[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak długo jak zacofana jest wieś, tak długozacofany jest kraj, choćby istniało w nim pięć tysięcy fabryk.Tak długo jak synosiedlony w mieście będzie odwiedzać rodzinną wioskę jak egzotyczną krainę,tak długo naród, do którego należy, nie będzie nowoczesnym.W dyskusjach, jakie toczyły się w komitetach na temat co robić dalej, wszy-scy byli zgodni w jednym: przede wszystkim wziąć odwet.Zaczęły się więc egze-kucje.Znajdują jakieś upodobania w tym zajęciu.Na pierwszych stronach gazetzamieszczają zdjęcia ludzi o zawiązanych oczach i chłopców, którzy do nich ce-lują.Długo i szczegółowo opisują całe zdarzenia.Co skazaniec powiedział przedśmiercią, jak się zachowywał, co napisał w ostatnim liście.W Europie egzekucje115te wywoływały wielkie oburzenie.Jednakże tutaj niewielu rozumiało te pretensje.Dla nich zasada odwetu była stara jak świat.Sięgała niepamiętnych czasów.Szachrządził, potem obcinali mu głowę, przychodził następny, obcinali mu głowę.Jak-że inaczej pozbyć się szacha? Sam przecież nie ustąpi.Zostawić szacha albo jegoludzi przy życiu? Wnet zaczną organizować armię i odzyskają władzę.Osadzićich w więzieniu? Przekupią straże i wyjdą na wolność, zaczną masakrować tych,którzy ich pokonali.W tej sytuacji zabicie jest jakby elementarnym odruchem sa-mozachowawczym.Jesteśmy w świecie, w którym prawo jest rozumiane nie jakoinstrument ochrony człowieka, ale jako narzędzie zniszczenia przeciwnika.Tak,brzmi to okrutnie, jest w tym jakaś upiorna, nieubłagana bezwzględność.Ajatol-lach Khalkhali opowiadał nam, grupie dziennikarzy, jak po skazaniu na śmierćbyłego premiera Howeydy nabrał nagle podejrzenia do ludzi z plutonu egzeku-cyjnego, którzy mieli wykonać wyrok.Obawiał się, że mogą go wypuścić.Wziąłwięc Howeydę do swojego samochodu.Było to nocą, siedzieli w wozie, Khal-khali twierdzi, że rozmawiali.Nie powiedział nam, o czym.Czy nie bał się, żemu ucieknie? Nie, nic takiego nie przyszło mu na myśl.Czas płynął, Khalkhalizastanawiał się, w czyje zaufane ręce mógłby oddać Howeydę.Zaufane ręce toznaczy takie, które na pewno wykonałyby wyrok.W końcu przypomnieli mu sięludzie z pewnego komitetu, w pobliżu bazaru.Zawiózł do nich Howeydę i tam gozostawił.Próbuję ich zrozumieć, ale coraz to natrafiam na ciemny obszar, po którymzaczynam błądzić.Mają inny stosunek do życia i do śmierci.Inaczej reagują nawidok krwi.Widok krwi wywołuje w nich napięcie, fascynację, wpadają w jakiśmistyczny trans, widzę ich ożywione gesty, słyszę, jak wydają okrzyki.Przed mójhotel zajechał nowym wozem właściciel sąsiedniej restauracji.Był to przypro-wadzony prosto z salonu samochodowego piękny, złocisty Pontiac.Zrobił sięruch, na podwórzu darły się zarzynane kury.Ich krwią ludzie najpierw spryskiwa-li siebie, a potem mazali nią karoserię samochodu.Po chwili wóz był czerwony,ociekał krwią.Był to chrzest Pontiaca.Tam, gdzie jest krew, cisną się, aby uma-czać w niej rękę.Nie umieli mi wytłumaczyć, do czego jest to potrzebne.Przez kilka godzin w tygodniu zdobywają się na fantastyczną dyscyplinę.Dzieje się to w piątek, w czasie wspólnej modlitwy.Rano na wielki plac przycho-dzi pierwszy, najbardziej gorliwy muzułmanin, rozkłada dywanik i klęka na jegoskraju.Po nim przychodzi następny i rozkłada swój dywanik obok tego pierw-szego (choć cały plac jest wolny).Potem zjawia się następny wierny i następny.Potem tysiąc innych, potem milion.Rozkładają dywaniki i klękają.Klęczą w rów-nych, karnych szeregach, w milczeniu, zwróceni twarzami w stronę Mekki.Okołopołudnia przewodnik piątkowej modlitwy rozpoczyna obrządek.Wszyscy wstają,pochylają się w siedmiokrotnym pokłonie, prostują, skłon ciała do bioder, opad-nięcie na kolana, padnięcie na twarz, pozycja siedząca na udach, znowu padnięciena twarz.Doskonały, niczym nie zmącony rytm miliona ciał jest widokiem trud-116nym do opisania i dla mnie nieco groznym.Na szczęście, kiedy modlitwa koń-czy się, szeregi natychmiast zaczynają się rozpadać, robi się gwarno i powstajeprzyjemny, swobodny, odprężający bałagan.Wkrótce w obozie rewolucji zaczęły się spory.Wszyscy byli przeciwni sza-chowi i chcieli go usunąć, ale przyszłość każdy wyobrażał sobie inaczej.Częśćludzi wierzyła, że w kraju zapanuje taka demokracja, jaką znali z pobytu we Fran-cji i Szwajcarii.Ale ci właśnie w walce, jaka rozpoczęła się po wyjezdzie szacha,przegrali najpierwsi.Byli to ludzie inteligentni, mądrzy, ale słabi.Od razu znalezlisię w sytuacji paradoksalnej demokracji nie można narzucić siłą, za demokra-cją musi opowiedzieć się większość, tymczasem większość chciała tego, czegożądał Chomeini republiki islamskiej.Po odejściu liberałów zostali ci, którzybyli za republiką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]