[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pchany nadludzką,zdawało się, mocą, przedarł się ku wciąż otwartej bramie i samopas wpadł do miasta.Przeciwnicy obiegli go hurmą, on jednak był nie do pokonania.Wkrótce plac zasłany byłtrupami Wolsków; on zaś chwycił pochodnię i jął podkładać ogień pod wszystko, co tylkodawało się podpalić.Pożar przeraził obrońców i odwrócił ich uwagę.Rzymianie wtargnęli zamury i zaczęła się bezpardonowa rzez.Po bitwie Kominiusz pochwalił Gnejusza za męstwo przed frontem całej armii,podarował mu też wspaniałego rumaka z rzędem godnym wodza i obiecał tyle zdobycznegosrebra, ile będzie mógł unieść, a na dodatek dziesięciu niewolników do wyboru.Gnejuszprzyjął konia, mówiąc, że pomoże mu bić wrogów Rzymu, oraz wybrał sobie jednego tylkojeńca  człowieka, w którym rozpoznał jednego z najgodniejszych przeciwników w walce  iuwolnił go.Pozostałe dary odrzucił, tłumacząc, że zrobił ani więcej, ani mniej niż powinienkażdy rzymski wojownik, i że już samo zdobycie Korioli jest dla niego wystarczającąsatysfakcją.Owego dnia stał się w oczach towarzyszy broni bohaterem.Teraz, maszerując zanim w triumfalnym pochodzie główną ulicą Forum, zaczęli skandować najpierw cicho, apotem coraz głośniej:  Koriolan! Koriolan! Koriolan!  honorowy tytuł zdobywcy Korioli.Ponieważ takie miano w zasadzie należy się zwycięskiemu dowódcy, Tytus sądziłpoczątkowo, że żołnierze chcą uczcić nim konsula Kominiusza.On najwyrazniej myślał taksamo, ponieważ na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech; odwrócił się do tyłu i wzniósłbuławę, dziękując swoim oddziałom za ten zaszczyt.W następnej chwili stało się jednakjasne, kogo wojacy mieli na myśli.Cała ich grupa złamała szyk, rzucając się naprzód iunosząc Gnejusza Marcjusza na ramionach.Ponieśli go dalej ku senatowi, nie przestającskandować:  Koriolan! Koriolan! Koriolan!Człowiek mniejszego kalibru mógłby zdradzić oznaki zazdrości, widząc w dniu własnegotriumfu tak uhonorowanego podkomendnego, ale Kominiusz był równie wytrawnympolitykiem jak wodzem.Ani okiem mrugnął, dumny uśmiech w jednej chwili zmienił się wciepły wyraz sympatii, a wciąż uniesiona buława  w salut dla bohatera.Kiedy i tłum podjąłżołnierski okrzyk, konsul w mig wykorzystał okazję.Kiwnął na niosących Gnejuszawiarusów, a oni ze śmiechem podbiegli i wsadzili go na kwadrygę wodza. Niektórzy widzowie żachnęli się na ten wyłom w obyczaju.Tytus usłyszał głośnesapnięcie stojącego nieopodal Pinariusza i jego szept: Na Herkulesa, widzieliście kiedyś coś równie zuchwałego?Znakomita większość zgromadzonych jęła jednak tym głośniej wiwatować, a w wieluoczach pojawiły się łzy wzruszenia, zwłaszcza w chwili gdy Kominiusz serdecznie objąłGnejusza, a potem ujął jego dłoń, położył obok swojej na buławie i uniósł ją  wspólnie zbohaterem  jeszcze wyżej. Ludu rzymski! Oto Gnejusz Marcjusz, bohater z Korioli! Niech żyje Gnejusz MarcjuszKoriolan! Koriolan! Koriolan!  krzyczeli Rzymianie; nowy przydomek Gnejusza odbijał sięstukrotnym echem wśród murów Forum niczym grzmot.Appiusz Klaudiusz pochylił się do zięcia i szepnął: Zawsze wiedziałem, że ten twój przyjaciel zdobędzie kiedyś sławę.Dziś to się dokonałoi jego imię powtarza cały Rzym.Klaudiusz się wyprostował, przyłożył dłonie do ust i zaczął krzyczeć wraz z innymi: Koriolan! Koriolan! Koriolan!* * * Zwiątynia zostanie więc wkrótce konsekrowana?  spytał Gnejusz, odstawiwszypuchar. Już niedługo!  Tytus roześmiał się radośnie. Miło, że pytasz, Gnejuszu.a możemam cię teraz nazywać Koriolanem? Obaj jednak wiemy, że świątynie cię niezbyt ciekawią, aarchitektura jeszcze mniej.Tak rzadko się teraz widujemy, że chyba powinniśmyporozmawiać na temat, który interesowałby nas obu.Siedzieli we dwójkę przy kolacji w ogrodzie domu, w którym Gnejusz mieszkał z matką iżoną.Poprzedniego dnia wiele osób wydało prywatne uczty na cześć triumfatorów; jedzeniabyło do przesytu i Tytus był pewien, że chyba już nigdy nie poczuje głodu; wystarczyłajednak dobrze przespana noc, by znów poczuł pustkę w żołądku i ochotę na jakąś prostąstrawę.Jeszcze bardziej pragnął towarzystwa starego przyjaciela i rozmowy sam na sam, bezwianuszka nieustannie garnących się do bohatera znajomych i nieznajomych, krzyczących cochwila:  Niech żyje Koriolan! Kiedy więc Gnejusz zaprosił go na domową kolację(głównym daniem była jakże smaczna polewka z grochu i prosa, uwarzona przez jego matkę),Tytus był wniebowzięty. To prawda, że nasze drogi się ostatnimi laty rozeszły  przyznał gospodarz. To sięmoże jednak wkrótce zmienić.  Niby jak? Mam może rzucić senat i powierzone mi projekty budowlane i ruszyć z tobąna wojaczkę? Nigdy nie był ze mnie dobry wojak.Mógłbym ewentualnie nosić za tobąwłócznię albo przytrzymywać ci otwarte bramy miast, gdy ty będziesz siał w nich grozę. Wręcz przeciwnie, Tytusie.To ja wtargnę na twoje terytorium. Chcesz zostać budowniczym? Nie, senatorem. O czym ty mówisz?  zdumiał się Tytus.Gnejusz się uśmiechnął. Kominiusz mi wczoraj to obiecał, jeszcze gdy jechaliśmy jego kwadrygą.Tłumywrzeszczały, a on mi szeptał do ucha:  Widzisz, jak cię kochają, chłopcze? Zadziwiające!Nigdy czegoś takiego nie widziałem.Miejsce takiego człowieka jak ty jest w senacie, gdziemożesz zdziałać więcej dobrego niż pod Korioli.Zrobię cię senatorem i już to tylkowystarczy, by ludzie powiedzieli, że dobrze wykorzystałem mój rok w roli konsula. Gnejuszu, toż to wspaniała nowina! Tylko że teraz to już zupełnie nie będę wiedział, jaksię do ciebie zwracać.Senatorze? Koriolanie? Senator Gnejusz Marcjusz Koriolan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl