[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Umieściłem ją tak,by przekrzywiony lewy brzeg zasłaniał siniaka, i wyszedłem z izby.Wszędy wokół urzędnicy wygładzali suknie i oglądali swoje twarze w stalowych zwierciadłach.Tego dnia nie słychać było typowych prześmiewczych rozmów  wszyscy zdawali się skupieni ipoważni, szykujący się do odegrania wyznaczonej roli.Ubrany w czerwony kaftan Barak stał opartyo drzwi swojej sypialni i ze zgryzliwym uśmiechem im się przypatrywał. Co robisz?  spytałem. Obserwuję tych waszmościów.Pomyślałem, że poczekam 222na ciebie, zapytam, czy chcesz zjeść śniadanie w refektarzu.Powinieneś coś przekąsić, niewiadomo, kiedy podadzą obiad. Słusznie, chodzmy coś zjeść  - odparłem poruszony jego troską. Jakże się prezentuję? Całkiem szykownie, choć nie pasuje do ciebie ten strój.Dobrze ukryłeś siniaka.Przeszliśmy przez podwórzec do refektarza, który okazał się pełny urzędników i pomniejszychoficjeli, którzy jadali, kiedy tylko nadarzyła się sposobność.Cieśle jeszcze spali, albowiem ichrobota dobiegła końca.Także tutaj dało się wyczuć atmosferę napięcia, słychać było niewielerozmów.Wszyscy podskoczyli i spojrzeli wokół, gdy stajenny upuścił półmisek z zimnym mięsiwem,który runął z brzękiem na podłogę. Na Boga!  krzyknął. Zabrudziłem sobie tłuszczem tę przeklętą tunikę!Barak uśmiechnął się. Niektórzy nie wytrzymują napięcia. Ty nie masz z tym żadnego problemu  mruknąłem. Nie zmęcz się, łażąc po mieście dodałem ironicznie, gdy schodziliśmy po schodach refektarza.Kiedy pozdrowił mnie szyderczo,przyłączyłem się do strumienia dobrze odzianych ludzi zmierzających do King's Manor.Miałemwrażenie, że znajduję się na pokładzie okrętu wyruszającego w podróż do dalekiej nieznanej ziemi.Na dziedzińcu promienie wschodzącego słońca lśniły w złotych nitkach wplecionych w płótnonamiotów i wypolerowanych napierśnikach żołnierzy pełniących straż przed pawilonami.Wartownicy trzymali piki, a na ich hełmach migotały jaskrawe pióropusze.Ca ciepłym wietrzepowiewały chorągwie ze szkockimi i angielskimi barwami.Stajenni wyprowadzali konie z kościoła,siodłając je i przywiązując do słupków, aby czekały na swych właścicieli.Każdy z wierzchowcówmiał na szyi tabliczkę z numerem.Rozejrzałem się za Genesis, lecz go nie spostrzegłem. Obok rezydencji stał tłum ludzi w barwnych kaftanach, pelerynach i szatach, rozmawiali w małychgrupkach.Co jakiś czas dały się słyszeć nerwowe salwy śmiechu.Wszedłem dośrodka.Wzdłuż ścianwielkiej sali pełnili wartę wyprostowani żołnierze.Dwoma rzędami schodów słudzy wnosili na góręelementy ogromnego łoża, kierując się do prywatnych komnat króla i królowej.Lady Rochford isekretarz królowej Dereham łajali dwóch mężczyzn manewrujących ogromnym, bogato zdobionymdrewnianym wezgłowiem na wąskich schodach po stronie komnat królowej.Lady Rochford miałana sobie czerwoną suknię z brokatu ozdobioną liliami.Przystrojona klejnotami balsaminka dyndałau talii, a jej twarz pokrywała gruba warstwa bieli ołowiowej ukrywającej śniadą cerę. Uważaj, durniu!  krzyknęła. Uszkodzisz krawędz! Panie Dereham, obserwuj ich pan.Muszę się naszykować! Jestem sekretarzem, a nie sługą!  