[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszczejedno pytanie: czypanna Ayres wierzyław istnienie owego "ducha"?Czy naprawdęuważała go za sprawcęwszystkich domowych nieszczęść?- O tak, proszę pana.Jeszczejak.Riddell spoważniał.- Dziękuję.Jesteśmy ci bardzo wdzięczni.Rzuciłaśnowe światłona stan umysłu panny Ayres.I machnął ręką, każąc jej odejść.Zawahałasię, niepewna, jakodczytaćjego słowa i gest.Wyraził się jaśniej i dziewczyna usiadłaobokojca.Nadeszłamojakolej.Riddell kazał mi wstać i podejść, co uczyniłem niemalże z duszą na ramieniu, jakbym miał zasiąśćna ławieoskarżonych.Kiedy powtarzałem za urzędnikiem słowa przysięgi,musiałemodchrząknąć i zrobić to jeszczeraz.Poprosiłem o wodęi Riddell odczekał cierpliwie, aż się napiję.Następnie rozpocząłprzesłuchanie.Na początku przypomniałkrótko ławieprzysięgłycho uzyskanych dotąd dowodach.Naszym zadaniem, powiedział, jest ustalenie okoliczności towarzyszących śmiertelnemuupadkowi panny Ayres; jego zdaniem w gręnadal wchodziło kilka ewentualności.Uważał, że możemy wykluczyćprzestępstwo, albowiem nic na nie nie wskazywało.Biorąc poduwagęrelację doktora Grahama, panna Ayres nie cierpiała też na żadną chorobę fizyczną,chociaż być może istniały powody, dla których uważała inaczej, co w jakiś sposób przyczyniło siędo jej upadku.Pamiętajmy też, że pokojówka usłyszała jej okrzyk, co wskazywałoby nato,452że ujrzała - lubtakjej się zdawało - coś, co przestraszyło ją do tegostopnia, iż wypadła zabalustradę, czemujednakowoż przeczy wysokość i solidna konstrukcja tejostatniej.Ale istniejąteż dwie inne możliwości, obie dopuszczające samobójstwo.Panna Ayres mogła rozmyślnie i z pełną jasnością umysłutargnąć się na życie,rzucając się zdrugiegopiętra; innymi słowy,mielibyśmy tutaj do czynienia z/e/o de se.Mogłateż wyskoczyć przezporęcz zasprawą urojenia.Popatrzył w swoje notatki, poczymprzeniósł wzrok na mnie.Wiedział,żebyłem lekarzem Ayresów.Przykro mu, że musi o tymwspomnieć, podobno jednakpanna Ayres i jamieliśmy się pobrać.Postara się delikatniezadawać pytania, ale zmuszony jestustalićwszystkie szczegóły co doemocjonalnego stanu pannyAyres w chwiliśmierci ima nadzieję, że mu w tym pomogę.Odchrząknąłem ponownie i zapewniłem, że zrobię, co w mojejmocy.Zapytał, kiedy ostatnio widziałem Caroline.Odpowiedziałem,że po południu szesnastego maja, kiedy to przyjechałem do Hundredswraz zpaniąGraham, żoną mojego wspólnika.Zapytał, w jakim nastroju byłaCaroline.O ile mu wiadomo, parędni wcześniej zerwaliśmy zaręczyny, czyż nie?- Tak - odpowiedziałem.-Czy była to obopólna decyzja?Proszę wybaczyć, że o to pytam- dodał, być możew odpowiedzi na moją minę.- Próbuję tylko ustalić na użytek sądu, czy rozstanie mogło zburzyć wewnętrzny spokójpanny Ayres.Spojrzałem na ławę przysięgłych.Caroline byłaby zdegustowana,pomyślałem, widząc nas tu siedzących wgarniturachirozkładającychna czynnikipierwsze ostatnie dni jej życia, tak jak kury rozdziobująziarno.- Nie, nie sądzę, aby zburzyło to jej spokój - odparłemcicho.-Po.po prostuzmieniła zdanie, to wszystko.- Zmieniła zdanie,rozumiem.Mniemam, iż to z powodu owej453.zmiany zdania postanowiła sprzedać dom i wyjechać z hrabstwa.Co pansądził o tej decyzji?- Cóż, bardzo mniezdziwiła.Uważałem, żejest drastyczna.- Drastyczna?-Nierealna.Caroline mówiła o emigracji do Stanówlub Kanady.Planowaławziąć ze sobą brata.- Czyli pana Rodericka Ayresa, przebywającego obecniew prywatnej instytucji dlaumysłowo chorych.-Zgadzasię.- Rozumiem, że jego stan jest poważny.Czy panna Ayres denerwowała się chorobą brata?- Naturalnie.-Czy denerwowałasię nadmiernie?Zastanowiłem się chwilę.- Nie, tego bym nie powiedział.-Czy pokazała panu bilety, rezerwacje bądz też cokolwiek,co potwierdzałoby planowanąemigrację?-Nie.-Ale pana zdaniem traktowała owe plany poważnie?- Tak mi się zdawało.Twierdziła.- zawiesiłem głos -.że Angliajejnie chce.I że nie ma tu dla niej miejsca.Paru przedstawicieli miejscowego ziemiaństwa z powagą pokiwałogłowami.Riddell zamyślił się nieco i zapisał coś nakartce.Następniezwróciłsię do ławy przysięgłych.- Zamiary panny Ayres bardzomnie zaciekawiły - oznajmił.-Zastanawiam się, na ile winniśmy traktować jepoważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]