[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie nie usłyszałjeszcze niczego szczególnie niepokojącego, niczego, co wskazywałoby, że ma w rękumateriał na reportaż śledczy dekady.Ludzie mają przecież prawo mieszkać w komunachi dzień w dzień modlić się do Boga.Z tego nie będzie sensacji.Nie wystarczy powiedzieć: Ej, patrzcie, w tym domu mieszka banda oszołomów.Nie będzie z tego szokującegoreportażu, pomimo że ludzie lubią podglądać takich narwańców.Co najwyżej historiaz życia wzięta , ale nie wielka sensacja na pierwsze strony gazet. Macie tam również dzieci? spytał w końcu JiYi. Jakie kary stosujecie wobecniesubordynowanych członków sekty? My nie używamy słowa sekta odparł szybko mężczyzna. Jesteśmy rodziną. Niech będzie rodzina.W końcu nazwa nie ma większego znaczenia stwierdził JiYi. Ma znaczenie odrzekł dobitnie chudy. Bo my naprawdę jesteśmy rodziną.BiałąRodziną.JiYi zapisał jego słowa w notesie.Nazwa faktycznie może się czasem przydać.Jednakw tym momencie JiYi liczył na zdobycie zaufania chudego, pokazując mu, że szanuje jegosłowa. Czy ktoś z was mówił kiedykolwiek o konkretnym wrogu? I nie myślę tu o szatanie,tylko o wrogu tutaj, na ziemi spytał jeszcze JiYi.Musiał być powód, dla którego kazano mu przyjrzeć się właśnie tej, a nie innej sekcie.Jakaś mroczna i prawdopodobnie niebezpieczna tajemnica, którą będzie musiał rozwikłać.Mężczyzna rozejrzał się, po czym pochylił się nad blatem i ściszając głos, rzekł: W zasadzie to jest tak, że tutaj, na ziemi. zaczął, ale w tej samej chwili ktośprzeszedł obok ich stolika i chudy nerwowo podskoczył, jakby przy jego uchu nagle pękłbalonik.JiYi uniósł głowę.Młoda dziewczyna przeciskała się do toalety.Krótkie brązowewłosy i czarny top bez rękawów.W normalnych okolicznościach nie spojrzałby na nią drugiraz.Wyglądała na turystkę, więc nie musieli się martwić, że mogła podsłuchać fragment ichrozmowy.Jednak klimat do zwierzeń prysł jak bańka mydlana.W oczach chudego pojawił się lęk,którego JiYi nie zdołał już odegnać.Domyślił się, że tego dnia już nic więcej od niego nieusłyszy.Facet się spłoszył i zamknął na dobre w swojej skorupie. Ale mamy umowę, że zrobimy ten wywiad? spytał JiYi. Jutro?Mężczyzna nie odpowiedział od razu.Wahał się.Kurwa mać.JiYi starał się nie okazać zniecierpliwienia.Jeśli za mocno go terazprzyciśnie, może go w ogóle stracić.Jeśli ucieknie, to JiYi już go nigdy nie zobaczy i całyreportaż diabli wezmą. O dwunastej w tym samym miejscu.Stąd przejdziemy do studia, w którym nie będzienikogo poza mną.JiYi mówił cicho spokojnym, sugestywnym głosem.Nie pytał i nie proponował, leczstwierdzał oczywiste fakty.Jego słowa i głos podziałały na mężczyznę.Uspokoił się i skinąłgłową.Co prawda powoli, ale jednak.JiYi wyciągnął dłoń.Chudy długo się w niąwpatrywał, zanim w końcu ją ujął.JiYi musiał się powstrzymać, żeby nie wzdrygnąć się oddotyku suchej i szorstkiej skóry.Uścisnęli sobie mocno ręce, przypieczętowując umowę.Mężczyzna wyszedł pierwszy, tak jak się umówili.JiYi wstał od stolika po pięciuminutach.Na skąpanej w słońcu ulicy poczuł się jak w innym świecie.Widząc ubranychw letnie stroje, uśmiechniętych ludzi, miał ochotę skakać i krzyczeć z radości.Będzie miałten wywiad! A był pewny, że jego rozmówca ma mu coś naprawdę ważnego dopowiedzenia.Kobieta wytarła spocone czoło chusteczką higieniczną.Upalne, parne powietrze już od parudni zwiastowało burzę.Pierwsze strony gazet krzyczały o fali rekordowych upałów i suszy,choć w rzeczywistości pogoda wcale zanadto nie odbiegała od normy.Zwykły sezonogórkowy w mediach.Zazwyczaj ją denerwował, tym razem jednak było inaczej.Im dłuższacisza przed burzą, tym głośniejsze krzyki, gdy coś naprawdę zacznie się dziać.Kobieta spojrzała na bezchmurne niebo.Właśnie odebrała telefon, zleceniobiorca chciałsię upewnić, że dobrze zrozumiał polecenie.Potwierdziła.Przeciek był już wystarczający.yródło przestało być potrzebne.W opowieści bohaterskiej nie może zabraknąć grozy i śmierci.Kobieta spojrzała na stylową szachownicę.Lubiła trzymać ją na biurku, chociaż nieumiała grać.Pogładziła czubek białego pionka i przewróciła go pstryknięciem palca.Trzebauprzątnąć z szachownicy parę bierek, aby gra mogła się toczyć zgodnie z planem.Promienie słońca pieściły Wełtawę, połyskujące światło odbijało się od tafli wody.Pięknydzień na śmierć.Przygarbiony mężczyzna nerwowym krokiem przemierzał ulicę, co chwila rozglądając siędokoła.Sprawiał wrażenie człowieka, który nie lubi być zaskakiwany.Przechodził właśnieprzez wąską boczną uliczkę, gdy zza rogu jak spod ziemi wystrzelił szary samochód.Mężczyzna go zauważył, ale już nie zdążył odskoczyć.Przez głowę przebiegło mu jeszcze kilka myśli.Jakie to niesprawiedliwe, że musi umrzećwłaśnie teraz, gdy w końcu zdobył się na odwagę i zaczął mówić.I że żal mu tychwszystkich, którzy będą go opłakiwać.Naoczni świadkowie złożą pózniej sprzeczne zeznania.Jedni powiedzą, że samochódhamował, inni że nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]