[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sean zatrzymał się w tymmiejscu, by pozbierać myśli i rozprostować obolałe plecy po kilku godzinach jazdy bezsiodła.Jego wierzchowiec, dyszący ciężko po nieprzerwanym galopie, także łaknął chwilispokoju.Powietrze było nieruchome, nad doliną zaległa kompletna cisza.Reilly dostrzegłjakiś ruch po lewej i natychmiast spojrzał w tamtym kierunku.Przy kępie drzewmigdałowych stała staruszka.Obijała gałęzie jednego z nich długą laską.Zielone liścieopadały na ziemię, gdzie natychmiast były pożerane przez stadko owiec.Biedne drzewa,musiały być niezle poobijane po stuleciach takiego traktowania.Kobiecina zorientowała siępo chwili, że jest obserwowana, i odwróciła głowę.Omiotła Seana obojętnym spojrzeniem iwróciła do strząsania liści.Reilly wyjął mapę i porównał z nią widziany przed sobą krajobraz.Powierzchniarówniny miała jasnobeżową barwę, otaczały ją faliste formacje skalne oraz niewielkieskupiska pinii, sady morelowe i winnice.Miał przed oczami teren, który zakreśliła na mapieTessa.Dostrzegał ciemniejsze linie kanionów przecinających podłoże pobliskiej doliny, alenie widział przy nich śladu życia.Tylko niezmąconą naturę.i pewien szczegół, który dopiero teraz zauważył.Niepokojący szczegół.Jakiś ruch, około kilometra dalej, na skraju jednego z wąwozów.Wyjął lornetkę.Byli daleko, ale Reilly nie miał wątpliwości.To oni.Tessa, Irańczyk i ktoś jeszcze,zupełnie obcy mu mężczyzna.Na jej widok poczuł tak ogromną ulgę, jakby właśnie spadł mu z serca gigantycznygłaz.Nie była wolna ani bezpieczna - ale przynajmniej w jego polu widzenia.Trzy maleńkiesylwetki dotarły do kępy drzew, przy których stała zaparkowana terenówka, zdaje się, że jeepcherokee, ten mniejszy i kilka modeli starszy od obecnie produkowanych.Skupił uwagę natrzeciej osobie, zastanawiając się, czy ma do czynienia z przyjacielem czy wrogiem, potemprzyglądał się, jak wszyscy wsiadają do samochodu.Nieznajomy zajął miejsce za kierownicą.Tessa usiadła obok niego, a Irańczyk na tylnej kanapie.Z tego układu nie dało się wielewywnioskować.Reilly nadal nie wiedział, czy obcy jest pomagierem Zaheda, czy tylkomiejscowym przewodnikiem.Na razie musiał więc założyć, że ma do czynienia z wrogiem.Ale nie to było teraz najważniejsze.Czuł ucisk w żołądku na myśl, co się tam dzieje.Zamoment jeep ruszy, oddalając się od niego, a on wciąż dysponował wyłącznie wykończonąchabetą.1 259# > *Pogonił wierzchowca, wbijając mu pięty w boki, drąc się i bijąc dłonią po zadzie.Wycieńczone zwierzę poczłapało wolno i niechętnie w dół zbocza.- No ruszajże się! - Sean popędzał konia, na przemian popychając stopami jegoprzednie nogi.W końcu trochę przyśpieszyli, choć koń zarżał w proteście.Spod kopyt wzbijały siętumany kurzu, kiedy zmierzali do podnóża wzgórza.Reilly próbował śledzić ruchy jeepa, niezatrzymując się przy tym na moment, i w końcu udało mu się dostrzec podskakujący nanierównościach samochód, który zmierzał jego zdaniem na zachód.Skręcił więc na prawo,gdy tylko pozwoliło na to ukształtowanie terenu, i ruszył na przełaj.Nadal jednak pozostawałprawie kilometr za terenówką.Chwilę pózniej zauważył, że auto dociera do polnej drogi iskręca w nią.Teraz znowu oddalało się od niego, a on z bólem serca musiał przyznać, żeniewiele może na to poradzić.Nie zwolnił jednak, mając duszę kowboja, jak chyba każdy Amerykanin, i znówpogonił konia.Zanim dotarł do drogi, terenówka zniknęła mu z oczu.Wprowadziłwierzchowca na spękany asfalt z poczuciem, że jadąc w tym tempie, nigdy nie zdoła dogonićTessy.Musiał znalezć inny środek transportu.Samochód, osobowy albo ciężarowy, motocykl,cokolwiek z silnikiem - nawet takiego starego pikapa uginającego się pod stertą arbuzów jakten, który podjechał do niego od tyłu i klaksonem próbował zmusić do usunięcia się z drogi.Nie miał wielkiego wyboru.Wyprowadził konia na sam środek szosy i ściągnął wodze, blokując przejazdcałkowicie.Półciężarówka zdołała wyhamować zaledwie metr od niego.W kabinie siedziałodwóch mężczyzna.Kierowca naciskał bez przerwy klakson, pasażer wychylał się przez okno.Obaj darli się wniebogłosy i machali rękami, nakazując, by zjechał z drogi.Zaraz jednak ucichli.Jedno machnięcie bronią zdziałało cuda.Kilka sekund pózniej znów był na drodze,goniąc jeepa starym gratem wypełnionym skaczącymi na wybojach arbuzami.iROZDZIAA, 39 vGęstniejący mrok z każdą chwilą odcinał umysł Tessy od otaczającej jąrzeczywistości.Szła jak automat za Zahedem i Abdiilkerimem, przemierzając obcowyglądający krajobraz.Nie była już nawet pewna, gdzie się znajduje.W oczach jej się ćmiło, a stopy ciążyły,jakby odlano je z ołowiu.Najgorsze były jednak wizje Reilly ego.Nie potrafiła przestaćmyśleć o nim.Tak bardzo pragnęła dowiedzieć się, co go spotkało na zboczu góry, upewnić,że nie zginął, jednakże zdawała sobie sprawę, iż rozwiązania tej zagadki nie pozna wnajbliższym czasie, a być może nawet nigdy.Ta niewiedza tylko pogłębiała kryzys, w którymsię znalazła, i poczucie zagubienia towarzyszące jej, odkąd ujrzała nierealne krajobrazy, któreją teraz otaczały.Szli doliną wyglądającą zupełnie inaczej niż wąwóz, gdzie odkryli grobytemplariuszy.Tessa w życiu nie widziała czegoś podobnego.Po pierwsze, dolina byłaznacznie szersza od kanionu, a po drugie, otaczały ją przedziwne skupiska ogromnychstożków i wież z różowawego kamienia.Pola baśniowych kominów rozrzucone były porówninie w całkowicie przypadkowy sposób.Wysokie na ponad sześć metrów formacjeskalne przypominające nóżki grzybów zwieńczone były rdzawymi kapeluszami z bazaltu.Nierealnego widoku dopełniały łagodne zbocza pnące się po niemal pionowe urwiskauformowane ze sprasowanego tufu.W samym środku owej doliny, przypominają- 261 cej z wyglądu tacę wypełnioną gargantuicznymi bezami, znajdowały sięszerokie wąwozy, takie jak ten, w który zagłębiali się teraz ku jej największemu przerażeniu.Gdziekolwiek spojrzała, dostrzegała gapiące się na nią oczy mrocznych otworów wformacjach skalnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]