[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mogę zabrać? - spytał.Zainteresowany sportem facet skinął głową, nie podnosząc wzroku.Reacher wsadził gazetę pod pachę.Podszedł do lady, przy którejwydawano jedzenie.Przy śniadaniu każdy mógł obsłużyć się sam,Wziął stos racuchów i osiem plasterków bekonu.Polał racuchysyropem, aż omal nie wypłynął mu z talerza.Będzie potrzebowałkalorii.Czekałagodługapodróż,ajejpierwszączęśćnajprawdopodobniej odbędzie pieszo.Wrócił do stolika.Przysiadł niezdarnie, usiłując postawić talerz zracuchami, tak żeby albo nie rozlać syropu, albo nie upuście gazety.Oparł ją na krawędzi talerza, zabrał się do jedzenia.Nagle udał, żedopiero teraz zobaczył nagłówek.- No, no, popatrzcie tylko - powiedział z otwartymi ustami.Nagłówek głosił: „Wybuch wojny gangów na Dolnym Manhattanie.Sześć ofiar śmiertelnych”.Reportaż relacjonował przebieg krótkiej, leczkrwawej wojny o terytorium, która wybuchła nagle między dwomarywalizującymi gangami ściągającymi haracze, jednym rzekomochińskim, drugim rzekomo syryjskim.Użyto broni maszynowej imaczet.W trupach Chińczycy wygrali cztery do dwóch.Wśród czterechmartwych Syryjczyków był rzekomy przywódca gangu, podejrzany oliczne przestępstwa niejaki Almar Petrosjan.W artykule zamieszczonowypowiedzi policji miejskiej i FBI oraz drugi tekst o stuletniej historiiprzymusowych opłat za ochronę w Nowym Jorku, chińskich tongach iwyniszczających walkach grup etnicznych o kontrolę biznesu, któregowartość ma jakoby wynosić miliardy dolarów w skali kraju.- No, no, popatrzcie tylko - powtórzył Reacher.Zdążyli jużpopatrzeć, przynajmniej to było jasne.Odwrócili się od niegojednocześnie.Blake zapatrzył się przez okno na jaśniejące z każdąchwilą niebo.Poulton gapił się na przeciwległą ścianę.Lamarr nadaloglądała tę swoją łyżeczkę.- Cozo dzwonił z potwierdzeniem? - spytał Reacher.Nikt nic niepowiedział, co oczywiście oznaczało „tak”.Reacher się uśmiechnął.- Cholerne życie, nie? Macie na mnie haka i nagle nie macie na mniehaka, jakbyście go nigdy nie mieli.Los płata figle, prawda?- Los - powtórzył Blake.- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz - mówił dalej Reacher.- Harper niezechciała odegrać dla was roli femme fatale, a teraz jeszcze biedny staryPetrosjan się przekręcił, no i skończyły się wam atuty.Poza tym i tak mnie niesłuchacie, więc jest jakiś Powód, dla którego nie mógłbym po prostu wstać iwyjść?Mnóstwo powodów - powiedział Blake.Zapadła cisza.- Ale żaden z nich nie jest wystarczająco dobry - powiedział Reacher.Wstał, odsunął się od stołu.Nikt nie próbował go zatrzymać, więcwyszedł z kafeterii.Szklane drzwi budynku wypuściły go na chłódporanka.Ruszył przed siebie.* * *Doszedł aż pod budkę strażniczą mieszczącą się na granicy obiektuFBI w Quantico.Przeszedł pod szlabanem, rzucił identyfikator gościa naziemię.Szedł dalej, skręcił na rogu, znalazł się na terenie należącym dopiechoty morskiej.Trzymał się środka drogi, po niespełna kilometrzedotarł do pierwszej polany.Stała tam grupa pojazdów i grupamilczących, obserwujących go mężczyzn.Pozwolili mu przejść,chodzenie tą drogą było czymś niezwykłym, ale nie nielegalnym.- Dodrugiej polany dotarł pół godziny po wyjściu z kafeterii.Minął ją imaszerował dalej.Zbliżający się do niego od tyłu samochód usłyszał pięć minutpóźniej.Zatrzymał się, odwrócił.Czekał.Po chwili mógł już sięgnąćpoza blask zapalonych reflektorów.Prowadziła Harper i właśnie jej sięspodziewał.Była w samochodzie sama.Zatrzymała się przy nim,opuściła szybę od swojej strony.- Cześć, Reacher - powiedziała.Skinął głową.Milczał.- Podrzucić cię?- Tam czy z powrotem?- Decyzja należy do ciebie.- Wjazd na 1-95 wystarczy.Kierunek północny.- Wracasz autostopem? Skinął głową.- Nie mam pieniędzy na samolot.Usiadł na siedzeniu pasażera.Harper ruszyła gładko.Pojechali wstronę autostrady.Miała na sobie drugi garnitur.Rozpuszczone włosyopadały jej na ramiona.- Kazali ci mnie przywieźć? Potrząsnęła głową.- Uznali, że nie przedstawiasz żadnej wartości.Powiedzieli, żeniczego nie wnosisz do sprawy.Reacher musiał się uśmiechnąć.- Teraz powinienem strasznie się oburzyć, wrócić i udowodnić im,że się mylą, co?Harper odpowiedziała uśmiechem.- Coś takiego.Dziesięć minut dyskutowali o tym, jak najlepiej ciępodejść.Lamarr zdecydowała, że wykorzystają twoje ego.- I taki właśnie jest pożytek z psychologa, który studiowałarchitekturę krajobrazu.- Pewnie masz rację.Jechali przez las krętą drogą.Minęli ostatnie stanowisko marines.- Ale ona ma rację - powiedział Reacher [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl