[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odsunął się od drzwi tak szybko i płynnie, że wcale niezauważyła, kiedy się poruszył.Nagle stanął po prostu w połowie drogimiędzy nią a wejściem do salonu.159RS- Kłamczucha - powiedział łagodnie.- Ale proszę zachować dlasiebie swoje sekrety, jeśli tego sobie pani życzy.Cate oczekiwała, że Tregaron podejdzie bliżej, ale nie zrobiłtego.Odwróciła się i spojrzała przed siebie na pogrążony w mrokuogród.- Chyba powinnam wrócić do środka.- Och, tak, jak najbardziej.Nie możemy dopuścić, aby mojetowarzystwo niekorzystnie wpłynęło na pani reputację.Proszę wracać,zanim ktoś odczuje pani brak.Cate nie zdołała powstrzymać śmiechu.- Mnie nikomu nie będzie brakować.Nie tutaj w każdym razie.- Czy pani zawsze to robi?- Co?Tregaron cofnął się o krok i skrył w cieniu pod ścianą.- Nie docenia własnej wartości.Cate zastanowiła się przez chwilę.Do tej pory nikt jej tego niezarzucił.- Znam swoją wartość - powiedziała w końcu.-Wiem, co jest wemnie wartościowe - poprawiła się.- Na pewno nie styl ubierania czypiegi - dodała, żeby rozluznić atmosferę.Mając do wyboru tyle uprzejmych odpowiedzi, wybrał jedyną,której Cate by się po nim nie spodziewała.- Nie jestem pewien, czy to ma jakieś znaczenie, ale mnie siępodobają pani piegi.Chciał tylko być z nią szczery, nie zamierzał jej wystraszyć, aleto najwyrazniej osiągnął.Nie spodziewał się, że zwykłe stwierdzenie160RSfaktu przerazi ją do tego stopnia, że rzuci się do ucieczki.O mało nieprzewróciła go, z takim impetem wpadła w drzwi.Udało mu się chwycić ją za nadgarstek.- Cate.Pociągnęła ręką, ale nie na tyle mocno, żeby się uwolnić.- Muszę już wracać.- Czy czuje pani, że ktoś za nią tęskni?Jej skóra nawet przez materiał rękawiczki była ciepła w dotyku.Zdziwiony uzmysłowił sobie, że oczekiwał, iż będzie chłodna jak jejzachowanie.Pomylił się.Cate Buchanan trawił wewnętrzny ogień,którego istnienie podejrzewał, a teraz go poczuł.- Cate - powtórzył.Pociągnął ją lekko, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatniraz kobieta przywitała go prawdziwym ciepłem.Stali teraz tak blisko siebie, że wyraznie widział rysy jej twarzy.Koloru oczu nie był w stanie rozpoznać, mimo że patrzyły na niegoszeroko otwarte.Usta też miała rozchylone w grymasie zdziwienia,przerażenia.albo czegoś innego.Spostrzegł na jej szyi tuż ponadwysokim kołnierzykiem sukni pulsującą żyłę.Nigdy nie przeczył, że Cate miała w sobie coś pociągającego.Tętniła życiem jak lato, jaśniała jak słońce.Nie przypuszczałnatomiast, że może mieć też cechy księżyca: była delikatna i ponętna.Przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.Stali teraz ramię w ramię.- Kto by pomyślał?Cate oddychała szybko.- Powinnam.Nie powinnam.161RS- Proszę się zdecydować - polecił głosem zaskakująco łagodnymnawet dla samego siebie.Nie wiedział, że się uśmiecha.Gdyby pociągnął mocniej albo odetchnął głębiej, otarłaby mu sięo tors.Ciekawe doświadczenie, trzymać w ramionach kobietę, którapatrzy ci prosto w oczy.Wyobraził sobie, jak leżą wyciągnięci nałóżku, pierś na piersi, biodro na biodrze.- Och, Cate.- Colwinie - powiedziała z wahaniem.- Czy to pana imię?Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skłamać.- Nie.- Ale pańska babka.- To tytuł, który nosiłem do śmierci ojca - wyjaśnił krótko.- A więc pana prawdziwe imię.Uśmiech zamarł mu na ustach.- Niech pozostanie na dziś tajemnicą.- Dlaczego?- A dlaczego ma ono jakiekolwiek znaczenie? Może panizwracać się do mnie per Tregaron albo Colwin.Moi.przyjaciele takdo mnie mówią, więc co za różnica?- Duża - odparła oschle.- Ale nie mam prawa nalegać.Poczuł, jak czar chwili pryska.A wszystko z powodu kaprysujego ekscentrycznej matki i niezrozumiałej urazy Cate.- Colwin nie wystarczy? - spytał.Odpowiedziała dopiero podłuższej chwili.- Oczywiście, że wystarczy, tak samo jak cokolwiek innego.Rafael, Michał, Gabriel.Albo Lucyfer.Przecież to tylko imiona,prawda?162RSImiona archaniołów i jednego upadłego anioła.Tregaron byłzdezorientowany.- Nie rozumiem.- Nie.- Cate szarpnęła z całej siły i wyrwała się z jego uścisku.-Nie sądzę, żeby pan rozumiał.Odepchnęła go i kilku sekundach zniknęła wewnątrz domu.Podążył za nią.Zdawał sobie sprawę,że popełnił jakiś niewybaczalnybłąd najprawdopodobniej mający coś wspólnego z imionami.Gdydotarł do sali balowej, Cate już tam nie było.Był za to lord Fremont.Właśnie odprowadzał Lucy Buchanan zparkietu.Uniósł głowę, dostrzegł Tregarona i niemal niedostrzegalnieironicznie zasalutował mu, po czym zniknął w tłumie razem zezjawiskowo piękną Buchananówną.Do końca wieczoru najbliższą Buchananom rzeczą, jakąmarkizowi udało się odnalezć, była wyborna szkocka whisky
[ Pobierz całość w formacie PDF ]