[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy z ryfterów - ci, którzy nie śpią, znajdują się w zasięgu oraz wciążpozostali ludzmi - zbierają się przy dzwonkach.Scena jest iście szekspirowska -krąg lewitujących wiedzm na jakimś cholernym wrzosowisku pod nocnym niebem,ich oczy płoną zimną fosforescencją, a ciała niemalże nie odróżniają się od cieni.Bladoniebieskie węgielki jarzące się pośród maszynerii na dnie nie tyle oświetlajązgromadzone postacie, ile sugerują ich obecność.Każda z nich została nagięta, ale nie złamana.Każda balansuje na cienkiejgranicy między przystosowaniem a patologią.Progi ich tolerancji na stres zostałyprzesunięte tak wysoko przez całe lata nadużyć, że chroniczne niebezpieczeństwostało się dla nich chlebem powszednim, niewartym jakiegokolwiek komentarza.Wybrano ich do funkcjonowania w takim środowisku, ale ich twórcom nie przyszłodo głowy, że będą w nim kwitnąć.A oto i oni wraz z insygniami swego urzędu:Jelaine Chen z różowymi, pozbawionymi paznokci palcami, odtworzonymi poamputacjach z okresu dzieciństwa.Dimitri Alexander, wabik na księży w tychostatnich, niechlubnych dniach, zanim papież udał się na wygnanie.Kevin Walsh,któremu z niewiadomych powodów odbija na widok butów do biegania.Całemnóstwo przeróżnych drażliwców, nie mogących znieść fizycznego kontaktu -zawodowe ofiary, autoagresorzy i ćpuny.Wszystkie rany i deformacje zostałyukryte pod skórami głębinowymi, a wszelka patologia znika w grupie identycznych,cienistych pionków.Oni też zawdzięczają swe głosy niedoskonałej maszynerii.Clarke przywołuje zebranych do porządku pytaniem:- Jest z nami Julia?- Siedzi z Geneem - bzyczy jej nad głową Nolan.- Wszystko jej przekażę.- Co z nim?- Jego stan jest stabilny, ale wciąż nie odzyskał przytomności.Jak dla mnie, tojuż trochę za długo.- Biorąc pod uwagę, że wlekliśmy go dwadzieścia kilometrów z wybebeszonymiflakami, to i tak cud, że w ogóle żyje - wtrąca Yeager.- Fakt - odpowiada Nolan.- Albo może Seger celowo utrzymuje go wciąż wśpiączce.Julia mówi.- Nie mamy dostępu do telemetrii z tej linii? - przerywa jej Ciarkę.- Już nie.- A tak w ogóle, to czemu Gene wciąż siedzi w korpolandii? -zastanawia sięChen.- Przecież nienawidzi tego miejsca, a mamy własny habitat medyczny.- Przechodzi kwarantannę - odpowiada jej Nolan.- Seger podejrzewa, że toBehemot.Cienie poruszają się, słysząc te wieści.Najwyrazniej nie wszyscy zebrani są nabieżąco.- Cholera.- Z mroku wyłania się częściowo Charley Garcia.-Jak to w ogólemożliwe? Myślałem.- To jeszcze nic pewnego - bzyczy Ciarkę.- Nic pewnego? - Przez środek kręgu przepływa jakaś sylwetka, na krótkąchwilę przesłaniając żarzące się na dnie szmaragdowe węgle.Ciarkę rozpoznajeDalea Creasyego.Widzi go po raz pierwszy od wielu dni; zaczęła już myśleć, żemężczyzna został tubylcem.- Kurwa mać, jeśli istnieje choćby cień prawdopodobieństwa - ciągnie Creasy.-To znaczy, Behemot.Ciarkę postanawia zdusić sprawę w zarodku.- No i co z tego, jeśli to Behemot? Blade oczy zwracają się w jej stronę.- Jesteśmy odporni, pamiętacie? - przypomina.- Czy ktokolwiek z tu obecnychnie przeszedł kuracji?Dzwonki Lubina pojękują cicho.Nikt się nie odzywa.- Więc co nas to obchodzi? - rzuca Ciarkę.W zamyśle miało to być pytanie retoryczne, ale Garcia udziela jej odpowiedzi:- Bo ta kuracja jedynie powstrzymuje Behemota przed zrobieniem nam papki zflaków.Nie przeszkodzi mu w zamienianiu małych, niegroznych ryb w wielkie,paskudne cholerstwa, rozszarpujące na strzępy wszystko, co tylko się rusza.- Gene został zaatakowany dwadzieścia kilometrów stąd.- Lenie, przecież tam właśnie mamy się przenieść.Będziemy to mieli na naszympodwórku.- Zapomnijcie o tam.Kto wie, czy już nie dotarł tutaj? - pyta Alexander.- Tutaj nikt nie oberwał - odpowiada Creasy.- Straciliśmy kilku tubylców.Creasy macha dłonią w lekceważącym, acz ledwie widocznym geście.- Tubylcy.I tak są gówno warci.- Może nie powinniśmy sypiać na zewnątrz.Przynajmniej przez jakiś czas.- I kurwa co jeszcze? Nigdy nie zasnę w tym śmierdzącym habie.- No i dobrze.A niech cię coś zeżre.- Lenie? - odzywa się znów Chen.- Miałaś już do czynienia z potworamimorskimi.- Nie wiem, co dorwało Gene'a - przyznaje Clarke - ale ryby z Channer były.delikatne.Wielkie i wredne, ale czasami łamały im się zęby, gdy próbowały cięugryzć.Wydaje mi się, że brakowało im jakichś śladowych składnikówodżywczych.Można było rozerwać je na strzępy gołymi rękami.- To coś prawie rozerwało na strzępy Gene'a - wtrąca jakiś głos, którego Clarkenie potrafi zidentyfikować.- Powiedziałam czasami - podkreśla.- Ale to prawda, potrafiły byćniebezpieczne.- Niebezpieczne, kurwa ich mać - rozlega się metaliczny warkot Creasy ego.-Mogły spróbować tego numeru z Geneem?- Tak - odpowiada Ken Lubin.Rzecz jasna był tu od samego początku.Teraz zajmuje centralne miejsce nascenie.Stożek światła z jego czoła pada prosto na jego przedramię.Mężczyznawyciąga rękę niczym żebrak, zawijając lekko palce wokół czegoś, co leży na jegodłoni.- Jasna cholera - bzyczy Creasy, nagle dziwnie zgaszony.- Skąd to masz? - pyta Chen.- Seger wyciągnęła to z Ericksona, zanim zaczęła go sklejać -odpowiada Lubin.- Jak dla mnie nie wygląda delikatnie.- A jednak.Tak w zasadzie, ta część właśnie się złamała.Między żebrami.- Jak to, chcesz powiedzieć, że to tylko sam czubek? - pyta Garcia.- Przypomina pieprzony sztylet - bzyczy cicho Nolan.Maska Chen kieruje się nazmianę to w stronę Ciarkę, to znówLubina.- Kiedy byliście w Channer, spaliście na zewnątrz pośród tych potworów?- Czasami.- Ciarkę wzrusza ramionami.- Zakładając, że mowa o tych samychstworach, czego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]