[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lydio - zacząłem.- Rozumiesz, że będę musiał skontaktować się ze służbamisocjalnymi?- Dlaczego?- Zmusza mnie do tego to, co powiedziałaś.- Jak to?- Nie rozumiesz?Lydia wciągnęła wargi.- Ja nic nie powiedziałam.- Opisałaś, jak.- Stul pysk - ucięła.- Nie znasz mnie, nic ci do mojego życia, nie masz prawa wtrącaćsię w to, co robię w swoim własnym domu.- Podejrzewam, że twoje dziecko.- Zamknij się! - wrzasnęła i wyszła z pokoju.Zaparkowałem obok wysokiego świerkowego żywopłotu, sto metrów od dużego,drewnianego domu Lydii na Tennisvagen w Rotebro.Pracownica opieki społecznej zgodziłasię towarzyszyć mi przy pierwszej wizycie domowej.Moje zgłoszenie na policję przyjęto z pewną dozą sceptycyzmu, ale oczywiściedoprowadziło do otwarcia postępowania przygotowawczego.Minęła mnie czerwona toyota i zatrzymała się pod domem.Wysiadłem z samochodu,podszedłem do niskiej, tęgiej kobiety i przywitałem się.Ze skrzynki na listy wystawały mokre broszurki reklamowe Clasa Ohlsona iElgiganten.Niewielka furtka była otwarta.Poszliśmy dalej ścieżką w stronę domu.W zapuszczonym ogrodzie nie zauważyłem żadnych zabawek.Nie było anipiaskownicy, ani huśtawki na starej jabłoni, ani trójkołowego rowerka na podjezdzie.Wewszystkich oknach zaciągnięto żaluzje.Z wiszących doniczek wyglądały martwe rośliny.Nierówne, kamienne schody prowadziły do drzwi wejściowych.Wydawało mi się, żedostrzegłem ruch za żółtą, nieprzezroczystą szybą.Pracownica opieki zadzwoniła do drzwi.Odczekaliśmy chwilę, ale bez skutku.Kobieta ziewnęła i spojrzała na zegarek, ponownie zadzwoniła, a potem nacisnęła klamkę.Drzwi nie były zamknięte na klucz.Otworzyła je i zajrzeliśmy do niewielkiego przedpokoju.- Halo?! - zawołała.- Lydio?Weszliśmy do środka, zdjęliśmy buty i ruszyliśmy dalej przez drzwi do korytarzyka zróżowymi tapetami na ścianach i obrazem przedstawiającym medytujących ludzi w jasnychaureolach.Na podłodze, przy stoliku, stał różowy telefon.- Lydio?Otworzyłem jakieś drzwi i zobaczyłem wąskie schody prowadzące do piwnicy.- To tu, na dole - powiedziałem.Przedstawicielka opieki społecznej zeszła za mną do znajdującej się w przyziemiubawialni ze starą, skórzaną kanapą i stołem, którego płytę stanowiły brązowe kafelki.Na tacce, wśród szlifowanych kamieni i szkiełek, stało kilka świec zapachowych.Zsufitu zwisała ciemnoczerwona lampa z ryżowego papieru z chińskimi znakami.Z bijącym mocno sercem spróbowałem otworzyć drzwi do następnego pomieszczenia,ale zacięły się na wybrzuszeniu linoleum.Wcisnąłem je nogą i wszedłem do środka, ale nieznalazłem klatki.Na środku podłogi stał odwrócony do góry kołami rower ze zdjętymprzednim kołem.Obok, w niebieskiej skrzynce z twardego plastiku, leżały narzędzia.Gumowe łatki, klej, klucze nasadowe.Koło, zahaczone kantem opony wisiało na widelcu.Nagle zaskrzypiał sufit, ktoś najwyrazniej przeszedł po podłodze w pokoju nad naszymigłowami.Bez słowa pośpieszyliśmy w górę schodów.Drzwi do kuchni były uchylone.Zauważyłem na żółtym linoleum kromki chleba i okruszki.- Halo? - zawołała towarzysząca mi kobieta.Wszedłem do środka i zobaczyłem otwarte drzwi lodówki.W jej bladym świetle stałaLydia ze wzrokiem wbitym w podłogę.Dopiero po kilku sekundach dostrzegłem w jej rękunóż.Był to długi, ząbkowany nóż do chleba.Ręka zwisała bezwładnie.Ostrze przy udzie odbijało migotliwie światło.- Nie wolno ci tu być - wyszeptała i spojrzała nagle na mnie.- W porządku - odparłem i wycofałem się tyłem do drzwi.- Może usiądziemy i porozmawiamy chwilkę? - zapytała neutralnie przedstawicielkaopieki społecznej.Otworzyłem drzwi na korytarz, obserwując powoli zbliżającą się Lydię.- Erik - powiedziała.Kiedy chciałem zamknąć drzwi, zobaczyłem, jak Lydia biegnie w moim kierunku.Rzuciłem się przez korytarz do holu, ale drzwi były zamknięte na klucz.Szybkie kroki Lydiizbliżały się.Z jej ust wydobywał się dziwny, jękliwy odgłos.Szarpnąłem inne drzwi iwpadłem do pokoju telewizyjnego.Lydia otworzyła je gwałtownie i weszła za mną.Zderzyłem się z fotelem, ruszyłem dalej w stronę drzwi balkonowych, ale klamka ani drgnęła.Lydia rzuciła się na mnie z nożem, schroniłem się za stołem, skoczyła za mną.Usuwałem się, żeby stół cały czas był między nami.- To twoja wina - rzekła.Do pokoju wpadła pracownica opieki, bardzo zdyszana.- Lydio - powiedziała surowo.- Dość już tych.głupstw.- Wszystko to jego wina - oznajmiła Lydia.- Co masz na myśli? Czemu jestem winien?- Temu - powiedziała i przeciągnęła sobie nożem po szyi.Spojrzała mi w oczy, podczas gdy krew tryskała na jej fartuch i nagie stopy.Usta jejdrżały.Nóż upadł na podłogę.Ręka szukała po omacku oparcia.Osunęła się i zamarła,siedząc na jednym biodrze, podobna do syreny.Annika Lorentzon uśmiechnęła się z zakłopotaniem.Rainer Milch sięgnął nad stołem inalał sobie syczącej od dwutlenku węgla wody mineralnej Ramiosa.Guzik u mankietubłysnął kobaltem i złotem.- Z pewnością rozumiesz, czemu chcieliśmy z tobą jak najszybciej porozmawiać -zaczął Peder Malarstedt, poprawiając krawat.Spojrzałem na dokumenty, które mi podali.Było w nich napisane, że Lydia złożyła namnie doniesienie.Twierdziła, że doprowadziłem ją do próby samobójczej, wymuszając naniej wyznanie nieprawdziwych rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]