[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyjaś dłoń chwyciła mnie za kostkę iwyszarpnęła spode mnie nogę.Wylądowałam w piachu, płasko nabrzuchu.Uderzenie wybiło mi powietrze z piersi.Oczy Dilera były szeroko otwarte.Pełne wściekłości.Ale tymrazem byłam przygotowana.Wycelowałam sprej pieprzowy prosto wjego oczy - a przynajmniej miałam nadzieję, że dysza jest skierowanawe właściwym kierunku - i wcisnęłam guzik.Ssssss!Diler ryknął i puścił mnie, żeby zakryć oczy rękami.Rozkaszlałsię tak, że o mało płuc nie wypluł.Mnie też zaczęło piec gardło i też zaczęłam kaszleć.Tak jak i Jeremy.Zgięłam sięwpół; miałam wrażenie, że połknęłam garść ognistych mrówek, któreprzegryzają się przez moje płuca.Oczy zaczęły mi łzawić, kapały znich grube krople, gęste jak oliwa.Diler zaczął na oślep szukać mnie rękami.Odsunęłam się,czołgając się tyłem po pasku, jak krab.Rosemary szczeknęła.Dzwięk rozdał mi uszy, miałam wrażenie,że zadrżały od niego ściany namiotu.Nagle skoczyła, wywracającpachnącą świeczkę na kupę poduszek.Płomienie buchnęłynatychmiast i rozlazły się po ścianie namiotu, jakby całe to płótno byłonasączone benzyną - cóż, świeża warstwa purpurowej farby działałapewnie nie gorzej od benzyny.Rosemary zatopiła zęby w ręce Dilera.Gwałtownie potrząsnęłagłową, jakby chciała pokruszyć mu kości.Diler zaczął wrzeszczeć.Pozbierałam się z ziemi i spojrzałam na niego z góry.- Miałeś rację - wychrypiałam przez gardło zdarte od gazupieprzowego.- Ona mnie naprawdę lubi.Ogień pochłaniał górę poduszek i rozprzestrzenił się już niemalna całą najdalszą ścianę namiotu.Przemknęło mi przez głowę, czy nieposzukać szybko leków, ale przypomniałam sobie, że Diler trzymał jezamknięte w sejfie.Jeremy, zakrywając usta koszulą, machał na mnie, żebym ruszałado wyjścia.Poczułam na barkach ciężar porażki.Leki przepadły.Tłum gapiów zebrał się wokół namiotu Dilera, ale nikt nawet niepróbował gasić ognia.Diler nie pozwalał nikomu postawić namiotu wodległości mniejszej niż dziesięć metrów od swojego, więc uznaliwidocznie, że pożar się nie rozprze-strzeni.Najwyrazniej Diler niemiał zbyt wielu przyjaciół wśród mieszkańców Namiotowiska.Nawetjego ochroniarz zwiał, a przynajmniej tak myślałam, dopóki niezobaczyłam, że leży nieprzytomny parę kroków od namiotu.Nie.niebył nieprzy- tomny.Jego oczy były otwarte i drgały, jakby był pogrążony wjakimś półśnie czy fazie REM.- Co mu się stało? - Głos wydobywał się z mojego gardła, drąc jepazurami.Azy wciąż sączyły się z piekących oczu.Jeremy wzruszył ramionami i odwrócił oczy.- Może ma padaczkę.- Wygodne wytłumaczenie.- Zanim zdążyłam w pełni wyrazićpodejrzenie, że Jeremy zrobi! coś strażnikowi, Rosemary wystrzeliła znamiotu Dilera i wpadła w tłum.- Piesek! - krzyknął jakiś chłopczyk z potwornie cieknącymnosem.Matka odciągnęła go z drogi Rosemary, tuż zanim zostałstaranowany.Otaczał nas coraz większy tłum.- Chyba powinniśmy uciekać - powiedział Jeremy.- Z całą pewnością - przyznałam mu rację.Popędziliśmy ścieżkąprzebitą przez rottweilera i nie zatrzymaliśmy się, dopókiNamiotowisko nie zostało daleko za nami.10Kiedy tylko przestaliśmy biec, rozpłakałam się.Nie mogłam siępowstrzymać.Zawiodłam.Nie zdobyłam leków dla mamy, a mój jedynykontakt z czarnym rynkiem być może już nie żył.Nie żył.Przeze mnie.Azy wypłukały mi przynajmniej z oczu resztki gazu pie-przowego.Jakiś kwartał od domu udało mi się odzyskać panowanie nadsobą.Pociągałam nosem i wycierałam twarz, unikając spojrzeniaJeremy'ego.Był tak milczący, że w końcu musiałam coś powiedzieć,żeby przerwać tę ciszę.Wcale nie miałam ochoty rozmawiać, aleuznałam, że pomoże mi to oderwać myśli od faktu, że prawdopodobnie byłam bezpośrednio odpowiedzialnaza śmierć człowieka.Miałam tyle pytań do Teremy'ego; nie wiedziałam, od czegozacząć.Ale kiedy otworzyłam usta, wyszło z nich raczej stwierdzenie.- Nie jesteś uczniem Skyline.Trochę mu zeszło, zanim zdecydował się na odpowiedz.- Nie.- I nie przyszedłeś po rację żywnościową.- Nie.- Więc co tam robiłeś?Spojrzał na mnie, ale ten jeden raz z jego oczu nie dało się nicwyczytać.Postanowiłam zmienić linię przesłuchania.Czy też oskarżania.- Kręciłeś się koło mojego domu.Jeremy potknął się; miał spanikowaną minę.- Widziałaś mnie? - Krew odpłynęła mu z twarzy.- Nie, moja mama cię widziała.A dzisiaj po szkole widział cięmilicjant Brent.Uważa, że jesteś stalkerem.Jeremy przez moment wyglądał, jakby nie rozumiał, co mówię, apotem jakoś dziwnie mu ulżyło.- Koło domu - mruknął do siebie.Zaczerpnął powietrza iwypuścił je.- Nie jestem żadnym.Kto to jest milicjant Brent?- Gość z sąsiedzkiej milicji z naszej dzielnicy.Ma na imię Brent.Bardzo lubi swój paralizator, więc lepiej trzymaj się od niego z daleka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl