[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam się dusił.Widząc, że ojciec sięga po butelkę, zepchnął ją dowanny.Roztrzaskała się.I znowu zaświeciły gwiazdki.Zwięta.Ojciec znieruchomiał.Opadł na kolana i zaczął szlochać.Martwe spojrzenie utkwił w kawałkach szkła.- Nie będzie wódki - powtarzał cicho.- Nie będzie.Ale nie potrafił w to uwierzyć.Nie chciał.Wreszcie oderwał wzrok od wanny.- To ty mi ją zabrałeś, skurwielu.To ty.Złapał ułamaną szyjkę.- Teraz zapłacisz - wyszeptał.Uniósł dłoń i w tym samym momencie skamieniał.Ze ścian trysnęła woda.Lodowaty strumień oplótł ciałopijaka i zamarł, dusząc go w przezroczystej sieci.Skulony Robbie otworzył powieki.Cios nie spadł.Wciążżył i nie bardzo rozumiał dlaczego.Patrzył.- Nigdy tego nie zrozumiesz - powiedział lord d'Drizzler.- Nigdy nie staraj się zrozumieć.Pamiętaj jednak,że są siły, które potrafią wymierzyć sprawiedliwą karę.Widział, jak dzieciak rozgląda się, usiłując go odnalezć, a potem spojrzał za siebie.Decayro czekał.- Pokusa.Moja najwierniejsza służka przywitał d'Drizzlera.- Nie rozumiesz tego słowa, Decayro.- Chodz, Deszczu.Pomknęli przez ciemność.Stanęli w ciemności.- Znowu naruszyłeś reguły.Obiecałem ci, że zwiększę karę.Tak też się stanie.- To twoje reguły naruszyłem, a przecież nikt nie bierze ich na poważnie - jego głos snuł się jasnympasmem, znacząc ciemność spiralą światła.Władca Rozpadu zaklął donośnie.Splunął.- Jesteś o krok od ostatecznego wyroku, lordzie.Tym razem musisz być silny.Jeżeli się ugniesz, nawet niepodejrzewasz, co cię czeka.- Jak ktoś tak ohydny jak ty może jeszcze straszyć? To śmieszne, Decayro.- Baw więc się dobrze, Deszczu.I racz pamiętać o moich słowach.Wciąż stał w ciemności.Władca Rozpadu odszedł.D'Drizzler wyczuwał, że znowu jest uwięziony.W pomieszceniu bez ścian, aprzynajmniej nie potrafił ich namacać.Nie mógł się w ogóle ruszyć.Nie miał nawet ciała.Ciśnienie klaustrofobicznego strachu dławiło jego umysł; czuł, że w kierunku oczu pędzą setkibłyszczących pocisków i że nie zdoła przed nimi uciec.Coraz szybciej.Już są.Opanował się.Co ze mną zrobił, kim, a może czym jestem?Chciał krzyknąć, ale zabrakło płuc i gardła, a to, co go otaczało, z pewnością nie było powietrzem.Coś jednak słyszał.Niewyrazne głosy, dziwnie stłumione, a przecież był pewien, że nie odległością.To wnim leżała przeszkoda.Jego własna słabość.Ale oto coś się zmieniło.Dzwięki nabrały barwy i czystości i wiedział już, że słucha rozmowy.Rozmówców było dwóch.Całe życie za trzy godziny.Tyle mu zostało.Spryskał twarz zimną wodą i przysiadł na wannie.Spokój.Przede wszystkim spokój.Kiedy sklął MałegoMruka, tamten nawet nie zareagował.Jak gdyby słowa nie opuściły ust.Patrzył wtedy w jego oczy i zobaczyłbiel, zupełną pustkę.Przez chwilę myślał, że rzeczywiście nic nie powiedział, ale dobrze wiedział, że byłoinaczej.Teraz znowu miał wątpliwości.Odwrócił się i poszedł do toalety.- Aldritch, chciałbym z panem porozmawiać.- Jestem - cicho odpowiedział wezwany. Dlaczego użył pan tego połączenia? Mówiłem, że.- Słuchaj pan.Mam tego dosyć i opuszczam to zasrane miejsce.Nie wiem, po jaką cholerę radziliście miłazić za nim krok w krok.On tego nie cierpi.- Bzdura.Jest pan dla niego nieistotnym szczegółem w otoczeniu.Widzi tylko to, co chce.Ale.- Tak? Znowu chcesz mi doradzać, cwaniaczku?- Uspokój się.Nie domyśliłeś się jeszcze, że tu nie idzie o żadne hotele? Kogo interesuje parę milionów,kiedy w grę wchodzą grube miliardy? Zawiodłeś mnie, Astbury.Ty i ten twój gruby szef.Astbury spojrzał w lustro.Zobaczył tam swoją twarz, a właściwie tylko błyszczące oczy.Reszta ginęła wpółmroku.- Coś ty powiedział, Aldritch? Chyba coś zle zrozumiałem.- Wiedziałem, że w końcu nawiążesz łączność.Przewidziałem to.Teraz uważaj.Hotel jest czysty.Otoczyliśmy go blokadą izolacyjną.To, co usłyszysz, wiem tylko ja i mój szef, pan Helper.Za trzy godzinywpieprzy się rząd i forsa odpłynie.Twoja forsa również.- O czym ty gadasz, Aldritch? Radzę ci, wal szybko i prosto.Nie jestem taki bystry, jak by ci się mogłowydawać.Jestem.- Zamknij twarz.Specjalnie skierowałem cię na złe tory.Nie mogłeś na to wpaść.Pójdziesz teraz do niego izaproponujesz mu program oznaczony symbolem Endonnui.Będziesz handlował tym, co rzeczywiście śni musię po nocach, tym, o czym marzy od zawsze.- Chyba wiem, co masz na myśli.- Gówno.Nie przerywaj mi.Gdybyś wiedział, że sprzedasz mu cztery tysiące głowic nuklearnych,popuściłbyś zaraz w gacie.A sprzedasz.Więc nawet o tym nie myśl.Działaj.Wszystkie instrukcje są wprogramie.Jedyne, co musisz zrobić, to zapamiętać jego odpowiedz.Program jest zarażony i wirus skasuje gow piętnaście minut po odczytaniu.Zrozumiałeś?- Nie.Nie rozumiem, dlaczego ty tego nie robisz.Dlaczego ja? Coś tu śmierdzi, Aldritch.Chcesz mniewplątać.- Idioto.Gdyby ktokolwiek z WARS 'N' GUNS maczał w tym palce, szpicle roznieśliby sprawę po całejFederacji.Patrzą na nas uważnie.W szczególności na mnie.To jedyna możliwość zarobienia tych pieniędzy.Pięćset miliardów.Dostaniesz z nich dziesięć milionów, chłopcze.- Nie, to jakaś paranoja.Ja miałbym sprzedać broń?! Przecież nie potrafię nawet handlować pieprzonymihotelami.A co będzie, jeżeli ktoś to wywęszy? Co będzie ze mną?- Pomyśl lepiej, co będzie ze mną.Ty jesteś tylko pionkiem.%7ładna odpowiedzialność, a szansa na dziesięćmilionów.Załatw to, człowieku.Raz w życiu coś załatw.Nigdy nie będziesz żałował.Dziesięć milionów.Usiadł na sedesie.Miał rację czując, że wszystko rozgrywa się obok niego.Teraz był w samym centrum.Dostał główną rolę.Ibył przekonany, że sprawa jest pewna.Nie słyszał, żeby ktoś taki jak Aldritch potknął się kiedykolwiek.Tenczłowiek był geniuszem.Bogatym geniuszem.Kapnęła kropla wody.Druga.Trzecia.Doliczył do dziesięciu.- Dobra.Zrobię ci tę przysługę, Aldritch.- Myślę, że wiesz, co mówisz, synu.Jeżeli masz nerwy, wyrwij je i wywal do sracza.Jesteś terazzawodowcem, a tu nie ma miejsca na przestępowanie z nogi na nogę.- Tak.- Pamiętaj: Endonnui.- Tak.- Spotkamy się za kilka dni.Dziesięć milionów, chłopcze.- Dunbar, uruchamiaj systemy kasujące.Te dwie kamery, przewody i mikrofony.Za dwadzieścia minutznikną.Zostawimy tylko tę stacjonarną w apartamencie Obcego.Dunbar wykonał polecenie.Aldritch patrzył w swój monitor.Uśmiechnął się.- Poszło, pan Helper będzie zadowolony.Teraz to już formalność, niech no tylko Astbury wywoła tenprogram.Nie mogę się już doczekać reakcji Ihleda, biedny mały skurwysyn.Przecież on naprawdę jestprorokiem.Dunbar podniósł głowę.- Jeszcze nie widziałem, żeby komuś tak rozbabrać mózg.Bez ingerencji chirurgicznej, oczywiście.Astbury, Von Youthe, Ihled, wszyscy oni wiszą na twoich sznurkach, to przypomina mi Punch and Judy",sam już nie wiem, co jest prawdą.- Dobra.Przygotowuje się do wyjścia.Spręż się.Musi nadrobić zaległości z kilkunastu lat.Prawda,Dunbar? Czy to w ogóle istotne? Cóż to jest prawda? Dla Astbury'ego prawdą jest dziesięć milionów i czterytysiące głowic nuklearnych, na marginesie: nie jestem pewien, czy tyle w ogóle zostało zrobionych; dla Ihledapojęcie prawdy uosabia pokój, a jeszcze piętnaście lat temu był zawodowym mordercą i jego prawdą byławojna.Po co definiować coś tak śliskiego?- A dla ciebie, Aldritch?Aldritch zaśmiał się ochryple.- Nie znam się na tym.Wierzę tylko w insynuację.To dobre słowo.Endonnui.Tak.Endonnui.Był gotowy.Pewnym krokiem wszedł do apartamentu Mrukliwego Gnoma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]