[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Italczyk bladł i czerwieniał na przemian.Ogarnęła go fala gorąca, w gardle zaschło, aoczy zaszły mgłą.Ledwie ruszając skołowaciałym językiem, wymamrotał: Tak! Mam.Mam dokument spisany ręką samego Malik Szacha, niech mu Bóg zawszewypełnia wiatrem żagle i usuwa kurz z drogi, oraz jego pierścień rodowy należący niegdyś dosułtana Alp Arslana.I zapewniam cię, panie, że jest to proporzec utkany przez sułtańskichrzemieślników, a nie partaczy z Konstantynopola. Pierścień samego Alp Arslana? To musi być wyjątkowy klejnot! Pokażże go więc,zacny kupcze! Rad bym takie precjozum na własne oczy zobaczyć!Rodrigo Luigi zmartwiał.Krew naszła mu do głowy gwałtownym uderzeniem.Odruchowo cofnął się o krok, chwytając za drewnianą balustradę.Oczy kupca przesłoniłamleczna mgła, w której zamajaczyły jakieś niewyrazne kształty.Zamrugał gwałtownie.Zobaczył port w Genui i swoje cztery galery, z których robotnicy portowi niczym mrówkiwynosili skrzynie pełne towarów.Po chwili statki i port ustąpiły miejsca rezydencji terazwidział swoje domostwo otoczone wysokim murem kryjącym ogród.W nim dokazywałydzieci, niesforna dwójka ośmiolatków, które teraz w jego wizji chlapały na swą nianięwodą z fontanny.Ujrzał twarz swej pani, donny Veroniki, jej czarne oczy głębokie jakalpejskie jezioro. Panie Rodrigo! słowa pirata trzasnęły niczym bat, chlaszcząc go boleśnie. Cóż ztobą? Nuże, pokażże klejnot i certyfikację!Kupiec przetarł ręką oczy, strząsając spod powiek słodką wizję.Opamiętał się iwyskrzeczał: W rzeczy samej, pierścień i certyfikację mam, jeno zostały mi one skradzione wKonstantynopolu, mieście, w którym na każdego kupca przypada dziesięciu złodziei.Wyobraz sobie, panie, że opryszek wyciągnął owe cenne przedmioty ze starannie ukrytegoschowka, którego umiejscowienia nie znał nikt poza mną.I pewnym cieślą, niech mu ziemialekką będzie, a Bóg łaskawy.Jestem jednak pewien, że sułtan Malik Szach, gdy mu o tymopowiem.Cięcie szabli przerwało potok lejący się z ust Genueńczyka.Na zbielałe od słońca imorskiej wody deski pokładu padł sznur krwistych drobinek, po chwili czerwień z rozprutegogardła Luigiego bluznęła równą falą. Mham.Mhamm. bulgotał Rodrigo, próbując powstrzymać życie uciekające przezszeroką ranę pod brodą. Phier.Phier.chr.Tzachas zakończył cierpienia Italczyka, tnąc go szablą przez łeb.Ciało z ciężkimłoskotem rąbnęło o pokład.Piraci jakby tylko na to czekali.Nim załoga kupieckiej galery zdążyła otrząsnąć się zosłupienia, morscy rozbójnicy rozpoczęli rzez.Zaśpiewały klingi szabel chlastająceuciekających w popłochu galerników.Kilku zbrojnych z osobistej obstawy Luigiego dobyłoswych ostrzy, jednak nim zdołali je unieść, padli obok swego pana naszpikowani strzałami.Tylko jeden wojownik nie ustąpił pola.Wysoki Turek ogolony na łyso wywijał swymlśniącym czekanem, trzymając piratów na dystans.Strzały z łuku się go nie imały.Odparłszyatak najbliższych rozbójników, dryblas natarł na Tzachasa.Herszt nie bez trudu sparował szablą mocarne uderzenie, klinga zgrzytnęła o styliskopotężnej broni, aż iskry poszły. Tyś jednym z nas wydyszał po seldżucku pirat. Tyś poddanym sułtana jako i my! Asłużyłeś Italczykowi! Przyłącz się do nas i zaprzestań walki.Widzisz przecie, że twój pan niedycha.Potężny Turek pozostał głuchy na te słowa.Ryknął z wściekłością i wyprowadził kolejnycios.Tzachas zanurkował pod umięśnionym ramieniem napastnika, o włos unikającrozłupania czaszki.Lewą ręką wyrwał zza pasa kindżał i osłaniając głowę szablą, skoczył dopiersi tamtego.Tymczasem walka rozgorzała też na dromonach.Dwie jednostki z przodu zwarły się wabordażu.Powietrze wypełnił świst strzał, śpiew szabli i jęki rannych.Tu siły byływyrównane, waleczność i dzika żądza mordu piratów stawały naprzeciw wyszkoleniu ikarności kupieckiej obstawy.Drugi bojowy okręt Italczyków, dotąd dryfujący burta w burtę z dromoną Tzachasa, tyleże w pewnym oddaleniu, niespodziewanie obrał inny kurs.Przepłynął w przód i powoli jąłzataczać koło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]