[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczął rabacjemaczetą.Thomas patrzył, jak ciężkie ostrze obcinało ramiona,nogi, głowy.Jednocześnie poczuł ulgę widząc, że opatulone kokonamipostacie nie zawierały krwi, ani ciała.Gdy ostrze maczetycięło i siekało kokony, w górę wytryskiwały strugi żółtej, lep-kiej cieczy, co ostatecznie rozwiało podejrzenia, że ludziemogą być jeszcze żywi.Ich ciała zostały całkowicie strawioneprzez enzymy potwora.Postępowanie Cox-Haywarda wywołało odrazę Thomasa.Szybko zrozumiał, że miało głęboki sens.Jedynie w ten spo-sób mogli przebić się przez pociąg.Kiedy porucznik osłabł,Thomas niechętnie przejął jego rolę, wymachując maczetą wtym samym, upiornym celu.Nareszcie dotarli do pierwszego wagonu, parę stóp od ka-biny maszynisty.Cox-Hayward przejął znowu prowadzenie irozbijał ostatnie kokony.Jego biały skafander był teraz całyżółty od mazi tryskającej z uszkodzonych ciał.Tak samo wy-glądały stroje Thomasa i reszty.Porucznik usiłował właśnie rozbić drzwi.Thomas zerknąłw ciemność przez potrzaskane szyby.Nie widział nic.Zasta-nawiał się, co czekało na nich za pociągiem.Tunel wiodącyprosto do gniazda potwora? A może tylko ślepy korytarz?211Cox-Hayward zniknął w kabinie.Thomas wszedł za nim,przekraczając otoczone kokonem ciało maszynisty.W dalszym ciągu nie widział, co znajdowało się z przodu,gdyż wszystkie szyby były spękane.Cox-Hayward wychyliłsię przez rozbite okno.- Ja pierdolę! - wrzasnął.- Co tam jest? Co pan widzi? - niecierpliwie dopytywałsię Thomas.- Nic.W tym cały problem.Proszę spojrzeć.Cofnął się o krok, aby doktor mógł podejść.Thomas wysu-nął głowę przez okno.Wszędzie dokoła panowała ciemność.Kręcił głową na wszystkie strony, aby lampka oświetliła bokiwagonu.o doznał szoku.Przedni wagon wystawał ze skały, w której utkwił.Naglepojął, że po prostu wisieli w pustce.Złapał się mocno za bocz-ne drzwi.Czy to tylko wyobraznia, czy rzeczywiście wagonzadygotał pod stopami?Dwaj pozostali żołnierze przepychali się ku kabinie.Tho-mas obawiał się, że dodatkowy ciężar może przeważyć i spad-ną w przepaść.Cox-Howard wyjaśniał swoim ludziom sytuację.- Znajdujemy się w olbrzymiej grocie, tuż pod sklepie-niem, pod nami jest tylko przepaść.- Zwrócił się do Thomasa.- Doktorze, czy uważa pan, że to naturalna grota?- Nie.Tak olbrzymia jama pod Londynem już dawno zo-stałaby wykryta.To ten stwór ją zrobił.- Ale jak? To znaczy, co to zrobiło z ziemią? Zeżarło?- W pewnym sensie tak - odparł Thomas - Wyssałozwiązki krzemu ze skał i osadów, powodując ich zapadnięcie.Im więcej rośnie, tym więcej krzemionki pochłania.Musi212pobierać jej teraz olbrzymie ilości, sądząc po tempie wzrostumacek.- Więc skoro to jego legowisko, gdzie do cholery po-dziewa się sam gospodarz? - dopytywał się jeden z żołnierzy.- Nie mam pojęcia - odrzekł Thomas.- Pewnie czai się gdzieś na dnie - ponuro stwierdził Cox-Hayward.- Zobaczymy, czy można go podpuścić, aby siępokazał.Odczepił od pasa granat.Thomas patrzył na to zmartwiony.- Czy to na pewno mądry pomysł? Wstrząs może spowo-dować osypanie się ścian i spadniemy w dół.- Rzucę go daleko w przód.Proszę przygotować swojemagiczne pudło, doktorze.