[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co jest? Pora na nas. Szurik Jermołow chwycił plecak, odchylił brezent iwyskoczył z samochodu.Niczego nie mogłem skojarzyć gdzie jesteśmy, ile czasu minęło.Wiedziałem tylko, że panuje jeszcze noc.Na zewnątrz ciemno, ani jednego ognika,ani jednej gwiazdki.Pogranicznicy zamierzali jechać dalej, więc czemu myśmy mieliwysiąść? Wyłaz prędzej, i tak nadłożyli dla nas drogi syknął zaglądający podplandekę Jermołow, przejął ode mnie narty. Ruszaj się.Podałem mu plecak i ładownicę, zarzuciłem na ramię futerał ze strzelbą,zeskoczyłem na śnieg.Ural natychmiast zaryczał motorem, wypuścił z rurywydechowej kłąb śmierdzącego dymu i potoczył się drogą.Diabli, ale zimno! Dobrze jeszcze, że na świeżym powietrzu mózg się trochęoczyścił. Gdzie jesteśmy? Rozejrzałem się na boki, próbując odnalezć jakiś punktorientacyjny.Na próżno ciemno choć oko wykol, jakby nie tylko słońce, ale teżksiężyc z gwiazdami pożarł potwór.Miałem wrażenie, że wysadzili nas pośrodkupustego pola, żebyśmy sobie sami dalej radzili.Jak tutaj się zorientować, dokądnależy pójść? Widzisz tamten las? Szurik skończył przypinać narty. Zaraz za nimprzebiega Granica.Do rana przeczekamy w Lodowej Chatce, a o świcie ruszymydalej.Przyjrzawszy się, rzeczywiście dostrzegłem ledwie widoczny ciemny pasniedalekiego lasu i zrobiło mi się lżej niewiele do niego pozostało. Chodz szybciej pogonił mnie znowu Szurik. Jeszcze natkniemy się narangersów.Do Audina rzut beretem. Zaczekaj zatrzymałem go, zapinając na walonkach paski nart.Oddychałem miarowo, przyzwyczajając się do napływających z północyrozproszonych fal energii.Ależ kiedyś było sympatycznie, gdy w ogóle ich niezauważałem! Te nowe zdolności są równie miłe, jak hemoroidy. Rozejrzę siętrochę i pójdziemy.Zwieże powietrze ostatecznie oczyściło mi myśli, usunęło resztki snu, dlategonie zamierzałem brnąć na oślep, ale najpierw zlustrować okolicę czarodziejskimwzrokiem.I, sądząc po ledwie widocznej zielonkawej poświacie na śniegu, międzynami a lasem czaiło się jakieś cholerstwo.Może kolonia grzybów szronowych, możeśnieżne robale zbudowały gniazda. Musimy to ominąć oznajmiłem Szurikowi, który tymczasem wyjął jakąśdrewnianą szkatułkę. Na wprost nie można, jest zasadzka. Rozumiem. Jermołow uchylił wieczko i uważnie przyjrzał siękryształowej kuli wielkości mandarynki. Tak, jasna cholera! Gówniane okoczarta! Nic nie widać! A cóż to takiego? Zajrzałem mu przez ramię, ze zdziwieniemobserwując, jak zielonkawe ogniki w głębi kuli układają się w mapę, na którejmrugała samotna czerwona kropka.Migoczące na krawędziach mapy cyfry nic minie mówiły, a zielony krzyż z literami W i A nie mógł być niczym innym, jakoznaczeniem wioski Audino. Nawigacja satelitarna czy co? Jaka satelitarna?! Z byka spadłeś? Szurik potarł kryształową kulę.Magiczna.W Gimnazjonie jakaś mądra głowa wymyśliła aparat, a nasi podgrandzili.Danych do map dostarczyli, nastawiali latarni orientacyjnych.I teraz tego używamy. Ile to kosztuje? zaciekawiłem się. Nie wiem, to służbowe.Cholera, tylko wzrok psuje poskarżył sięJermołow. Dobrze, wiemy mniej więcej, dokąd teraz pójść.Gdzie, powiadasz, tenniebezpieczny obszar? Plama jest o sto pięćdziesiąt metrów na wprost. Popatrzyłem w ciemneniebo zaciągnięte niskimi chmurami i skuliłem się mimo woli: zdawało mi się czynaprawdę na horyzoncie zalśniły bladobłękitne odblaski zorzy? To nie wróżyłoby nicdobrego. Rozumiem. Szurik zakreślił ołowianym sztyftem koło na powierzchnikryształu, a kula zajaśniała miękkim, pomarańczowym blaskiem. To, żebyprzypadkiem nie wlezć. Słuchaj, a nie można nas namierzyć przez to cudo? zaniepokoiłem się,kiedy Jermołow zamknął pudełko i powiesił je sobie na szyi. Nie, pracuje tylko na odbiorze.I jest w dodatku ekranowane.Dobrze,kulamy się. Poczekaj? Czego znowu? Słyszysz? Przechyliłem głowę i odciągnąłem ucho futrzanej czapki. Co mam słyszeć? Jakby wycie wilka. I niech sobie wyje. Jermołow ruszył w stronę lasu.Przedzieranie się przez zaśnieżone pole, nawet na szerokich myśliwskichnartach, było atrakcją raczej średnią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]