[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziś rano wy-skoczył ze strumienia prosto w moje ręce, kiedy się dowiedział, że idędo ciebie.Tan Wah nie dotknął ryby, ale przez szparki powiek oszacował jejwartość w czarnym szlamie, który sprowadzi do jego chaty księżyc igwiazdy.- Pytaj, o co chcesz, Chang Anie Lo, a ja będę tłukł mój bezuży-teczny mózg, aż znajdzie to, o co pytasz.- Masz krewnego, który pracuje w wielkim klubie fanqui.- W klubie Ulisses"?- Tak, tam.- Mój głupi kuzyn Yuen Dun, szczeniak, co ma jeszcze mleczne zę-by, a już tyje na cudzoziemskich dolarach, kiedy ja.- Zamknął usta ioczy.- Mój przyjacielu, jeśli zjesz tę rybę, zamiast wymienić ją na sny, teżmożesz utyć.Mężczyzna nic nie powiedział, tylko położył się z powrotem na pod-łodze, wziął fajkę i przytulił ją do piersi jak dziecko.- Powiedz mi, Tan Wahu, gdzie mieszka ten twój głupi kuzyn? Za-padła cisza, słychać było jedynie szelest palców gładzących glinianycybuch.Chang czekał cierpliwie.- Na ulicy Pięciu %7łab.- Usłyszał cichy szept.- Obok wyplataczasznurów.RLT- Tysięczne dzięki za twe słowa.%7łyczę ci dobrego zdrowia, Tan Wa-hu.- Jednym szybkim ruchem skoczył na równe nogi, gotów do wyj-ścia.- Tysiąc śmierci - dodał z uśmiechem.- Tysiąc śmierci - zabrzmiała odpowiedz.- Temu pijącemu szczyny generałowi z Nankinu.Spod gazet wydobył się chichot, przypominający raczej szczekanie.- I dla zagranicznych diabłów, co pieprzą osły na naszych brzegach.- %7łyj, przyjacielu.Chiny potrzebują swoich synów.A kiedy Chang odsuwał zasłonę z ceraty, dobiegł go pospiesznyszept Tan Waha:- Polują na ciebie, Chang Anie Lo.Nie odwracaj się plecami.- Wiem.- Niedobrze jest zadzierać z Czarnymi Wężami.Twoja twarz wy-gląda tak, jakby nakarmili nią swoje chow-chow.Słyszałem, że ukrad-łeś im dziewczynę i wyrwałeś życie ich strażnikowi.- Poturbowałem mu żebra, nic więcej.Westchnienie przecięło ciężkiepowietrze.- Głupcze.Po co tyle ryzykować dla oślizgłej białej dziewczyny?Chang puścił za sobą zasłonę i odszedł.*Pozwolił, żeby to nóż przemówił.Jego ostrze przywarło do gardłachłopaka.- Twoja plakietka? - zapytał.- Jest.jest w moim.pasku.Twarz tamtego była szara ze strachu.Zmoczył się, kiedy Chang za-ciągnął go do ciemnej sieni.Gdy wyjmował plakietkę identyfikacyjną, wyczuł grubą warstwętłuszczu na kościach chłopaka i zauważył lśniący połysk jego skóry.Jak u dobrze odżywionej konkubiny.- W jakiej części klubu pracujesz?- W kuchniach.RLT- Aha.Więc kradniesz jedzenie dla rodziny?- Nie, nie.Nigdy.Nóż przylgnął mocniej i z potem chłopaka zmieszała się strużkakrwi.- Tak! - krzyknął.- Tak, przyznaję, czasami kradnę!- Więc następnym razem, ty gnojku o psiej twarzy, trochę tego, coukradniesz, zanieś swojemu kuzynowi Tan Wahowi, bo inaczej odwie-dzi cię jego duch i nakarmi się twoim grubym brzuchem, wyssie ci całytłuszcz z wątroby i umrzesz.Całe ciało chłopaka zaczęło się trząść.Kiedy Chang go puścił, zwy-miotował prosto na swoje eleganckie skórzane buty.11RLTWiesz, Theo, ten Rosjanin wczoraj wieczorem postąpił wyjątkowogłupio.Zostawić coś tak cennego w kieszeni płaszcza!- Mówisz o naszyjniku?- Tak.Theo Willoughby i Alfred Parker grali w szachy na tarasie klubu Ulisses".Theo wolałby karty, ostrą partyjkę pokera, ale była niedziela,a Alfred potrafił być w takich sprawach zasadniczy.%7ładnego hazarduw niedzielę.Theo uważał, że to absurd.Równie dobrze można by byłozakazać noszenia parasoli w niedzielę albo dłubania w zębach.Miałobyto równie wiele sensu.Albo równie mało.Przesunął gońca i zbił jedenz pionów Alfreda ustawionych w obronnym trójkącie.Parker zmarszczył brwi.Zdjął okulary i wytarł je starannie wy-krochmaloną białą chustką.Miał okrągłą pogodną twarz i myślące brą-zowe oczy, solidny facet, który wszystko robił powoli i z namysłem.Zaskakująca cecha u dziennikarza.Lekkie napięcie jego ust kazałoTheo podejrzewać, że przyjaciel znajduje się na skraju paniki.MożeChiny nie okazały się dokładnie takie, jak oczekiwał? Niebieskie, roz-palone niebo wysysało z dnia całą energię.Nawet pióropusze liści gli-cynii zwisały jakby wyczerpane, ale mimo to na korcie biegały za piłkądwie młode kobiety w uroczych białych strojach tenisowych.Theo ob-serwował je z niedbałym zainteresowaniem.- Dobrze mu to zrobi - stwierdził.- Temu Rosjaninowi.Chociaższczerze mówiąc, nic mnie to nie obchodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]