- Dobra - zgodził się.- Mam nadzieję, że pan wie, co ro-bi.Otworzył walizkę i wyjął jedną z fiolek.Cox-Haywardotworzył drzwiczki kabiny i wychylił się.- Proszę powiedzieć, kiedy pan będzie gotowy.Thomas szybko naładował broń.- Już - oznajmił.- Pięć sekund - poinformował ich.Gdzieś daleko ujrzeli rozbłysk i usłyszeli stłumiony wy-buch.Thomas czekał w napięciu, ściskając w dłoni pistolet.Ulżyło mu wyraznie, gdy wagon nawet nie drgnął.- Widzi pan coś? - zapytał Cox-Hayward.- Nic a nic.Sekundę pózniej czarna macka owinęła się wokół Cox-Haywarda i wyrwała go przez drzwi prosto w ciemność.213Thomas był zbyt osłupiały by zareagować.Po prostu klę-czał tam wsłuchując się w przerazliwy krzyk Cox-Haywardaw słuchawkach.Krzyk zdawał się trwać bez końca.Jeden z SAS-owców przeklinając, usiłował odepchnąćThomasa od drzwi, ale doktor zablokował mu drogę.- Muszę mieć miejsce na strzał! - wykrzyknął.Ostrożnie wychylił się, trzymając nabitą broń.Ciemności pochłonęły promień lampy.Nic się nie poruszy-ło.Zastanawiał się, czy nie zaryzykować strzału na oślep, wpustkę.Lepiej nie, mógłby w nic nie trafić.I wtedy to dojrzał.Na samym końcu smugi słabego światła.Jakiś ruch.Przesunął światłem dookoła.To było wszędzie.Wielkie,olbrzymie.Wznosiło się z dna przepaści ku niemu.Robin szarpała supły na kostkach.Złamała trzy paznokcie,ale supeł w końcu puścił.Poderwała się.Widok macek w ka-binie obudził w niej instynkt życia.Nie mogła dopuścić, abyspotkała ją taka śmierć jak Kevina.Ze związanymi dłońmi dopadła drzwi i szarpnęła je.Cośzimnego dotknęło jej nagich pleców.Wrzasnęła i wypadła nakorytarz.Poślizgnęła się i upadła, raniąc się boleśnie w kola-no.Wstała i pobiegła dalej.Dookoła wszędzie słyszała krzyk.Dochodziły przedewszystkim z kotłowni.Wbiegła tam i zamarła.Macki znajdo-wały się wszędzie.Przebijały się przez podłogę.Ciężko ranni nie mogli uciec - leżeli bezradnie, atakowaniprzez stwory.Kilku zginęło na miejscu, wyssani jak Kevin,inni byli wciągam pod ziemię przez dziury wybite w podłodze.214Robin przypominała sobie o dzieciach.Rzuciła się w sam środek koszmaru.Przeskakiwała pląta-ninę ciał i macek.Musiała dostać się do dzieci.Pielęgniarka schwytana przez jedną z macek złapała ją zaramię.Robin szarpnęła się ku niej.Zapadła cisza.W końcumalutka dziewczynka pokazując ją palcem, oznajmiła oskar-życielskim tonem:- Brzydko pani wygląda.Robin prawie wybuchnęła śmiechem.Zapomniała, że byłanaga.Co teraz? Macki jeszcze tu nie dotarły, ale wkrótceprzybędą.Jak zabrać te dzieciaki w bezpieczne miejsce?Stała, Zastanawiając się co robić dalej, gdy nagle usłyszałazłowieszczy łoskot i wielki kawał podłogi wystrzelił w górę.Cement rozpadł się w kawałki tak łatwo jak domek z kart.Olbrzymia macka wtargnęła do sali.Dzieci zaczęły wrzeszczeć.Robin też.Ciągle krzycząc,rzuciła się bez zastanowienia naprzód i złapała mackę.Podpalcami czuła jej oślizgłą grubość i przerażającą siłę.Wiedzia-ła, że nie ma żadnej szansy na wygranie tego pojedynku, alewalczyła dalej.Oby tylko udało się chociaż na chwilkę utrzy-mać mackę z dala od dzieci i dać im czas na ucieczkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]