[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja mam zostać na stanowisku.Przez interkom słyszę, co mówią.- Nie ma co więcej pieprzyć o anomaliach, ktoś tutaj bawi się grawitacją.Pytanie brzmi,czy nas lubi - zaczyna Kay.- Ten ktoś ma o tym niezłe pojęcie.W tej dziedzinie nie dorastamy mu do półdupków,kiedy siedzi, rzecz jasna - komentuje Czapiński.- Co teraz, kapitanie? - Pyta Peter.Głos Kaya jest spokojny i zdecydowany:- Bruno, wezwij Hekate i poleć jej wystrzelić zbiornik z paliwem dla lądownika.Kierujspadochronem tak, by zbiornik nie spadł nam na łby i nie poleciał za daleko.Nie mamy Goliata , więc będziemy go toczyć ręcznie.Ma wylądować nie dalej niż dwieście metrów odnas.- Waży ze trzy tony.Jak poniesie go dalej, nie damy rady - włącza się O Neil.- To będziesz nosił paliwo wiadrami! Nie wkurwiaj mnie, Patryk! - Wybucha Kay.Uspokaja się jednak prawie natychmiast.- Ciastek, ile mamy kondorów? Czech jest zawsze na miejscu.- Siedemnaście na statku i jeszcze dwa tutaj - melduje rzeczowo.- To dlaczego do czarnej dziury wypuściłeś tylko jednego? - Znów wścieka się Kay.- Bo kapitan rozkazał: Wypuść sondy, małe i dużą - cytuje dokładnie usłyszany rozkaz.- Dobra, Roman, mają zaraz być w powietrzu - ustępuje Kay.- Ale mamy ostatni balon, bo Czapiński się pomylił - donosi Czech.W głosie Kaya słychać skargę na cały świat.- Człowieku, raz w życiu spróbuj pomyśleć samodzielnie.Przecież możesz podczepić dwaskrzydła pod jeden balon, no nie?- Pewnie, mogłeś dać więcej helu i podczepić nawet trzy.O to właśnie mi chodziło.Ooszczędność naszego mienia - niedorzecznie broni się Czapiński.Kaya ostatecznie trafia jasnyszlag.- Cicho! Cisza! Atakują nas obcy! Nasz jedyny transporter poszedł na przemiał! A cikłócą się o jakiś zasrany balon.Was na nim powieszę i poślę w cholerę! Oba kondory mają byćza dziesięć minut w powietrzu, z balonem czy bez niego.Zrozumiano!?Słychać tupot szybko oddalających się kroków.Do moich uszu dociera charakterystycznybulgot, to Kay koi zszargane nerwy.- Peter, olśnij mnie jakąś radą - poleca.Peter chrząka w garść.- Jest tak.Moranowie zawsze najpierw ciskają dzidami tak, by wbiły się tuż przed stopamiprzeciwnika oraz wykrzykują obelgi.Lwy i pantery pokazują kły i demonstracyjnie znacząmoczem terytorium.Nawet bawół najpierw w prowokacyjny sposób wydala kał oraz ryjeracicami.Natomiast z pozoru spokojne słonie wydają porażające ryki, wachlując się uszami.Tosię nazywa mowa ciała.Raz koło Kwseliebbe widziałem.- Dobra, Peter, to było to - Kay przerywa mu w pół słowa.- Melberg, zapierdalasz zpowrotem po walizkę, zostaw ją tam, skąd wziąłeś.Nie koduj zamka, sam to zrobię.Zostajemy,niech nas zabiją.Zresztą w razie czego możemy odpalić ją na pokładzie, wyjdzie na jedno.Wybacz, Boski Marku Aureliuszu - kończy odprawę.Za chwilę Kay siada obok, na miejscu drugiego pilota.- Nawet zgrabnie się pakowali, kiedy mieliśmy stąd wypieprzać.Przez chwilę miałemnadzieję.Eee- Nie kończy zdania, machając z rezygnacją ręką.Podaje mi piersiówkę.- Na razie nie wracamy na orbitę, może rzeczywiście nas tylko straszą.O ile w ogóle ichinteresujemy.Zaczekamy na zbiornik.Uzupełnimy paliwo tak, by w razie niebezpieczeństwamożna było przeskoczyć do innej części planety.Te kolumny to już poważna sprawa,zobaczymy, kto kręci tymi chmurami.Mamy na to czternaście dni.Dwa tygodnie i ani dniadłużej.Pózniej, bez względu na wszystko, wracamy na Hekate.Powiedz, co sądzisz o moimplanie, tylko błagam: nie pieprz o sikających słoniach.- Z zapasowymi zbiornikami mogę latać Tukanem nawet po sześć godzin bez przerwy.Ale bez ciebie.W razie katastrofy, tylko ty potrafisz zaprogramować Hastę tak, żeby weszła naorbitę na automacie.Musisz zadowolić się motorem i wypadami do stu kilometrów.W razieczego na tym dystansie zawsze cię znajdę - odpowiadam.- Nareszcie coś rozsądnego.Kogo bierzesz?- Wezmę Bruna.Może nie ma polotu, ale mało gada i jest w miarę zdyscyplinowany.Całkiem niezle umie prowadzić samolot.Peter, jak się domyślam, poprowadzi zwiad łazikiem.Kay przez chwile zbiera myśli.- Na wszelki wypadek zaczekamy, czy to cholerstwo nie wyskoczy nagle z piasku.Dorana stan pełnej gotowości.Jeżeli nie wydarzy się nic niezwykłego, o szóstej czasu pokładowegomożecie startować.Parametry kursu prześlę ci do twojego komputera.Zabierzecie zapasy nacztery dni i jeden pistolet.- Nie przepadam za bronią.Nie nosiłem pistoletu nawet w Laosie - mówię, przypalającpapierosa.- Gówno mnie, Hubert, obchodzi, co robiłeś w Laosie.Macie zabrać spluwę, może nosićją Spiss.Gdyby pokazali się obcy i mieli złe zamiary, Bruno ma do nich wygarnąć, a ty,pacyfisto, masz poprzegryzać im tętnice.Jeżeli nasza broń nie da sobie z nimi rady, macie palnąćsobie z niej we łby.%7łołnierz kosmicznego legionu nie może dostać się do niewoli.Zapamiętajcieto sobie.*Godziny upływają w napiętym oczekiwaniu.Mam na wyświetlaczu obraz ze wszystkichsond, lecz przed zachodem słońca zaczyna kręcić mi się w głowie.Zmęczony wzrok zaczynadostrzegać nieistniejące niebezpieczeństwa.Komputer ma za zadanie segregować informacje,jednak dwa razy małe, zupełnie niegrozne powietrzne wiry wywołują alarm.Kay rozkazuje muignorować zwyczajne zjawiska atmosferyczne.Pózniej nie dzieje się już nic nadzwyczajnego.Zaczynam kartkować jakąś starą książkę, którą jeden z chłopaków zabrał z bazy naKsiężycu.Zdobi ją dedykacja: Mojej ukochanej Konstancji w dniu imienin - oddany Fryderyk.Zaczynam czytać, jak międzynarodowa załoga z Ziemi buduje kosmiczny szpital.Lazaretpokonuje odległości mierzone w parsekach za naciśnięciem jednego przycisku, z łatwością, zjaką w obozie dostawałem pałką po grzbiecie.Wszyscy poszkodowani w wypadkach kosmicimówią po angielsku i z pełnym zaufaniem poddają się poleceniom dowodzącej szpitalem panidoktor.Szlachetna komandor decyduje się nawet na oddanie swojej krwi umierającemuUttrellowi z planety Zimbara.Infantylna głupota tej wizji jest przejmująca.Czytam te brednie,zastanawiając się, czy oddany Fryderyk nie dostał przypadkiem dziełem po głowie, kiedyzjawia się Szmata Petera.Dostaję kawę oraz kanapki zawinięte w folię.Ekstradodatkiem jest torebka czekoladowych drażetek.Szmata nie żąda niczego w zamian.Chce się tylko spokojnie przespać w fotelu drugiegopilota.Wyznaje, że chłopaki zaczynają bać się o życie i każdy przed zgonem pragnie posłuchaćczegoś szczególnie mocnego.Padająca ze zmęczenia z łapek, nie może opędzić się od klientów, amoja kabina jest bezpiecznym schronieniem.Wdrapuje się na fotel, mrucząc:- Tylko mnie, kurwa, nie obmacuj.Wam, świnie, tylko jedno w głowie.Kutas tego idiotyGermanikusa ma we łbie więcej oleju, niż wy wszyscy razem wzięci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]