[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uj-rzał jak z całunu wzniesionego przez jezdzców kurzu wynurza się, jak centauryna Pegazach, trzech czy czterech jezdzców, którym szczęśliwie udało się poko-nać głęboki wąwóz.Inni, którzy tak jak John skoczyli zbyt blisko, szaleńczousiłowali przedostać się poza krawędz wąwozu.Ci, którzy zsunęli się niżej,ochrypłymi głosami popędzali rumaki do przebycia tych kilku jardów w górę,LRT przestraszeni, że zwierzęta mogłyby zaniechać tego wysiłku.Dwóch żołnierzystało na ziemi błagając towarzyszy, by wzięli ich na swoje konie.Dragoni ko-lejno docierali do miejsca, w którym na niespokojnie poruszającym się koniuczekał John.Ich twarze pokrywał kurz, ale gdy patrzyli na dwóch ostatnich żoł-nierzy pnących się z jednym tylko koniem w bezpieczne miejsce, na ich obli-czach wyraznie malowała się radość z tego, czego dokonali.Chociaż niektórerumaki porzucono, pózniej można je będzie bezpiecznie wydostać z wąwozu, aim udało się przecież zrobić coś prawie niemożliwego i nie mogli się już do-czekać, by zasygnalizować czujkom, że potrzebne są posiłki, żeby im pomócnauczyć wroga rozumu.John miał się już odwrócić i popędzić dalej w stronę koszar, gdy zoriento-wał się, że nie ma z nimi Hugona.Ochrypłym głosem spytał: Gdzie jest major Carruthers?Nikt nie wiedział, a kurz opadł już na tyle, by mogli zobaczyć, że po ichstronie wąwozu nie ma śladu życia.Druga strona wciąż pozostawała ukryta zazasłoną kurzu.Teraz, gdy umilkło dudnienie kopyt, wydawało się, że panujetam złowróżbna cisza.Na skrzydłach strachu przybyło wspomnienie wypowie-dzianych ze śmiechem słów Hugona, iż spróbowałby pokonać wąwóz, gdybyjego koń był zdolny go przeskoczyć.Czemu nie przypomniał o tym Johnowi,kiedy rozmawiali o sposobach dostania się do koszar po posiłki? Czy Hugo po-jechał na tyły, by nie stanowić dla nikogo przeszkody? John czuł, jak strach za-stępuje panika, gdy spiesznie rozkazywał kapralowi Manxowi jak najszybciejjechać do koszar, a pozostałym dziewięciu ludziom przykazywał pozostać namiejscach w gotowości do podjęcia ataku, gdyby zaszła taka potrzeba, podczasgdy on pojedzie rozejrzeć się po wąwozie.Cwałując z powrotem w stronę kra-wędzi wyschłego koryta rzeki modlił się, by na dnie leżał Hugo przygniecionyprzez konia lub w inny sposób unieruchomiony tak, że bez pomocy nie był wstanie wydostać się z wąwozu.Ujrzał tylko trzy leżące, zranione konie.Zaschłomu w gardle, a całe ciało pulsowało od szalonego bicia serca, gdy uświadomiłsobie, że Hugo musi być gdzieś po drugiej stronie, na łasce zbliżających sięHindusów. Dobry Boże  wyszeptał. Przecież sam nie ma żadnych szans.Zawracając raz jeszcze w piekielnym pośpiechu, popędził pięćdziesiąt jar-dów i ściągnął wodze tak gwałtownie, że koń stanął na tylne nogi.Wbijającostrogi w jego boki z okrutną siłą, John raz jeszcze ruszył w kierunku wąwozu.Zwierzę, które wystarczająco popisało się już odwagą, nie było przygotowaneLRT do oddania jeszcze jednego skoku.Pędem ruszyło po stromym zboczu, aż po-ślizgnęło się na pokrywających je łupkach i upadło unieruchamiając Johna podswoim kasztanowym bokiem.Uszu leżącego oficera dobiegły krzyki dochodzą-ce z drugiej strony wąwozu.Gnany strachem odbył powolną, bolesną walkę ouwolnienie się spod konia, po czym wbijając paznokcie w zbocze, zaczął sięwspinać na przeciwległy brzeg koryta.Dotarłszy na górę, usiłował dojrzeć cośprzez opadający kurz, nie ukazując się oczom nikogo, kto mógłby tam być.Serce niemalże zamarło mu w piersi, gdy ujrzał Hugona leżącego tam,gdzie upadł, z  sądząc po kącie pod jakim była wygięta  najpewniej złama-ną nogą.John patrzył bezradnie, jak do oficera w szkarłatnym mundurze pod-jeżdżają wrogowie i zsiadają z koni.Ich wódz zbliżył się groznie i krzyknął cośdo Hugona.Nie otrzymawszy odpowiedzi, kopnął oficera w zranioną nogę tak,by z jego ust wydobył się krzyk.Próbując usiąść Hugo wyciągnął pistolet, alenie zdążył go użyć.Hindus błyskawicznie sięgnął po szablę.Błysnęła stal i pi-stolet, wraz z trzymającą go wciąż dłonią Hugona, upadł na ziemię, a z kikutapopłynął strumień krwi.Wrogowie wydali głośny okrzyk i zaczęli otaczać swąofiarę.Johnowi zrobiło się niedobrze.Było ich dziesięciu, tamtych pięćdziesięciu.Mogli zaatakować tylko pieszo, z głębin wąwozu.Nie mieli nawet jednego ka-rabinka.Zanim powróci do swoich żołnierzy i obmyśli jakąś strategię, jegoprzyjaciel umrze po tysiąckroć.Ci ludzie przekształcili tortury w sztukę, tak żeofiara była całkowicie zmasakrowana, nim nadeszła miłościwa śmierć.KiedyHindusi otaczający ciasnym kołem jeńca wydali następny oszalały okrzyk, Joh-nowi krew zaczęła pulsować w skroniach.Nie było szansy ocalenia Hugona,żadnej nadziei na zakończenie jego cierpień prócz jednej.Oczy przesłoniła muczerwona mgła, gdy wyciągał z kabury pistolet i próbował wycelować w owi-niętą turbanem głowę przywódcy.Rozpaczliwie trzymając broń sztywno w oburękach, nacisnął spust.Mężczyzna upadł na ziemię i leżał bez ruchu.Pozostaliodwrócili się w panice, krzycząc w miejscowym dialekcie, że musiały przybyćposiłki z garnizonu.Zaczęli dosiadać koni, gotując się do ucieczki, ale nie odwiodło ich to odzemsty.Dwóch jezdzców uniosło ciało Hugona, najwyrazniej mając zamiarprzywiązać je liną między swymi końmi, które ciągnęłyby je za sobą, galopującprzez pokrytą cierniami równinę.LRT John, wstrząsany tłumionym łkaniem, raz jeszcze wycelował broń.Ale, ce-lując wprost w głowę Hugona, nie był w stanie nacisnąć na spust.Lina zostałazawiązana i przymocowana do siodła czarnego ogiera.Kiedy jezdziec przygo-towywał się już, by go dosiąść, pistolet Johna wypalił tylko raz.Koń drgnął iupadł na suchą, zakurzoną ziemię tuż obok szkarłatnej postaci, do której byłprzywiązany.Na chwilę, ale tylko na chwilę, zapadła cisza.Hindusi podnieśliwściekły krzyk otaczając ciało jeńca i, wychylając się z siodeł, cięli je długimiszablami, dopóki nie było już niczym więcej niż czerwonym kopczykiem nabrązowej ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl