[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był jego projekt.On wam podsunął Szewca.- Nie rozumiem.- Bąkowski był zaskoczony.Patrzył to na Roberta, to na Marka, jakby chciałsprawdzić, czy nie naśmiewają291się z niego.- Wiem dobrze, że Piasek nie zawiódł oczekiwań, które z nim łączyliśmy.- Odpowiem panu, całkowicie poważnie, że ja też nie rozumiem całej sprawy do końca, ale bardzonam pan pomógł.Powiem panu jeszcze, że Piasek kilkanaście dni temu wpadł w panikę i zacząłgwałtownie szukać ratunku.Nie wiem dlaczego.Czy odpowiedz nie leży gdzieś w pana czasach, w1946 roku?B akowski pokręcił głową.- Nie.- powiedział z namysłem.- Nie wydaje mi się.Jeżeli coś sobie przypomnę, to dam panomznać.Ale zaskoczył mnie pan.Znowu przytknął inhalator do ust, potem odchylił głowę i zamknął oczy.- Przepraszam panów, moje zdrowie długo nie wytrzymuje.Robert i Marek wstali.- Dziękuję, przekazał nam pan wiele ważnych informacji.Nie odpowiedział, oddychał ciężko.- Proszę zostać, sami wyjdziemy.Na klatce schodowej Marek sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów.- Palisz? - Robert patrzył na niego z niekłamanym zdziwieniem.Czasami, ale walczę.Wiesz - dodałszybko, żeby zakończyćniewygodny temat - strasznie to.bajeczne.Rosjanie jako Amerykanie, wielki atak na kopalnię, a wrezultacie chodziło o lądowanie jednego samolotu, który mógł to zrobić cicho i spokojnie w nocy.- Być może.- Robert bez skutku przyciskał guzik windy.- On mógł połączyć kilka wspomnień.Dlamnie najważniejsze jest to, że złapali Szewca przerzuconego w lutym 1946 roku do Polski.On -skinął głową w stronę drzwi do mieszkania Bąkowskiego - nie kłamał.Tu wszystko się zgadza.Zepsuła się.Dobrze, że schodzimy, a nie wchodzimy.Będziesz mógł palić.Robert ruszył w stronę schodów.Jak zrzędząca żona - mruknął Marek i wcisnął papierosa wpopielniczkę stojącą przed windą.- Skąd wiesz? - Robert odwrócił się.292- Dlatego się rozwiodłem - dodał Marek tonem, który wskazywał, że wolałby nie słyszeć dalszychpytań.Robert nie miał zamiaru ich zadawać.Schodził w milczeniu, rozważając to, co usłyszał odBąkowskiego.- Poukładało ci się wszystko? - Marek schodzący z tyłu zrównał się z nim, gdy podeszli do drzwiwyjściowych.- Tak, ale nie przypuszczałem, że Piasek i Szewc to jedna osoba.Jego pamiętnik mnie zmylił.Niezle to wymyślił.Potem zaczął szukać pomocy.Czuł się zagrożony.Przez kogo? Czego od niegochcieli?- Informacji o planach, które zbierał dla niego Piasek w Gross Rosen.- Jak go odnaleziono? On się bardzo dobrze zamaskował w tym Wałbrzychu.Przez tyle lat.Czyuważasz, że ponad pół wieku po wojnie ktoś mógł go przypadkowo rozpoznać na ulicy?Niemożliwe!- Musieli się dowiedzieć od ludzi z CIA.Nie widzę innej możliwości.- Wygłupiasz się - Robert uznał to za żart.Marek spojrzał na niego poważnie, ale nic niepowiedział.Dopiero gdy wyszli na podwórko, zatrzymał się.- Wiesz dlaczego u nas powstał specjalny zespół podlegający bezpośrednio ministrowi?- Nie wiedziałem, że ministrowi - burknął Robert.Był zły, że przypadkowo dowiaduje się o takichsprawach.Mógł sądzić, że uznali go za mało pewnego, aby od razu przedstawić znaczenie zespołu,do którego go włączono.- I jeszcze więcej nie wiesz.Sygnał ostrzegawczy przyszedł z Włoch.Tam zorientowali się pierwsi,że tradycyjne struktury sąjak dziurawe sito, przez które przeciekają najważniejsze informacje.- Aadnie to powiedziałeś: jak dziurawe sito".- Może ładnie, ale nie ja to wymyśliłem.- To pomyśl, co mogło się stać z planami, które miał Szewc, czyli Piasek?- Jeżeli miał, to oddał tym, którzy torturowali go przed śmiercią-Marek powiedział to tak, jakbykomentował oczywiste wydarzenie.293Doszli do samochodu, gdy Robert zatrzymał się.Pomysł, który przyszedł mu do głowy, wydał musię wspaniały, ale w tej samej chwili opadły go wątpliwości.Marek siedząc już za kierownicą,spojrzał na niego badawczo.- Coś ciekawego? - zapytał.- Tak - mruknął Robert.Nie wyjaśniał więcej.Wyjął telefon komórkowy i wystukał numer Sławka,dowódcy zespołu antyterrorystycznego.W jakimś sensie od niego wszystko się zaczęło.Może więc na nim się skończy - pomyślał.- Witaj, zbawco - usłyszał.- To ty żyjesz?- Jasne, kurwa, skoro mówię! Wszyscy prokuratorzy tacy tępi jak ty?- Może i tępi, ale z refleksem lepszym niż komandosi z AT - odciął się Robert.- Jeśli żyjesz i nietrzymasz nikogo na muszce, to spotkaj się ze mną i moim przyjacielem.- Wolałbym z przyjaciółką i bez ciebie, ale trudno.Zbawco, kiedy i gdzie?- Tu i zaraz.Jesteśmy na Krakowskim.-A ja, kurwa, u mojej byłej na Stegnach.- Skoro była, to znaczy, że też ci nie pozwalała palić.- Robert zerknął na Marka, któryprzysłuchiwał się tej rozmowie.-Co?- Ech, nic takiego.W pół drogi, Na Rozdrożu, odpowiada?- Będę za dwadzieścia minut.Robert złożył telefon i wsunął do kieszeni marynarki.Punktualnie o wyznaczonym czasie Sławek stanął w drzwiach kawiarni, pustej o tej porze dnia.Zgniótł w żelaznym uścisku dłonie Roberta i Marka i usiadł wygodnie naprzeciw.Wymienili kilkanic nieznaczących zdań, dopóki kelnerka nie przyjęła zamówienia na dwie espresso i specjalną,sypaną w szklance dla Sławka.- Potrzebuję pomocy w Wałbrzychu - powiedział Robert, gdy uznał, że mogą już spokojnierozmawiać.294Sławek skinął głową, ale nic nie mówił.Czekał na dalsze wyjaśnienia.- Ktoś uprowadził i torturował człowieka, którego potem zabił i wyrzucił z samochodu.Musiały tobyć miejscowe bandziory.Chcę się dowiedzieć kto i chcę, żeby nam opowiedział, czego dowiedziałsię od torturowanego.- Ty, Robert.- mruknął groznie Sławek.Oparł rękę na kolanie i pochylił się nad stolikiem.- Jajestem policjantem i chcę dotrwać do emerytury przed kratami, a nie za.- A ja prokuratorem.Sławek nie pozwolił mu dokończyć.- To co ty mi, kurwa, proponujesz? %7łeby faceta wziąć pod but?! Tak bez nakazu, bez sankcji?- Nie, ja to zrobię, ale chcę, żeby twoi kumple z tamtejszego AT wskazały mi tych, którzy moglitorturować człowieka.W Wałbrzychu nie ma ich dużo.- Przecież jesteś prokuratorem, nie? - Sławek był wyraznie zdziwiony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]