warknął Dereham.Wygląd sekretarza królowej nieprzypadł mi do gustu, choć prezentował się całkiem niezle w krótkiej pelerynie obszytej bobrowymfutrem, spod której wystawał duży złoty sączek.Jego pociągła, przystojna twarz nie wzbudzałazaufania. W takim razie sprowadz szambelana królowej!  prych-nęła lady Rochford, przechodzącobok mnie.Spojrzałem na drugie schody, gdzie grupka robotników zmagała się z największymmateracem, jaki w życiu widziałem  tak grubym i szerokim, że gdyby upadł, mógłby ich zmiażdżyćswym ciężarem.Ktoś dał mi mocnego kuksańca w żebra.Podskoczyłem, odwróciłem się i ujrzałem sir JamesaFealty'ego w sięgającej do kostek bufiastej szacie z przedniego brokatu obszytej futrem.Fealtyspoglądał na mnie gniewnie.Obok stał kronikarz Tankerd, ubrany podobnie jak ja w czarną szatę, inerwowo gmerał przy guzikach.Na ramieniu miał plecak ze złotym obszyciem, w którym ani chybiznajdował się tekst jego mowy.Obok stał sługa Fealty'ego, Cowfold, trzymając petycje przewiązaneczerwoną tasiemką i zapieczętowane woskiem. Czemu tu sterczycie?  rzekł zrzędliwie sir James. Wszyscy mamy być razem! Gdziekolega Wrenne? Nie widziałem go. Wyjdzmy na zewnątrz.Powinniście stać obok swoich koni.Kolego Tankerd, przestańcie siębawić guzikami tej szaty, oderwiecie je.Rozgniewali mnie wasi ludzie.Mam nadzieję, że wiedzą, coczynią! Rajcy miejscy upierają się, że nie zmienią szat, dopóki nie znajdą się za muramimiasta.Fealty prychnął i wyszedł na podwórzec.Idąc za nim, rzuciłem kronikarzowi pełne współczuciaspojrzenie.Oblicze sir Jamesa wypogodziło się odrobinę, gdy okazało się, że u dołu schodów czekana nas Giles Wrenne, a dalej stajenny trzymający wodze trzech koni.Jednym z nich okazał sięGenesis, który zarżał radośnie na mój widok. Dzień dobry, Matthew  rzekł wesoło staruszek.Patrząc na niego dzisiejszego dnia, nie pomyślałbyś, że jest poważnie chory.Prezentował się wspaniale w swojej najlepszej szacie.Na głowie miał ozdobionąklejnotami wysoką czapkę w dawnym stylu, która nadawała oryginalności jego wyglądowi.Sir James zrobił awanturę o to, że petycje umieszczono w torbach przytroczonych do siodłaogromnego konia Wrenne'a.Jego długa rzadka broda powiewała na lekkim wietrze.Kiedywszystko zostało zrobione jak należy i dosiedliśmy naszych wierzchowców, wskazał bramę. Delegacja miasta czeka na zewnątrz.Na znak straży ruszycie razem z nimi do Fulford.Przez chwilę spoglądał na nas groznym wzrokiem. Pamiętajcie o wszystkim, com wam rzekł.Nieokryjcie mnie hańbą. Gdy czekaliśmy na sygnał, minęła nas grupka dworzan wyjeżdżającychprzez bramę.Wśród nich dostrzegłem lady Rochford i Richa.Gdyśmy mieli ruszać, usłyszałemczyjeś wołanie: Powodzenia, panie Shardlake!Odwróciłem się i ujrzałem Tamasin Reedbourne stojącą na schodach i spoglądającą w moją stronę.Miała na sobie kolejną piękną suknię, tym razem pomarańczowo-niebieską.Pozdrowiłem ją lekkimskinieniem dłoni.Byłem ciekaw, ile pozostawiła jej w spadku babka.Po drugiej stronie bramy Bootham plac wypełniali konni przyodziani w najlepsze stroje.Oszacowałem, że musi ich być blisko dwustu.Na czele dostrzegłem burmistrza.Jego twarz byłaniemal tak czerwona jak szata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl