[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeszcze potem zobaczyły to, przed czym uciekał długonosy Bóg.Przezłąkę szło stado ludzi, stado, jakiego nigdy dotąd nie widziały.3.Panna Maple moknie George nie lubił ludzi.Ludzie rzadko kiedy zachodzili na łąkę - ot, czasem jakiś farmer albostaruszka, która chciała sobie poplotkować - a kiedy już zachodzili, George wpadał w gniew.Puszczał wtedy bardzo głośną kasetę z szarego magnetofonu i uciekał do warzywniaka, gdzietaplał się w brudzie, dopóki ten ktoś sobie nie poszedł.Tak więc owce nie widziały dotąd stada ludzi i były zbyt zaskoczone, żeby wpaść w panikę.Pózniej Wieloryb mówił, że było ich siedmiu, ale Wieloryb miał słaby wzrok.Zora naliczyła ichdwudziestu, panna Maple czterdziestu pięciu, a Sir Ritchfield całe mnóstwo, więcej niż mógł zli-czyć.Sęk w tym, że Sir Ritchfield miał fatalną pamięć, zwłaszcza kiedy był zdenerwowany.Zapomniał, do ilu doliczył, więc zaczął od początku i liczył tak dwa albo trzy razy.Psy też policzył.Krótkowzroczny Wieloryb patrzył posępnie na ludzi.Cóż, mogli darować sobie teorię omordercy, który wraca na miejsce zbrodni.Wszyscy tu wrócili, a morderca musiał być wśród nich.Owce patrzyły ciekawie na ludzkie stado.Nie przewodził mu osobnik ani najsilniejszy, aninajbystrzejszy: na czele szedł Tom O Malley.Za nim dzieci, za dziećmi kobiety, a za kobietamimężczyzni z rękami niezdarnie wepchniętymi do kieszeni.Na samym końcu sunęło kilkutrzęsących się staruszków, którzy szli powoli i chwiejnie.Tom niósł stary, zardzewiały szpadel.Wbił go w ziemię co najmniej dziesięć kroków od miejsca,gdzie rano leżał George.Ludzie cofnęli się, jakby ochlapał ich zimną wodą, i stanęli kręgiem wpełnej respektu odległości.-To było tutaj! - krzyknął Tom.- Dokładnie tutaj.Krew trysnęła aż dotąd, do tego miejsca - dodał,robiąc dwa długie kroki w stronę dolmenu.- A tutaj - powiedział, robiąc kolejne trzy kroki wprzeciwnym kierunku - stałem ja.I jak tylko to zobaczyłem, od razu wiedziałem, że już po naszymGeorge'u.Wszędzie była krew.A on miał wykrzywioną twarz, ale tak strasznie.Wykrzywionątwarz i język na wierzchu, cały siny i zwisający.Nie było w tym ani słowa prawdy.Panna Maple pomyślała, że to dziwne.Bo rzeczywiście,powinno być tak, jak mówił Tom.Wszędzie krew i wyraz bólu na twarzy George'a.Ale Georgewyglądał wtedy tak, jakby właśnie położył się spać.Ludzkie stado cofnęło się jeszcze bardziej i wydało dziwne westchnienie, jakby z przerażenia izachwytu.- Ale wasz stary przyjaciel Tom nie spanikował! - krzyczał O Malley.- Nie Tom.Tom poszedłprosto do Szalonego Dzika, żeby zadzwonić na policję.- No pewnie! - przerwał mu czyjś chrapliwy głos.- Nasz stary przyjaciel Tom zawsze trafi doknajpy!Ludzie parsknęli śmiechem.Tom pochylił głowę.Stojące na wzgórzu owce nie słyszały już, comówi.Załamały się resztki porządku w ludzkim stadzie.Dzieci ganiały się po całym pasionku,dorośli stali w małych grupkach i przez cały czas gadali.Wiatr niósł na wzgórze strzępy rozmów. - Król goblinów! Król goblinów! Król goblinów! - śpiewały dzieci.-.że zostawił wszystko dlakościoła - mówił jeden z wieśniaków.- Lilly załamała się, jak go znalezli! - zaszczebiotała pucołowata kobieta.Stojący obok niejmężczyzna wziął ją z uśmiechem za rękę.Inny mężczyzna, bardzo niski, wzruszył ramionami.- A czego się spodziewaliście? Był grzesznikiem.-Ty też jesteś grzesznikiem, Harry! - odparła ze śmiechem szczerbata staruszka.- Gospoda podSamotnym Sercem, resztę przemilczmy! Taki dobry siostrzeniec.Szczęściara z tej twojejcioteczki!Mężczyzna zbladł i rzeczywiście zamilkł.- Mówią, że był bardzo bogaty - rzucił inny, taki z wystającym brzuchem.- Miał długi - wtrącił inny.-Wszyscy o tym wiedzą.-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]