[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciepło mi się zrobiłookoło serca na myśl, że mogę ujrzeć w druku moje nazwisko, które raztylko figurowało w  Gazecie Policyjnej , gdym zgubił książeczkę.Jed-nej chwili spostrzegłem, że w tym człowieku jest wszystko wielkie:wielka głowa, wielki notes, a nawet  bardzo wielka przyszczypka ulewego buta.A on wciąż chodził po pokojach nadęty jak indyk i pisał, wciąż pi-sał.Nareszcie odezwał się: Czy w tych czasach nie było u panów jakiego wypadku?.Małe-go pożaru, kradzieży, nadużycia zaufania, awantury?. Boże uchowaj! ośmieliłem się wtrącić. Szkoda  odparł. Najlepszą reklamą dla sklepu byłoby, gdybysię tak kto w nim powiesił.Struchlałem usłyszawszy to życzenie. Może pan dobrodziej  odważyłem się wtrącić z ukłonem  raczywybrać sobie jaki przedmiocik, który odeślemy bez pretensji. Aapówka?. zapytał spoglądając na mnie jak figura Kopernika. Mamy zwyczaj  dodał  to, co nam się podoba, kupować; prezentównie przyjmujemy od nikogo.Włożył poplamiony kapelusz na głowę na środku magazynu i z rę-kami w kieszeniach wyszedł jak minister.Jeszcze po drugiej stronieulicy widziałem jego przyszczypkę.Wracam do ceremonii poświęcenia.Główna uroczystość, czyliobiad, odbyła się w wielkiej sali Hotelu Europejskiego.Salę ubrano wkwiaty, ustawiono ogromne stoły w podkowę, sprowadzono muzykę i oszóstej wieczór zebrało się przeszło sto pięćdziesiąt osób.Kogo bo tamnie było!.Głównie kupcy i fabrykanci z Warszawy, z prowincji, zMoskwy, ba, nawet z Wiednia i z Paryża.Znalazło się też dwu hra-biów, jeden książę i sporo szlachty.O trunkach nie wspominam, gdyżNASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG165naprawdę nie wiem, czego było więcej : listków na roślinach zdobią-cych salę czy butelek.Kosztowała nas ta zabawa przeszło trzy tysiące rubli, ale widok ty-lu jedzących osób był zaiste okazały.Kiedy zaś wśród ogólnej ciszypowstał książę i wypił zdrowie Stacha, kiedy zagrała muzyka, nie wiemjuż jaki kawałek, ale bardzo ładny, i stu pięćdziesięciu ludzi huknęło: Niech żyje   miałem łzy w oczach.Pobiegłem do Wokulskiego iściskając go szepnąłem: Widzisz, jak cię kochają. Lubią szampana  odpowiedział.Zauważyłem, że wiwaty nic go nie obchodzą.Nie rozchmurzył sięnawet, choć jeden z mówców (musiał być literat, bo gadał dużo i bezsensu) powiedział, nie wiem, w swoim czy w Wokulskiego imieniu,że.jest to najpiękniejszy dzień jego życia.Uważałem, że Stach najwięcej kręci się koło pana Aęckiego, któryprzed swym bankructwem ocierał się podobno o europejskie dwory.Zawsze ta nieszczęśliwa polityka!.Z początku uczty wszystko odbywało się bardzo poważnie; corazktóryś z biesiadników zabierał głos i gadał tak, jakby chciał odgadaćwypite wino i zjedzone potrawy.Lecz im więcej wynoszono pustychbutelek, tym dalej uciekała z tego zgromadzenia powaga, a w końcuzrobił się przecie taki hałas, że wobec niego prawie oniemiała muzyka.Byłem zły jak diabeł i chciałem zwymyślać przynajmniej Mra-czewskiego.Odciągnąwszy go jednak od stołu zdobyłem się ledwie nate słowa : No, i po co to wszystko?. Po co?. odparł patrząc na mnie błędnymi oczyma. To tak dlapanny Aęckiej. Zwariowałeś pan!.Co dla panny Aęckiej?. No.te spółki.: ten sklep.ten obiad.Wszystko dla niej.I japrzez nią wyleciałem ze sklepu. mówił Mraczewski opierając się namoim ramieniu, gdyż nie mógł ustać. Co?. mówię widząc, że jest zupełnie pijany. Wyleciałeśprzez nią ze sklepu, więc może i przez nią dostałeś się do Moskwy?. Rozu.rozumie się.Szepnęła słówko, takie.nieduże słówecz-ko i.dostałem trzysta rubli więcej na rok.%7łabcia ze starym wszystkozrobi, co jej się podoba. No, idz pan spać  rzekłem.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG166 Właśnie, że nie pójdę spać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl