałem1 Paris Island – wyspa u wybrzeży Karoliny Południowej, na którejmieści się wielka baza szkoleniowa korpusu marines.w knajpie, i czekał na gości.Widziałem, że hotelarz spłoszył się brakiembagażu, ale w końcu co gotówka, to gotówka.Zainkasował osiemnaściedolarów i wręczył mi klucz do pokoju numer dwadzieścia jeden.Oświadczył, że pokój jest na pierwszym piętrze od frontu, a oknawychodzą na ulicę, gdzie jest ciszej niż od tyłu.W pierwszej chwiliwydało mi się to bez sensu, ale potem uzmysłowiłem sobie, że na tyłachbudynku przebiega linia kolejowa.Schody kończyły się pośrodku długiego korytarza pierwszegopiętra, który jak tor biegł dokładnie po linii północ–południe.Korytarzbył pozbawiony wykładziny dywanowej i słabo oświetlony czteremamizernymi żarówkami.Od frontu było dziewięcioro drzwi, od tyłuośmioro.Pod drzwiami pokoju numer siedemnaście od frontu widaćbyło smugę światła.Pewnie pokój Deveraux, pomyślałem, która właśnieszykuje się do snu.Mój pokój znajdował się czworo drzwi dalej napółnoc.Otworzyłem kluczem, wszedłem do środka i zapaliłem światło.Powitało mnie stęchłe powietrze i lekka woń kurzu, świadcząceo długim nieużywaniu.Pokój był prostokątny i wysoki i cieszyłby okoudanymi proporcjami, gdyby nie to, że w którymś momenciepostanowiono dobudować łazienkę i zajęto na nią cały narożnik.Oknozastępowały podwójne przeszklone drzwi na długi balkon z żelaznąbalustradą, który widziałem z ulicy.W pokoju było łóżko i toaletkaz krzesłem, na podłodze leżał wytarty perski dywan, świecący licznymiłysinami od używania i trzepania.Zaciągnąłem zasłony i przystąpiłem do rozpakowania, co sięsprowadzało do rozłożenia nowej szczoteczki do zębów i wsadzenia jejdo mlecznobiałej szklanki na półce w łazience.Nie miałem pasty dozębów, ale uważałem, że pasta to nic innego, jak tylko przyjemniesmakujący smar.Pewien znajomy dentysta wojskowy przysięgał, że doutrzymania zębów w czystości i zdrowiu całkowicie wystarczyszorowanie włosiem szczoteczki.Na odświeżenie oddechu stosowałemgumę do żucia.Postępowałem tak od lat i nadal miałem wszystkiewłasne zęby (z wyjątkiem jednego trzonowego u góry, który mi wybitopodczas ulicznej bójki w Cleveland, w Ohio).Mój wewnętrzny zegar wskazywał dwudziestą trzecią dwadzieścia.Przysiadłem na łóżku.Wcześnie dziś wstałem i czułem się zmęczony,lecz nie wykończony.Miałem co robić, a czasu było mało.Odczekałem,by wszyscy normalni ludzie usnęli, i wyszedłem na korytarz.Światłou Deveraux zgasło.Zszedłem po schodach do holu.Recepcja znówświeciła pustkami.Wyszedłem na ulicę i skręciłem w lewo, w stronędziewiczego dla mnie terytorium.14Czujnie się rozglądając, spojrzałem w głąb Main Street, tonącejw szarej księżycowej poświacie.Ulica prowadziła na południe przezjakieś dwieście metrów, po czym zwężała się i zaczynała wić pośróddomów mieszkalnych, stojących pojedynczo na mniejszych i większychdziałkach.Po prawej stronie prostego odcinka ciągnął się rząd sklepówi punktów usługowych, poprzedzielanych wąskimi przejściami, któreprowadziły w stronę widocznych w głębi domów mieszkalnych.Podobne sklepy i punkty usługowe ciągnęły się też po lewej stronieprostego odcinka Main Street, stojąc w jednym szeregu z hotelemi restauracją.Przejściom po prawej stronie odpowiadały szerszei wybrukowane zaułki po lewej, kończące się na biegnącej równolegledo Main Street ulicy z jedną tylko zabudowaną stroną.Domyślałem się,że właśnie ta ulica stanowiła niegdyś rację bytu miasteczka, a terazsprowadziła mnie w te strony.Biegła po osi północ–południe równolegle do linii kolejowej, odktórej dzieliło ją pasmo ubitej ziemi.Mieściły się przy niej lokalegastronomiczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]