[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich dzieci natomiast na 10.00miały być na ślubie przyjaciół.O 10.00 wszyscy spokojnie siedzieli przy stole, próbującbez przekonania ubrać pociechy w sposób bardziej pasującydo uroczystości zaślubin.Bez rezultatu.Ich stoicyzm mnie powalał.Ja, bez względu na ilość latspędzonych na kozetce u psychoszki, dostałabym atakuhisterii, a tam nikt nawet nie podniósł głosu.To się nazywaluzik.Potem wreszcie jedni udali się na wesele (bo na ślub jużprzecież nie zdążyli), a drudzy wraz z nami wyruszyli wstronę słońca, czyli jakoś tak ku wschodowi, do posiadłościwiejskiej.Na miejscu natychmiast zażądałam kieliszka wina,bo na trzezwo tego spokoju nie mogłam znieść.Powoli zaczęlisię schodzić (zjeżdżać) inni goście, zrobił się gwar jak naarabskim bazarze.Bez pośpiechu (a jakże!) zaczęło się kupowanie koszulekwymalowanych przez gospodynię (cel charytatywny), a potemprzemieszczanie nad rzekę, gdzie czekały kajaki.Myślałam,że czeka nas relaksowy spływ, a to była walka o życie! Rzekaokazała się widokowo przepiękna, ale tak rwąca, pełnazakrętów i pułapek w postaci zwalonych drzew, że trzeba siębyło dobrze namachać wiosłami, żeby nie dać się zepchnąć wszuwary! Wiry tworzyły na wodzie leje jak po bombie,ramiona wyły z wysiłku.W dodatku od kolan do połowy pleców byłamprzemoczona, bo w kajaku stała woda, której nie czułam, jakwsiadałam.A kiedy już nas wypchnęli na środek rzeki,poczułam się jak niemowlę, któremu nagle wypełniła siępielucha.Tylko że niemowlęciu ktoś tę pieluchę kiedyś zmieni nasuchą, a ja tak musiałam wytrwać przez całą trasę spływu ijeszcze trochę, zanim wreszcie dowiezli nas do domu.Walka z żywiołem trwała dobre dwie godziny.Pikanteriidodawał fakt, że nikt nie wiedział dokładnie, gdzie jest koniectej wycieczki, a gospodarze gdzieś się zapodziali.Przy ichspokoju to normalka.Wszystko skończyło się dobrze, zostaliśmy wreszciepobrani z nabrzeża i zawiezieni na ranczo, gdzie mogliśmyprzebrać się w suche ubrania, czytaj - nasze indyjsko -hippisowskie wygłupy.Okazało się, że reszta towarzystwa (a było tego ze 40 osóbw wieku od 40 do 60 lat) podeszła bardzo poważnie dozadania i w mniej lub bardziej udany sposób próbowaładostosować się do epoki.Wyglądaliśmy wśród nich całkiemniezle.Furorę wzbudził zwłaszcza mój wianek, który sobieuplotłam na tę okoliczność.Impreza była znakomita, mnóstwo dobrego jedzenia itrunków, psychodeliczna gitara Hendrixa i głos Janis Joplinwpasowywały się w scenerię.Około 23.00 poczułam kryzys.Dwie kiepskie noce dały osobie znać, zaczęłam się więc rozglądać za miejscemodosobnienia.Niestety wyznaczona do snu przyczepka znajdowała się wodległości trzech metrów od epicentrum zabawy która kręciłasię w najlepsze.Po sześciu godzinach słuchania Hendrixazaczęło rozsadzać mi czaszkę, oddaliłam się więc od zródłahałasu i zadzwoniłam do Tomka, a mogłam sobie na topozwolić, bo był sam w domu.To kolejny chichot historii -miał wolną chatę właśnie wtedy, kiedy ja opuściłam miasto.Boże, ile bym dała za to, żeby tam się teraz u niegoznalezć, słuchać jego spokojnego, niskiego głosu, czuć tepieszczotliwe ruchy na moich stopach.Cóż.Przynajmniej trochę pogadaliśmy, a moja skołatana głowaodpoczęła zdziebko.Kiedyś jednak trzeba się było położyć.Myślałam, że:a) proszki i stopery w uszach, plus zmęczenie pokonająhałas,b) podstarzałe towarzystwo, opite jak messerschmitty,wreszcie się podda.O 1.00 w nocy zaczęłam tracić nadzieję.Popisałam mailedo przyjaciół, wysłałam swoje zdjęcia a la Rusałka.Zadziałałowi - fi, ale przecież wszyscy normalni ludzie już spali.Tylkonie nasi towarzysze zabawy.O 2.00 zapragnęłam poderżnąć komuś gardło.O 3.00 zabawa się skończyła.Było mi wszystko jedno.2 SIERPNIAO 7.00 obudziło mnie ujadanie kundli ze wszystkichsąsiednich gospodarstw, a zaraz potem głośne gadaniegospodyni i jej gości! Skąd ci ludzie mają tyle siły? Są starsiod nas, ale snu chyba w ogóle nie potrzebują.Zwlokłam sięwięc do mycia, a na wesołe zaczepki towarzystwareagowałam, odsłaniając kły.Matko, jak mi brakowało tej kozetki! Dziś Tomek niemusiałby mnie uciszać - przespałabym i masaż, i fazęrelaksacyjną jak niemowlę.Niestety musiałam sięzregenerować samotnie.%7łeby jakoś przetrwać dzień, wyprodukowałam rewanżoweopowiadanie dla Tomasza.Tekst nosił roboczy tytuł Sława ichwała":cicho!!!Ciiiiicho, cicho.cicho, sza!Coś się dzieje.Nie jestem pewien, czy to to.ale.tak,tak!!!Jest sygnał, działamy! Chłopcy! alarm!!! Zbierać się! Niema sekundy do stracenia! Ustawiać się w porządku! Naprzód,Kilerzy, jak zawsze.Czyściciele na drugiej linii.OddziałSzturmowy lekko z tylu, nie pchać się! Nie mądrzyć się,kolejność wynika z logistyki, a nie ważności funkcji.Kurrrwa! Za każdym razem mam nowicjuszy, nigdy tychsamych adeptów! Wciąż zaczynamy od zera!Przypominam zasady poznane na szkoleniu:Za chwilę zrobi się ciemno i gorąco.Noktowizoryzakładamy dopiero na mój sygnał! Wróg może za wcześniewas namierzyć.Aadunki muszą się uzbroić dokładnie wtedy, kiedy trzeba,nie za szybko.To szalenie ważne dla powodzenia akcji!Czekać na mój sygnał!!!Kilerzy, do mnie!!! Niech się wam przyjrzę.Ty, co tymasz za garb? Kto cię przyjął do armii??? A, dobra, fatalne tuświatło, nie widać, że to druga głowa.A ten tu, ile ty maszkończyn? Coraz mniej normalnych żołnierzy.Przypominam wasze zadania: w rejonie działań mogąukrywać się intruzi.Trzeba ich dopaść i zniszczyć! Find themand kill them! Nie wiemy, co się tu działo od ostatniej akcji,musicie być gotowi na wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]