[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszyła ramionami, a jauświadomiłam sobie, że wszystko widziała.Wpatrywałam się w jej zaciętą twarz, czarne oczy, aona śmiała się coraz głośniej.Jeden z chłopców sięgnął do mojej sukienki, ale zanim zdołał jejdotknąć, właściciel sklepu z ptakami wypadł na ulicę i przyłożył malcowi szczotką.Dzieciakpodskoczył i wraz z towarzyszem uciekł między uliczne stragany i pieszych, w końcu znikając namz pola widzenia.- Szanghaj już taki jest - mruknął sklepikarz i pokręcił głową.- Teraz się jeszczepogorszyło.Sami złodzieje i żebracy.Odcięliby palce, żeby zabrać pierścionki.Znowu zerknęłam na wejście do zakładu, gdzie przed chwilą stała Amelia.Teraz było puste.Po chwili znalazłam ją w aptece przy tej samej ulicy.Kupowała perfumy Diora i ozdobnąpuderniczkę.- Dlaczego mi pani nie pomogła? - krzyknęłam, nie mogąc powstrzymać łez.- Dlaczego takmnie pani traktuje?Amelia popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.Uniosła torebkę i wypchnęła mnie na zewnątrz.Już na chodniku przybliżyła twarz do mojej.Jej oczy były przekrwione i pełne wściekłości.- Głupie z ciebie dziecko! - wrzasnęła na mnie.- Próbujesz polegać na uprzejmości innych.W tym mieście nie ma nic za darmo.Zrozumiałaś?! Nic! Uprzejmość też ma swoją cenę! Jeślimyślisz, że ludzie będą ci pomagać za darmo, skończysz jak tamten żebrak!Zacisnęła palce na moim ramieniu i zaciągnęła mnie na krawężnik.Po chwili zatrzymałarikszę.- Teraz idę z dorosłymi na wyścigi - oznajmiła.- Ty wracaj i poszukaj Siergieja.Popołudniami zawsze siedzi w domu.Idz i powiedz mu, jaka jestem niegodziwa.Poskarż się, jakcię zle potraktowałam.Droga do domu była wyboista.Azy sprawiły, że ulice i ludzie zlali mi się w jednąniewyrazną plamę.Trzymałam chusteczkę przy ustach, przestraszona, że lada chwila zwymiotuję.Chciałam jechać do domu i powiedzieć Siergiejowi Mikołajewiczowi, że nie boję się Tanga, żechcę wrócić do Pomerancewów i Harbinu.Kiedy dotarłam do furtki, nieprzerwanie naciskałam dzwonek, aż służąca mi otworzyła.Mimo mojego przygnębienia powitała mnie z takim samym obojętnym wyrazem twarzy jak dzieńwcześniej.Minęłam ją i wbiegłam do domu.Hol był pogrążony w mroku i ciszy, okna pozamykanei zasłonięte, żeby nie wpuszczać duszącego popołudniowego upału.Przez chwilę stałam w salonie,niepewna, co dalej robić.Minęłam jadalnię i znalazłam w niej śpiącą Mei Lin, z nogamiwystającymi spod stołu i kciukiem w ustach.Drugą ręką ściskała szmatkę.Puściłam się pędem przez hole i korytarze, przerażenie burzyło mi krew.Wbiegłam poschodach na drugie piętro i zajrzałam do wszystkich pokoi, aż w końcu podeszłam do ostatniego,na samym końcu korytarza.Drzwi były uchylone, zapukałam delikatnie, ale nie doczekałam sięodpowiedzi.Popchnęłam drzwi i otworzyłam je na całą szerokość.Wewnątrz, podobnie jak winnych pomieszczeniach, zasłony były zaciągnięte, panował mrok.W powietrzu czuło się gęstyodór potu.Także coś jeszcze: mdłą słodycz.Kiedy moje oczy przywykły do ciemności, ujrzałamSiergieja Mikołajewicza skulonego na fotelu, z głową na piersi, a za nim niewyrazny cieńsłużącego, który stał na straży niczym duch.- Siergieju Mikołajewiczu! - zawołałam łamiącym się głosem.Przeraziłam się, że umarł.Jednak po chwili Siergiej Mikołajewicz uniósł powieki.Otoczyłago błękitna mgiełka, niczym aureola, wraz z nią pojawił się smród zepsutego powietrza.SiergiejMikołajewicz zaciągał się dymem z fajki o długim cybuchu.Przestraszyła mnie jego twarz,pociągła i zielonkawa, z zapadniętymi oczami.Cofnęłam się, nieprzygotowana na ten nowy koszmar.- Tak mi przykro, moja Aniu - wyrzęził.- Tak bardzo mi przykro.Jestem stracony, mojadroga.Stracony.- Znowu osunął się na fotel, odrzucił głowę, a jego otwarte usta walczyły ooddech, jakby umierał.Opium w fajce zabulgotało i zamieniło się w czarny popiół.Uciekłam z tego pokoju, pot spływał mi z twarzy i szyi.Dotarłam do swojej łazienki wsamą porę, by zwymiotować zupę, którą zjadłam podczas lunchu z Amelią.Kiedy skończyłam,otarłam usta ręcznikiem i położyłam się na zimnych kafelkach, usiłując uspokoić oddech.W głowie wciąż słyszałam słowa Amelii: Głupie z ciebie dziecko, próbujesz polegać nauprzejmości innych.W tym mieście nie ma nic za darmo.Zrozumiałaś? Nic! Uprzejmość też maswoją cenę!.W lustrze widziałam toaletkę w pokoju, na której stał rząd matrioszek.Zamknęłam oczy iwyobraziłam sobie złotą linę, rozciągającą się między Szanghajem a Moskwą.- Mamo, mamo - powiedziałam do siebie.- Trzymaj się.Przeżyjesz, i ja przeżyję, i znowusię odnajdziemy.TANGOPaczki od pani Woo pojawiły się kilka dni pózniej, kiedy Siergiej Mikołajewicz, Amelia i jajedliśmy śniadanie na dziedzińcu.Piłam herbatę po rosyjsku, z odrobiną dżemu z czarnej porzeczkizamiast cukru.Na śniadania zawsze piłam jedynie herbatę, choć każdego ranka stół uginał się podciężarem naleśników ociekających masłem i miodem, bananów, mandarynek, gruszek, mis pełnychtruskawek i winogron, jajecznicy z rozpuszczonym serem, kiełbasek i trójkątnych tostów.Byłamzbyt zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć.Nogi drżały mi pod szklanym stołem.Odzywałam się tylko zapytana, i nawet wtedy niemówiłam ani sylaby więcej, niż musiałam.Byłam przerażona, że zrobię coś, co rozzłości Amelię.Jednak ani Siergiej Mikołajewicz -który kazał mówić sobie po imieniu - ani Amelia najwyrazniej nie dostrzegali niczego osobliwegow moim zachowaniu.Siergiej radośnie trajkotał o wróbelkach, które odwiedziły ogród, a Ameliajak zwykle mnie ignorowała.Zabrzęczał dzwonek u furtki i po chwili służąca przyniosła dwie owinięte brązowympapierem paczki z naszym adresem wypisanym po angielsku i po chińsku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]