[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam poważne podstawy, bysądzić, że zrobiliście lub powiedzieliście coś więcej, niż to,co do tej pory tutaj opowiedzieliście.Nie straszę, aleuprzedzam, że tym razem tak łatwo to wam nie przejdzie!- Wiem - zdumiewająco szybko zareagował, z rozpa-czą wpatrując się w podłogę, cały czas trzymając głowę wdłoniach.- Wiem, że macie podstawy.W obiad, dopókiDanczo był na obiedzie, znów podjechałem do szpitala iwiem, co się stało.Jedna z pielęgniarek powiedziała mi.Jaznów będę winny.Ale niech pan zrozumie, panie majorze- nagle wyprostował się, rozłożył ręce, a następnie skrzy-żował je na piersiach - ja jestem niewinny.Opowiedziałemwszystko tak, jak było.Skąd mogę wiedzieć, dlaczego tozrobiła? Nie wiem, dlaczego teraz i dlaczego za pierwszymrazem.Jestem niewinny, niech pan to zrozumie! Jestemniewinny! Niewinny! Niewinny!.Ty też jesteś człowie-kiem, więc zrozum! - opadł na krzesło i znów schował gło-wę w dłoniach.Zapłakał.Cały drżał.Nie, nie dlatego, że widziałem tego zdrowego, potężne-go mężczyznę płaczącego.Wielu płakało tu przede mną.Szczerze płakali i szczerze kłamali.Kiedy poleciłem Kaczu-lewowi, by go doprowadzili, i czekałem w gabinecie naniego przez cały dzień z perspektywą Bóg wie kiedy dostar-czenia go, postanowiłem, że osadzę go w areszcie, że po-proszę o pozwolenie prokuratora i że będę go trzymać tam,dopóki nie zmięknie i nie powie całej prawdy.Zadzwoni-łem.Zjawił się dyżurny, zasalutował.- Odprowadz tego obywatela - rozkazałem - i puść,niech idzie!Dyżurny spojrzał na Tomanowa, który siedział cały czasskurczony i pochlipywał, poczekał, a potem podszedł, wziąłgo pod rękę i wyprowadził.Stanąłem przed ciemnym kwadratem okna.Było cicho.Prawdopodobnie w całym gmachu oprócz dyżurnych nie90było żywej duszy.Ulicą przejechał samochód, skręcił wstronę więzienia i skierował swe błyszczące ślepia na opan-cerzone drzwi bramy.Słychać było zgrzyt ogromnego klu-cza, potężne skrzydła bramy otworzyły się i z cichym chrzę-stem przemknęła na podwórze zamknięta półciężarówka.8.Weszła dostojnym krokiem królowej.Fantazyjna fryzu-ra, idealnie uczesana, zabezpieczona była taką ilością lakie-ru, że wyglądało to na plastikową perukę.Twarz miałaowalną, silnie umalowaną z ciemnozielonymi cieniami podoczami, na ustach ostrą czerwień szminki.Wszystko torazem nie tuszowało zmarszczek, które bezlitośnie co rokuzwiększają swą liczbę.Dwa szerokie i długie trójkąty koł-nierza śnieżnobiałej bluzki rozpostarte jak skrzydła ptakapodkreślały głęboki dekolt ukazujący okazały biust.Długi,niebieski żakiet i takie same spodnie opinały obszernątalię.Mocny makijaż nie maskował zdenerwowania malują-cego się na twarzy, małe, zielone oczy były złe i oburzone.- Nie macie prawa! - głośno i ze złością powiedziałana powitanie stając na środku pokoju.Siedziałem za biurkiem i jeszcze raz przeglądałem dane,jakie otrzymałem na jej temat: Welika Tanewa Kosaczka - zmęża Panowa, lat 56, rozwiedziona, mieszka z córką Anto-niną Panową, lat 29, na ulicy Tri uszi 7 we własnościowymjednopokojowym mieszkaniu.Wykształcenie średnie.Pra-cuje jako rzeczoznawca w Surowcach Wtórnych.Zamknię-ta i nietowarzyska, ostry charakter.Często jest przyczynąnieporozumień i zadrażnień w miejscu pracy.Nie uczestni-czy w pracach dzielnicowego FJN.Silnie związana z91niezamężną córką, jedynym celem jest ułożenie życia cór-ce.Nie zareagowałem na jej pierwsze słowa, specjalnieprzeczytałem do końca charakterystykę spisaną na prawiedwu stronicach i dopiero teraz podniosłem głowę.- Dlaczego nie mamy prawa? - spytałem spokojnie.- Nie macie prawa aresztować mnie! - powtórzyła iodwróciła głowę mrugając sztucznymi rzęsami.- Pani się myli, nie mamy zamiaru nikogo przetrzy-mywać.Poprosiliśmy panią tylko po to, by odpowiedziałanam pani na kilka pytań.Proszę siadać! - wskazałem nakanapę, a sam wstałem, obszedłem biurko i wsparłem sięna nim.Podporządkowała się, usiadła na kanapie, otworzyładużą, niebieską torbę ze sztucznego tworzywa i zaczęłaczegoś w niej szukać.- Moje pierwsze pytanie brzmi - zacząłem, krzyżującręce na piersiach - czy zna pani osobnika o nazwiskuEwgeni Tomanow?Wyjęła z torby ładnie wyprasowaną niebieską chustecz-kę i bez potrzeby podniosła ją do nosa. %7łeby tylko nie byłto wstęp do płaczu - pomyślałem sobie.- Nie chcę go znać - powiedziała cicho, ale z jawnąnutą wrogości i trochę zastanawiając się nad odpowiedzią.- Nie pytam, czy pani chce, pytam, czy pani zna -uściśliłem, nie spuszczając z niej oka.- Pracowaliśmy kiedyś razem.Przed laty.Od tam-tej pory nie widziałam go.I nie chcę go widzieć!- Czy rzeczywiście! A nam wiadomo, że widywaliściesię, i to dosyć często.- Też mi był potrzebny! - z wahaniem, lecz równiewrogo odpowiedziała na moje pytanie.Ale nie oznaczałoto, że zaprzecza.- A może pani córce - nacierałem.- Wiadomo nam,że jest z nim w dość intymnym kontakcie.92- No to dlaczego mnie o to pytacie? - odpowiedziałaoburzona, ale zarazem jakoś uspokojona i znów podniosłabez żadnej potrzeby chusteczkę do nosa.- Proszę ją spytać,jest pełnoletnia.- Ją też zapytamy, oczywiście - powiedziałem tak,jakby była to zwyczajna kolej rzeczy, ale reakcja była zu-pełnie zaskakująca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]