[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej wydawała się nudna, ale tak zachowywano się nadworze.Na myśl o swoim przyszłym życiu poczuła chłód.By przestać o tym myśleć, zeskoczyła i zdjęła z siebie wyszukaną suknię.Pod niąmiała ciemny kombinezon.Przez chwilę patrzyła na swoje odbicie w lustrze.Ubraniezmienia.Dawno temu król Endor się o tym przekonał.Dlatego zatrzymał czas, uwięziłwszystkich w surdutach i sukniach, w duszącym konformizmie i sztywności.Teraz poczuła się wolna.Zwinna.Nawet niebezpieczna.Znowu weszła na sedes.Mijali stróżówkę.Ojciec zatrzymał się i obejrzał na wieżę Jareda.Uśmiechnęła sięukradkiem.Wiedziała, co zobaczył.Ją Jared długo doskonalił jej holo, poświęcając na to bezsenne noce.Kiedy jej pokazałją samą, siedzącą, rozmawiającą, śmiejącą się, czytającą na parapecie okna w promieniachsłońca, była zafascynowana i jednocześnie przerażona.- To nie ja!Uśmiechnął się spokojnie.- Nikt nie lubi patrzeć na siebie oczami innych.Zobaczyła zarozumiałą, energiczną osobę o opanowanej twarzy, przemyślanychruchach, wyćwiczonych wypowiedziach.Wyniosłą i ironiczną.- Naprawdę taka jestem?Jared wzruszył ramionami.- To tylko obraz.Powiedzmy, że taka się wydajesz.Zeskoczyła, pobiegła do sypialni i odprowadziła wzrokiem konie, wdzięczniestąpające po strzyżonych trawnikach, rozmawiającego Eviana, milczącego ojca.Hiob zniknął,a na błękitnym niebie przepłynęła wysoka chmura.Nie wrócą co najmniej przez godzinę.Wyjęła z kieszeni mały krążek, podrzuciła go, złapała, znowu schowała.Otworzyładrzwi sypialni i wyjrzała.Długa galeria biegła wokół całego domu.Była wyłożona dębiną i obwieszonaportretami, zastawiona biblioteczkami, ozdobiona błękitnymi wazonami na kolumnach.Nadkażdymi drzwiami były nisze, w których umieszczono popiersia rzymskich cesarzy zsurowym spojrzeniem.W głębi słońce rzucało na ścianę ukośne pasy, a szczytu schodówstrzegła pusta zbroja niczym stojący na baczność duch.Zrobiła krok; deski skrzypnęły.Były stare.Spochmurniała, bo nie umiała stłumić tegohałasu.Nie mogła także nic poradzić w sprawie popiersi, za to mijając obrazy, dotykała ichram i gasiła je - przecież z całą pewnością znajdowały się w nich kamery.Delikatnie trzymałakrążek.Tylko raz wydał ciche ostrzegawcze piśnięcie, a ona i tak wiedziała oniebezpieczeństwie, krzyżujących się cienkich liniach przed gabinetem, które bez truduzlikwidowała.Zerknęła za siebie na korytarz.Gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi, zawołał jakiśsłużący.Tu, w górze, w dyskretnym luksusie przeszłości, unosiła się woń jałowca, rozmarynui wiązek lawendy w komodzie z bielizną.Drzwi gabinetu tonęły w cieniu.Były czarne i wyglądały jak z hebanu, gładka tafla,ozdobiona jedynie wizerunkiem łabędzia.Ptak - wielki, złowrogi - patrzył na nią, wyginającwyzywająco szyję i rozkładając skrzydła.Jego małe oczka lśniły, jakby wprawiono w niebrylant albo ciemny opal. A raczej judasz - pomyślała.Sztywno uniosła krążek od Jareda i przyłożyła go do drzwi.Przywarł do nich zcichym metalicznym szczękiem.Zabrzęczał.Potem wydał niegłośny wizg, często zmieniający się ton i wysokość,jakby śledził skomplikowany szyfr zamka na stopniach gamy.Jared wyjaśniał jej cierpliwie izawile, jak działa jego urządzenie, ale nie słuchała.Czekała niecierpliwie, roztrzęsiona.Raptem znieruchomiała.Na schodach słychać było lekkie kroki.Może to któraś z pokojówek.Claudia wtuliłasię w niszę, klnąc w duchu, ledwo oddychając.Krążek - tuż koło jej ucha - cicho trzasnął.Natychmiast odwróciła się, otworzyła drzwi i w jednej chwili zniknęła za nimi,zdzierając z nich krążek.Kiedy pokojówka przeszła obok nich ze stertą bielizny, drzwi wyglądały równiemrocznie i ponuro jak zwykle.Claudia powoli oderwała oko od wizjera i odetchnęła z ulgą.Potem znieruchomiała,zesztywniała ze strachu.Ogarnęło ją dziwne, przerażające przeświadczenie, że pokój za jejplecami nie jest pusty i stoi w nim ojciec, tak blisko, że mógłby jej dotknąć, i że uśmiecha sięgorzko.%7łe tamten jezdziec to holo, że ojciec jak zawsze wyprzedza ją o krok.Zmusiła się, żeby spojrzeć za siebie.Pokój był pusty.Ale nie wyglądał tak, jak się spodziewała.Przede wszystkim był za duży.Zupełnie jak nie z Epoki.I przechylony!Przynajmniej tak jej się przez chwilę wydawało, bo pierwsze kroki, jakie zrobiła, byłydziwnie chwiejne, jakby podłoga była krzywa, albo nagie szare ściany postawione poddziwnym kątem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]