[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem pożegnaliśmy się i ruszyliśmy wdrogę powrotną.Było dość pózno, a ponieważ wymieniłyśmy już jajka,chciałam dostać się jak najprędzej do Sant' Eufemia.Wszystkiedzisiejsze spotkania w dolinie były nad wyraz przykre.NajpierwRosjanin z parą koni, potem obłąkana dziewczyna i wreszcie tenniemiecki porucznik.Gdy szliśmy pod górę, Michelepowiedział: Jedno przede wszystkim wściekało mnie, kiedyon mówił. Co takiego? To, że miał rację, pomimo że jestnazistą. Dlaczego? odrzekłam na to przecież i naziścimogą czasami mieć rację. A on szepnął ze zwieszoną głową: Nigdy. Miałam ochotę go zapytać, jak tłumaczy sobie tenfakt, że ów okrutny hitlerowiec, który znajdował specjalnąprzyjemność w paleniu ludzi miotaczem ognia, zdaje sobiesprawę z niesprawiedliwości społecznej istniejącej weWłoszech.Michele twierdził zawsze, że ci, którzy mają poczuciekrzywdy, są porządnymi ludzmi, lepszymi od innych, jedynymi,którzy są godni szacunku.A tymczasem ten porucznik, będącyw dodatku filozofem, odczuwał krzywdę ludu włoskiego, azarazem znajdował przyjemność w zabijaniu ludzi.Ale niemiałam odwagi podzielić się z Michelem moimi myślamimiędzy innymi dlatego, że widziałam jego upokorzenie i smutek.Tak więc przeszliśmy dalszą drogę w milczeniu i o zmrokuznalezliśmy się w Sant Eufemia.ROZDZIAA VIIPewnego styczniowego ranka, podczas gdy w dalszymciągu wiał tramontana, a niebo było przejrzyste i błyszczące jakkryształ, zbudził nas obydwie daleki, regularnie powtarzający sięhuk, dobiegający od strony morza.Pierwszy głuchy odgłoszabrzmiał tak, jak gdyby odbił się o niebo, drugi, silniejszy ibardziej wyrazisty, wydawał się echem pierwszego.Brum,brum, brum słychać było bez końca; ten głuchy, groznydzwięk sprawiał, że przez kontrast z nim dzień wydawał sięjeszcze piękniejszy, słońce jeszcze jaśniejsze i jeszczebłękitniejsze niebo.Minęły dwa dni, a huk nie ustawał ni dniem,ni nocą, po czym pewnego ranka przybiegł z lasu pastuszek,który przyniósł znalezioną pod krzakiem zadrukowaną kartkępapieru.Była to ulotka wydrukowana przez Anglików, ale dlaNiemców, w niemieckim języku; w Sant Eufemia tylko Micheleznał niemiecki, więc zaniesiono do niego ten druczek.Poprzeczytaniu wyjaśnił nam, że Anglicy wylądowali w okolicyAnzio, pod Rzymem, i że toczy się tam teraz wielka bitwa przyużyciu okrętów, armat, czołgów i armii lądowej; Anglicyposuwali się w stronę Rzymu i wyglądało na to, że są już podVelletri.Na tę wiadomość uchodzcy zaczęli padać sobie wramiona i całować się z radości.Tego wieczoru nikt nie położyłsię wcześnie spać, jak to bywało zazwyczaj, wszyscy chodzili oddomu do domu odwiedzając się wzajemnie, komentująclądowanie i ciesząc się z tego wydarzenia.Następne dni natomiast nie przyniosły nic nowego; głuchyłoskot wystrzałów armatnich rozlegał się wprawdzie w dalszymciągu od strony Terraciny, ale, jak dowiedzieliśmy się, Niemcytwardo stali na swoich pozycjach.Minęło jeszcze kilka dni iwtedy dopiero zaczęły nadchodzić pierwsze wiadomości;Anglicy wylądowali, lecz Niemcy byli na to przygotowani iwypuścili całe mnóstwo dywizji, by ich zatrzymać, co pociężkich walkach udało im się zrobić.W obecnej chwili Anglicyobwarowali się na wybrzeżu morskim, na dość niewielkiejprzestrzeni, a Niemcy bombardowali ich tam z armat; cel mielijak na dłoni, mogli więc z łatwością zmusić Anglików dopowrotu na okręty, które zakotwiczone były w pobliżu, nawypadek gdyby lądowanie się nie udało.Po tych wiadomościachw Sant' Eufemia napotykało się same przygnębione twarze iuchodzcy nie przestawali powtarzać, że Anglicy nie umiejąwojować na lądzie, bo to naród marynarzy, Niemcy natomiastmają wojaczkę lądową we krwi; Anglicy nie dadzą sobie z nimirady i na pewno przegrają wojnę.Michele nie wdawał się wdyskusje z uchodzcami, ponieważ, jak nam powiedział, działalimu na nerwy.Nas jednak zapewniał z całym spokojem, żezwycięstwo Niemiec jest niemożliwe, a gdy zapytałam go raz,dlaczego tak myśli, odrzekł z prostotą: Niemcy już z góryprzegrali wojnę.Chcę tu przytoczyć pewną historyjkę, aby pokazać, jaknieliczne docierały do nas wiadomości i jak tutejsi chłopi, którzyprawie wszyscy byli analfabetami, potrafili przekręcić nawet tęgarstkę nowin.Ponieważ nie nadchodziły żadne dalszewiadomości o desancie w Anzio, Filippo oraz jeszcze jeden zuchodzców, także kupiec, postanowili hojnie wynagrodzićParida, byle tylko poszedł do pewnej miejscowości znajdującejsię w sporej odległości poza Ciociarią, do której można byłodojść górami i gdzie mieszkał pewien lekarz, mający radio.Paride był wprawdzie analfabetą, nie umiał ani czytać, ani pisać,jednakże miał uszy i mógł posłuchać radia jak każdy inny lubpoprosić doktora o wyjaśnienia.Filippo dał poza tym Paridowidodatkową sumę pieniędzy, by w miarę możliwości kupił podrodze trochę zapasów, mąki, fasoli, tłuszczu, jednym słowem,co tylko będzie mógł dostać.Paride osiodłał osła i wyjechałpewnego ranka o świcie.Wrócił po trzech dniach, pod wieczór.Skoro tylko zo-baczono go z daleka, jak wspinał się po zboczu ciągnąc osła zauzdę, wszyscy uchodzcy wybiegli na jego spotkanie, z Filippemi jego przyjacielem kupcem na czele.Paride, gdy tylko znalazłsię na pólku, oświadczył z miejsca, że nie przywiózł żadnychzapasów, ponieważ wszędzie panuje głód taki sam jak w SantEufemia, a nawet jeszcze gorszy.Potem udał się do swegodomu, za nim cała procesja ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]