[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na to się lekko uśmiechnął i powiedział: Nie mnie, światu naco jeszcze bardziej zdziwiony zapytałem: Ale o czym? O piekle obozów odparł, na cozauważyłem, że o tym to już w ogóle nic nie mógłbym powiedzieć, ponieważ nie znam piekłai nawet nie potrafiłbym go sobie wyobrazić.Ale on oznajmił, że to tylko taka przenośnia: Czyż nie jako piekło spytał wyobrażamy sobie obóz koncentracyjny? a ja mu na to,zakreślając przy tym obcasem kilka kółek w kurzu, że piekło każdy może sobie wyobrażać naswój sposób i jeśli o mnie chodzi, to potrafię sobie wyobrazić tylko obóz koncentracyjny, boobóz trochę znam, piekła natomiast nie. Ale, gdyby, powiedzmy, jednak? upierał się i pokilku nowych kółkach odparłem: To wyobrażałbym sobie, że jest to takie miejsce, gdzie niemożna się nudzić, w obozie zaś dodałem było można, nawet w Oświęcimiu, rzecz jasna wpewnych warunkach. Trochę milczał, a potem jeszcze zapytał, ale wyczułem, że już jakośniemal wbrew woli: Czym to tłumaczysz? i po krótkim namyśle oznajmiłem: Czasem.Dlaczego czasem? Bo czas pomaga. Pomaga?.W czym? We wszystkim ipróbowałem mu wytłumaczyć, jaka to całkiem inna sprawa przyjechać, na przykład, na jeślinawet nie wspaniałą, to całkiem do przyjęcia, czystą, schludną stację, gdzie powolutku, wporządku chronologicznym, stopniowo zaczyna się nam wszystko klarować.Kiedy mamy zasobą jeden etap, już przychodzi następny.Kiedy się wszystkiego dowiemy, to rozumiemy teżwszystko.A kiedy się człowiek wszystkiego dowiaduje, nie pozostaje bezczynny: wykonujenowe zadanie, żyje, działa, porusza się, spełnia wszystkie nowe wymagania wszystkichnowych etapów.Gdyby natomiast nie było tej chronologii i gdyby cała wiedza runęła nam nagłowę od razu tam na stacji, to może nie wytrzymałaby tego ani głowa, ani serce, próbowałemmu jakoś wyjaśnić, na co wyciągnąwszy z kieszeni poszarpaną paczkę, podsunął mipogniecione papierosy, ale odmówiłem, potem zaciągnął się mocno dwa razy i opierającłokcie na kolanach, pochylony, nawet na mnie nie patrząc, powiedział jakimś trochęmatowym, głuchym głosem: Rozumiem. Z drugiej strony ciągnąłem wadą,powiedziałbym, błędem, jest to, że trzeba wypełnić czas.Widziałem na przykład powiedziałem mu więzniów, którzy cztery, sześć, a nawet dwanaście lat byli już, adokładniej, wciąż jeszcze byli, w obozie.Otóż ci ludzie musieli jakoś wypełnić te cztery,sześć czy dwanaście lat, czyli w ostatnim przypadku dwanaście razy po trzysta sześćdziesiątpięć dni, to jest dwanaście razy trzysta sześćdziesiąt pięć razy dwadzieścia cztery godziny,dalej: dwanaście razy trzysta sześćdziesiąt pięć razy dwadzieścia cztery razy.i wszystko odnowa, co chwilę, minutę, godzinę, dzień, czyli że muszą cały ten czas jakoś wypełnić.Zdrugiej natomiast strony ciągnąłem dalej właśnie to mogło im pomóc, bo gdyby ten całyczas, to znaczy dwanaście razy trzysta sześćdziesiąt pięć, razy dwadzieścia cztery razysześćdziesiąt i znów razy sześćdziesiąt, zleciał im jednocześnie i za jednym zamachem nakark, to na pewno nie byliby tacy, jak są, ani jeśli idzie o głowę, ani o ciało. A ponieważmilczał, dodałem jeszcze: A więc tak to mniej więcej trzeba sobie wyobrażać. A on na totak samo jak przedtem, tylko zamiast papierosa, którego już tymczasem wyrzucił, tym razemtrzymając w obu dłoniach twarz i może przez to jeszcze bardziej głuchym i jeszcze bardziejstłumionym głosem powiedział: Nie, nie można sobie wyobrazić i ja ze swojej stronyrozumiałem go.Pomyślałem też: zatem, jak widać, dlatego zamiast obóz mówią piekło ,na pewno.Ale potem szybko się wyprostował, spojrzał na zegarek i zmieniła mu się twarz.Poinformował mnie: jest dziennikarzem i to, jak dodał, w demokratycznym piśmie , i wtedydopiero zrozumiałem, kogo też z przeszłości przypomina mi takie czy inne jego słowo wujka Viliego, z taką różnicą, powiedziałbym, nawet wiarygodnością, jaką rozpoznałbym wsłowach, a zwłaszcza czynach i rozmiarach uporu rabina, gdybym na przykład porównał go zwujkiem Lajosem.Ta myśl uprzytomniła mi nagle, właściwie po raz pierwszy,prawdopodobieństwo rychłego spotkania i dlatego już tylko jednym uchem słuchałem słówdziennikarza.Pragnąłby, powiedział, aby nasze przypadkowe spotkanie stało się szczęśliwym trafem.Zaproponował: wymieńmy adresy, zainicjujmy cykl artykułów.Artykuły pisałby on, ale wyłącznie na podstawie moich słów.W ten sposób dostalibyśmy teżjakieś pieniądze, które na pewno przydałyby mi się na początek nowego życia , aczkolwiek,dodał z zażenowanym uśmiechem, zbyt dużo nie może zaoferować , albowiem gazeta jestjeszcze nowa i na razie ma niewielkie możliwości finansowe.Ale w tej chwili, uważał, nieto jest najważniejsze, lecz zagojenie krwawiących jeszcze ran i ukaranie winnych.Przedewszystkim jednak trzeba poruszyć opinię publiczną , rozwiać obojętność, nieczułość,wątpliwości.Komunałami nic się tu nie zdziała, według niego trzeba ujawnić przyczyny,prawdę, nawet gdybyśmy z tego powodu musieli przejść choćby najboleśniejszą próbę.Wmoich słowach widzi dużo oryginalności , ducha epoki, jeśli dobrze zrozumiałem, jakieś smutne piętno czasów, które jest nowym, oryginalnym kolorem w strumieniu materiałówopartych na faktach tak powiedział i zapytał mnie o zdanie.Zaznaczyłem, że najpierwmuszę załatwić swoją sprawę, ale, jak widać, nie zrozumiał, bo powiedział: Nie.To już niejest tylko twoja sprawa.Jest nasza, świata a ja odparłem: Tak, ale teraz już pora, bymwrócił do domu wtedy poprosił mnie o wybaczenie.Wstaliśmy, ale wyglądał, jakby sięwahał, jakby coś jeszcze rozważał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]