[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego prawyszpon kłapnął, jakby sam z siebie postanowił mnie zaatakować.- Yy.Fesz.Choły.I wez tu coś zrozum z tego bełkotu.Jasne, domyśliłem się, że facetowi cośleży na wątrobie, ale lepiej zrobiłby, gdyby oszczędzał swoje okaleczone usta ipozostał przy łypaniu spode łba.- Fiełoł.Fie - wysyczał i oznaczało to tak jednoznaczne potępieniewszystkiego, czym był Dexter, że wreszcie zrozumiałem, iż o coś mnie oskarża.- Jak to? - powiedziałem.- Przecież nic nie zrobiłem.- Fiesiak - wymamrotał, znów wskazując na Cody'ego.- Nie, miastowy.- Przyznam, że tylko udawałem, że zle go zrozumiałem;chciał powiedzieć  dzieciak , a wyszło  fiesiak , bo nie miał języka, no alecierpliwość każdego ma swoje granice.Dla Doakesa powinno być aż nazbytoczywiste, że jego próby komunikacji werbalnej mają w najlepszym razieumiarkowane powodzenie, a mimo to ani myślał dać za wygraną.Czy on nie miał zagrosz przyzwoitości?Na szczęście dla nas wszystkich, przerwał nam łoskot na korytarzu i do pokojuwpadła Debora.- Dexter.- Znieruchomiała, kiedy jej oczom ukazał się zwariowany obrazek:Doakes z podniesionym na mnie szponem, Astor skulona pod oknem, Cody sięgającyna blat po skalpel, by użyć go przeciwko Doakesowi.- Co do cholery - powiedziała.-Doakes?Bardzo powoli opuścił rękę, ale nie oderwał oczu ode mnie.- Szukałam cię, Dexter.Gdzie byłeś?Z wdzięczności za to, że zjawiła się w samą porę, pominąłem milczeniem to,jak głupie zadała pytanie.- Jak widać, tutaj.Dzieci nauczam - odparłem.- A ty?- W drodze na Dinner Key.Znalezli ciało Kurta Wagnera.33Debora przedzierała się przez ruch uliczny z prędkością kaskaderaprzeskakującego motorem nad kanionem.Zastanawiałem się, jak by tu jej uprzejmiedać do zrozumienia, że jedziemy obejrzeć trupa, który prawdopodobnie nam nieucieknie, więc czy nie byłaby łaskawa trochę zwolnić, ale nie mogłem znalezć wyrażenia, na które nie oderwałaby rąk od kierownicy i nie zacisnęła ich na mojejszyi.Cody i Astor byli za mali, by rozumieć, że są w śmiertelnymniebezpieczeństwie, i świetnie się bawili na tylnym siedzeniu, a nawet udzielił im sięnastrój chwili i ilekroć zajeżdżaliśmy komuś drogę, radośnie podnosili środkowepalce w odpowiedzi na pozdrowienia innych kierowców.Na jedynce pod LeJeune zderzyły się trzy samochody, co na pewien czasspowolniło ruch i nas też zmusiło do tego, by wlec się naprzód w żółwim tempie.Ponieważ nie musiałem już zużywać całego wdychanego powietrza nawstrzymywanie krzyków przerażenia, spróbowałem wyciągnąć z Debory, cowłaściwie jedziemy zobaczyć.- Jak zginął? - spytałem.- Tak jak reszta - odparła.- Spalony.Odcięta głowa.- Jesteś pewna, że to Kurt Wagner?- Czy mogę to udowodnić? Jeszcze nie.Czy jestem pewna? Jak cholera.- Dlaczego?- W pobliżu znalezli jego wóz.Miałem prawie pewność, że normalnie doskonale rozumiałbym, czemu ktośma obsesję na punkcie ludzkich głów, i wiedziałbym, gdzie je znalezć i dlaczego.Tyle że teraz, kiedy zostałem sam ze sobą, nic już nie było normalne.- To nie ma najmniejszego sensu - zauważyłem.Debora warknęła i walnęła dłonią w kierownicę.- Myślisz, że nie wiem?- To Kurt musiał załatwić pozostałe ofiary - dodałem.- To kto sprzątnął jego? Jego drużynowy? - Wcisnęła klakson i zjechała naprzeciwny pas, żeby wyminąć kłębowisko aut.Ostro skręciła, prosto na autobus, iprzez następnych pięćdziesiąt metrów pędziła slalomem między samochodami, aż wkońcu znalezliśmy się za miejscem wypadku.Skupiłem się na tym, by pamiętać ooddychaniu, i na snuciu refleksji, że tak czy owak wszyscy kiedyś umrzemy, więc wogólnym rozrachunku co to miało za znaczenie, czy zabije nas Debora? Nie budowałoto pogodnego nastroju, ale przynajmniej nie krzyczałem ani nie wyskoczyłem przezokno do czasu, aż Debora wróciła na właściwy pas.- Fajnie było - powiedziała Astor.- Możemy tak jeszcze raz?Cody przytaknął z entuzjazmem. - I następnym razem można by włączyć sygnał - dodała Astor.- SierżantDebbie, dlaczego nie jezdzisz na sygnale?- Nie mów na mnie Debbie - warknęła Debora.- Nie lubię sygnału i tyle.- Dlaczego? - dociekała Astor.Debora wypuściła powietrze z ust i zerknęła na mnie kątem oka.- To dobre pytanie - powiedziałem.- Bo za bardzo hałasuje - burknęła.- A teraz dajcie mi prowadzić, co?- Dobrze - przystała Astor, wyraznie jednak nieprzekonana.Milczeliśmy przez całą drogę na Grand Avenue, a ja próbowałem myśleć - natyle jasno, by wreszcie wymyślić coś użytecznego.Nie udało się.Jednak przyszło mido głowy coś, o czym warto wspomnieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl