[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaraz, zaraz, pani Coffey.- Geoffrey Lambertprzykrył ręką dłoń wnuczki.- Nie przerażajmy naszej biednejBethany jeszcze bardziej.- Nie boję się, dziadku.- Bethany uniosła głowę inawet zdobyła się na uśmiech, choć jej serce trzepotało jakptak na uwięzi.Newton pospiesznie dopił herbatę i wstał od stołu.- Czas w drogę.Słyszę turkot wozów na dziedzińcu.Bethany złożyła serwetkę i podążyła za nim.Na dworześwit zabarwiał niebo na różowo.Newton pomógł jej wspiąć sięna twarde siedzenie ciężkiego wozu, jednego z tych, któremiały posłużyć do holowania kłód.Potem usiadł obok niej iujął lejce.Ruszyli, a za nimi potoczyły się furmankiwieśniaków wynajętych do pracy w lesie.W trakcie jazdy uświadomiła sobie, że jej myśli znówzaprząta sławny rozbójnik, który zaatakował ich właśnie w60tych lasach.Nie dość, że wciąż nie dawało jej spokojuwspomnienie jego śmiałego pocałunku, teraz dołączyły doniego równie niepokojące rozważania o lordzie Alsmeecie.Dlaczego ustalił te dziwne warunki? Czyżby uważał, żebogactwo i tytuł dają mu prawo do wykorzystywania jej jakdziewki z oberży? Chyba nie.Przypomniała sobie, żezachowywał się wobec niej zgodnie z nakazami grzeczności.Jeśli nawet zbywało mu na serdeczności, w każdym razieokazywał szacunek.Postanowiła postąpić tak samo.Dziśbędzie chłodna, pełna rezerwy i postara się trzymać go nadystans.Zrobi wszystko, co będzie musiała, by jakoś wypełnićte parę godzin, aż nadejdzie pora powrotu do ukochanegodomu rodzinnego.W lesie oczekiwał ich wyniosły Huntley, który wskazałNewtonowi grupę wysokich drzew, przeznaczonych dowycięcia.- Każde zostało osobiście obejrzane przez lorda wyjaśnił - i zaznaczone na jego polecenie siekierą.Wyciąć iwywiezć z lasu można tylko drzewa oznaczone w ten sposób.Newton skinął głową, po czym przywołał wieśniaków,którzy zaczęli ściągać koszule, gotując się do pracy.Tymczasem lokaj zwrócił się do stojącej przy wozieBethany.- Jego lordowska mość wysłał po panią powóz, pannoLambert.Sam czeka na panią w Opactwie Penhollow.Bez zwłoki poszedł przodem do powozu i Bethany, chcącnie chcąc, podążyła za Huntleyem.Pomógł jej wsiąść i pochwili zapadła się w najbardziej miękkie poduszki, na jakichkiedykolwiek siedziała.Dwa starannie dobrane białe konieruszyły żwawo przez las, a pózniej krętą aleją prowadzącą doOpactwa Penhollow.Skoro było jej tak wygodnie, dlaczegoczuła się jak owieczka prowadzona na rzez?Pokonała strach, postanawiając przetrwać ten dzień takgładko, jak to możliwe.61- Powiedz mi, Huntley, od jak dawna lord ma kłopotyze zdrowiem?- Ze zdrowiem, panienko?- On nie jest.dotknięty niemocą?- Nie, panno Lambert.Lord cieszy się doskonałąkondycją.- Ale.spędza tyle czasu za biurkiem.- To prawda.Ma wiele posiadłości, którymi musi sięzajmować.Bardzo skrupulatnie prowadzi księgi i rachunki.Kiedy wjechali na dziedziniec i lokaj pomógł jej przywysiadaniu, posłała mu uśmiech.- Witam, panno Lambert.- Stojąca na progu gospodyniwyglądała na równie zdenerwowaną, jak wczoraj. LordAlsmeeth czeka na panienkę w bibliotece.Huntley poprzedzał Bethany na schodach i napuszonymtonem zaanonsował jej przybycie.- Dziękuję, Huntley.Tak jak poprzednio, pies warknął groznie, ale na polecenieswego pana z miejsca się uspokoił.Kane siedział za biurkiem.Słońce wpadające do biblioteki przez szparę pomiędzyciężkimi kotarami oświetlało połowę jego twarzy, drugąpozostawiając w cieniu, co nadawało lordowi cokolwieksataniczny wygląd.W promieniach słońca czarne włosynabrały niebieskawego odcienia, a wyniosłość oblicza stała siębardziej wyrazista.Choć żaden muskuł nie drgnął na jegotwarzy, odniosła wrażenie, że za tym kamiennym spokojemukrywa pełen zadowolenia z siebie, triumfalny uśmiech.- Dzień dobry, panno Lambert.- Dzień dobry, milordzie.- Zdążyła pani zjeść śniadanie?- Tak.Skinął głową.- To dobrze.Proszę się rozgościć, a ja zajmę się pracą.62Pochylił głowę nad księgami, dając Bethany dozrozumienia, że na razie rozmowa dobiegła końca.Przez moment stała bez ruchu.Potem, widząc, że zostałazostawiona sama sobie, zaczęła spacerować po pokoju.Wpewnej chwili zatrzymała się i dotknęła antycznej, wysadzanejklejnotami rękojeści miecza wiszącego nad kominkiem.Uniósł głowę.- Sześć pokoleń używało tego miecza do walki.- A pan jest siódmym lordem Alsmeeth.- Teraz z koleizatrzymała się przy rzędzie ksiąg stojących na półkach.-Czywie pan, co jest w każdej z nich?- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]