[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cześć! - krzyknął młodszy.Bo odchrząknął.Starał się mówić tak, by jego głosbrzmiał normalnie, co nie było łatwym zadaniem.- Witajcie, chłopcy.Prosiłem Ingę Swensen, żebyodłożyła wam trochę cukierków.Biegnijcie tam, a jaza chwilę przyjdę, bo teraz jestem zajęty.Cody i Seth wyraznie się ucieszyli i pobiegli dosklepu.Bo popatrzył za nimi, a potem zwrócił się dobandytów:- Chodzmy za saloon.Tam nie będzie zbyt wieluświadków.Bał się, że ktoś może zostać przypadkowo postrzelony czy wręcz zabity.Eustace Dudley zmrużył oczy.- Szykujesz jakąś sztuczkę?To on, a nie jak się początkowo wydawało, starszyz bandytów, był szefem gangu.- Nie, żadnych sztuczek.- Bo pokręcił głową.-Boję się o kobiety i dzieci.Kilka kobiet pojawiło się nawet na ulicy, ale widząc broń, wycofało się do wnętrza budynków.Eustace Dudley też je zauważył, ale tylko wzruszyłramionami.- Wszystko mi jedno - stwierdził, potrząsającbronią.- Tylko trzymaj ręce przy sobie.Jeśli sięgniesz do pasa, położę cię trupem.A wy, chłopcy,sprawdzcie, czy ten goguś nie znajdzie tutaj jakichś obrońców - zwrócił się do kompanów, rozglądając się jednocześnie niespokojnie po sąsiednichdomach.Chyba nareszcie dotarło do niego, że wszyscy ichwidzą.Na te słowa dwaj pozostali przestępcy odwrócilisię, bacznie obserwując okoliczne okna.Dudley podniósł głos:- Pierwszy, który sięgnie po broń, padnie trupem,zrozumiano?!Większość gapiów cofnęła się w głąb pomieszczeń.Słychać było dzwięki zatrzaskiwanychdrzwi.Bo stał spokojnie, starając się ocenić sytuację.Mieszkańcy Misery mieli prawo się schować.To niebyła ich sprawa, a on nie chciał, by ktoś został przypadkowo ranny czy zabity.A ponieważ nie udało mu się przekonać bandytów, by przeszli w ustronne miejsce, mógł zrobić tylko jedno.Musiał blefować aż do momentu, kiedy niebędzie miał już innego wyjścia i będzie musiał strzelać.Wiedział, że wraz z upływem czasu powinni zacząć się coraz bardziej denerwować, a to zwiększałojego szanse, nikłe, jak sam musiał przyznać, na przeżycie.- Chcielibyście przejąć list z mojego banku? -Sięgnął do kieszeni i znowu wyczuł ukrytą broń.Takczuł się pewniej.Dudley posłał mu zimny uśmiech.- Właśnie.- Wyciągnął rękę.- Dawaj.Nagle usłyszeli tętent kopyt.Jakiś koń pędziłw szaleńczym tempie główną ulicą.Bo ujrzał odzianąw skóry postać.Jednak Kitty minęła go i z krzykiemrzuciła się na Dudleya.Bo sięgnął do kabury i błyskawicznie wyjął pistolet.Przestępcy byli tak zdziwieni, że przez moment niewiedzieli, co się dzieje.Bo mógł to wykorzystać, alebał się, że zrani Kitty.Eustace Dudley wkrótce wyswobodził się z jej uścisku i przystawił jej pistolet doskroni.- No, Chandler - syknął.- Wygląda na to, żeszczęście się do mnie dziś uśmiechnęło.Zobacz, jakądziewkę sobie dziś przygadałem.Można powiedzieć,że sama na mnie leci.W ciszy, która nastąpiła, usłyszeli ciężki oddechKitty.- A teraz rzuć broń, bo ją zastrzelę jak wściekłąsukę!ROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZY- Nie słuchaj go! - Kitty próbowała wyrwać sięprzestępcy, ale była osłabiona po wypadku, a Eustacetrzymał ją niczym w kleszczach.- Niezależnie od tego, co zrobisz, i tak mnie zastrzeli.- Nie, Kitty.Jemu chodzi o mnie.- Bo wziął pistolet w dwa palce i rzucił go na ziemię.- Puść ją teraz - zwrócił się do bandyty.Dudley wybuchnął śmiechem.- Nie sądzisz chyba, że pozwolę, by pobiegła popomoc?!- Ona da słowo, że tego nie zrobi.- Przeniósłspojrzenie na Kitty.- Obiecaj mu, że pójdziesz doSwensenów i pozwolisz nam dokończyć to, co zaczęliśmy.- Nie, jeśli mają cię zastrzelić, to wolę zginąć z tobą." - Do licha, Kitty.- Bo zdusił przekleństwa, któresame cisnęły mu się na usta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]