[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tuż przedtym, jak się tu zebraliśmy, znaleziono samochód szeryfa niedaleko torów. Słuchaj no, lala odezwał się Henry. Niech no ci to wyłożę nawetjaśniej.Nie usunę cię ze stanowiska.Możesz się dalej bawić w konstabla,obnosić się z rewolwerem i odznaką, póki nie upłynie twój termin.Wtedyrezygnujesz.Jeśli tak zrobisz, dam ci działkę z pieniędzy za ropę.Taką niemałą.Na tej parceli jest domek, co go Pete zbudował dla tej swojej kurwy.Pomyśl no otym.Zbudował jej dom, chciał, by się nachapała tej forsy z ropy, a ty.ty nic byśz tego wszystkiego nie miała.Tak sobie ustawił ten swój szantażyk.Dom,kawałek gruntu, udział w forsie.Chciał się ciebie pozbyć, lala, i zostać z kurwą.A ja ugadam się z tobą na takich warunkach, jakich on chciał, a ja niezamierzałem mu ich dać, ani jemu, ani Jimmie Jo.I co ty na to? Chyba lepsze toniż dalsze życie pod namiotem, nie? Akurat ci zaufam choćby na chwilę odparła. A tak przy okazji, niesądzisz, że gdybym wspomniała o tym wszystkim Marilyn, wyleciałbyś z tartakuna zbity pysk?Henry odął wargi, pokręcił głową i uśmiechnął się szeroko. Cóż, Marilyn i tak już szuka pretekstu, skoro wpędziła chłopa do grobu iprzejęła władzę nad kasą.Znam ją od dawna.Myślę, że Jones trzymał ją wryzach.Ona też potrafi niezle knuć.Powiedz tej starej maciorze, niech się stara,choćby pękła.Mam odłożone pieniądze, zaniedługo dorobię się większych, dotego mały spadek po żonie, która też przecież miała udział w tartaku, i w ogóle.Już ty się teraz nie martw o to, jak mnie dopaść, zatroszcz się lepiej, żeby ciebienie dopadli. A co, poślesz swoich kundli w prześcieradłach? Nie boję się ich.Niechchoćby jeden postawi nogę na mojej ziemi, zbliży się do mnie czy mojej rodziny,a aresztuję drania.A jak nie da się aresztować, to skończy z krwawą dziurą wprześcieradle.McBride znów zachichotał, a śmiech miał taki, że Słonko dostawała gęsiejskórki, a pośladki same się jej zaciskały. Jak trzeba coś załatwić, lubię posłużyć się ludzmi, którzy wiedzą, co robią powiedział. Albo i sam się biorę, jak trzeba.Nie trzeba mi bandywsioków-przebierańców, co to przekazują sobie tajne znaki i tytuły.Słuchaj,mała.Nie znasz mnie, ale coś ci powiem.I myślę, że mam podpórkę w Biblii.Kobieta, uważasz, ma swoją rolę.Ważną rolę.Dzięki niej chłop jest zadowolony,na świat przychodzą dzieci, no i robi przetwory na zimę.Ale żeby mi pipachodziła z odznaką, gadała z chłopami jak równy z równym, to już nie kobiecadziałka.Ja i ten tu pan Shelby jesteśmy wspólnikami w interesie.I dostanę, co misię należy.Ani świńskiego pierda mnie nie obchodzi, co na to jakieś tam rady,burmistrzowie, co z jakimiś tam mapkami i czym tam jeszcze.Dotarło? Nie radzęmnie drażnić.Nie radzę mnie nawet ociupinkę denerwować.Gdybyś wiedziała,co dla ciebie dobre, utuliłabyś me znużone ciało, ułożyła się wygodnie ipozwoliła, żebym cię trochę od-stresował, bo umiem, uważasz.Akurat dziś, w tejchwili, na wiele ci pozwalam, bo ładna jesteś.Dzięki temu przeżyjesz todzisiejsze spotkanie.Ale jutro to ci już nie pomoże.Rozumiemy się? Myślisz, że mnie nastraszysz? spytała, czując ogromny lęk i opuszczającdłoń na kolbę rewolweru, bo McBride poprawił się na siedzeniu, rozchyliła musię marynarka i Słonko zauważyła pod jego pachą zwisającą kaburę z potężnympistoletem.Wiedziała, że McBride wie, co dostrzegła, że pokazał jej torozmyślnie.Znów się poruszył, pozwolił, by poła marynarki opadła z powrotemna miejsce.Nie zabrała dłoni z rewolweru, trzymała ją tam, swobodnie, ale wgotowości, zawzięta, by nie pokazać, jak bardzo się boi, ze spokojnymuśmiechem na twarzy, napinając mięśnie nóg, by się pod nią nie ugięły.Wtedy dostrzegła coś za zaciągniętymi storami na tyłach kościoła, gdziezbierał się chór kiedy mieli śpiewać, zasłony ściągano na boki.Spod materiałuwystawały teraz noski butów. Kto tam jest? spytała. Uwierz mi, wolisz nie wiedzieć odparł McBride. Każ mu wyjść.Wyszczerzył się. Jak chcesz.Dwaj!Dwaj wyszedł zza zasłony.Częściowo krył go cień, ale przez drzwi wpadałodość światła, by Słonko mogła go dojrzeć.Z początku nie wyglądał nawysokiego, lecz zaraz zdała sobie sprawę, że miał ponad sześć stóp wzrostu, a dotego był masywny, krzepki jak pień dębu.Skórę miał czarną jak mokra lukrecja, abiałka jego oczu były bardzo białe.Uśmiechnął się.Miał ciemne dziąsła.Natakich kolorowychmówili tu granatowe dziąsła".Nosił melonik, niczym McBride, ale na-sadzony niżej nad oczy.Ubrany był normalnie, nie licząc marynarki czarnej,jedwabistej, z długimi połami.Było w nim coś takiego, że skóra Słonka cierpła,jakby chciała się wynicować. A ten to niby co? spytała. Wielki czarnuch odpowiedział McBride. Po co tu jest? Mówiłem ci.Wolisz nie wiedzieć.Przyjrzała się McBride'owi bacznie, po czym powiedziała: Chyba cię pijeten kapelusik, a brzydki jaki.Nikt cię nie nauczył, że w kościele trzeba zdjąćkapelusz? A może przylepił ci się do głowy?Twarz McBride'a sklęsła jak żagiel, w którym zabrakło wiatru, i Słonkozrozumiała, że trafiła drania w słaby punkt.Kapelusz? Nie.Głowa? Otóż to sukinsyn był łysy.I próżność kazała mu się z tym kryć.Uśmiechnęła się do niegoleniwie.Twarz McBride'a nie zmieniła się, wiatr wciąż nie powiał w żagle. Teraz podlegasz pod moją jurysdykcję, Henry oznajmiła Słonko. I ty,i twój bandzior, i jego bandzior, czy kim on tam jest.Wy wszyscy. Ale Holiday to już nie twoja działka odparł Henry. Ta mapka to nietwoja sprawa, a że tam w mieście mam poniekąd pewien wpływ na sprawysądowe, to, powiedziałbym, ja tam rządzę. Grunty Zenda podlegają mojej jurysdykcji stwierdziła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]