[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ka\dy z zespołu pracującego w przestrzeni kosmicznej miał minikameręprzyczepioną do hełmu, więc Zach mógł wydawać im polecenia siedząc wygodnie w kokpicie,bezpiecznie połączony ze swoją ekipą cienkimi jak włos światłowodami, którymi były przesyłanejego polecenia, i nie było niebezpieczeństwa, \e ktoś je przechwyci.A teraz będzie zabawnie, pomyślał Zach, włączając laptopa, za pomocą którego miał siękomunikować ze swoją ekipą.Ralph Waldo Emerson obserwował rozładunek z daleka, zastanawiając się, po co dostawcazaopatrzenia wykosztował się na wyczarterowanie lśniącego nowością klipra zamiast innegozautomatyzowanego frachtowca. Nadzwyczaj dziwnie  mruknął, stojąc w sterowni  lubo, dziwnie lubo. A ty znowu cytujesz poezję?  spytał asystent.Emerson miał du\ą ochotę wyjąć sobie z ucha słuchawkę, ale wiedział, \e to głupi pomysł.Spytał więc: Jak idzie? Jakoś idzie.Riley i jego chłopcy przepychają paczki przez klapę, a ja sprawdzam wszystkona wejściu.Niewiele do roboty.Tylko trzeba trochę popracować mięśniami.Wyszkolonyszympans by sobie poradził.Emerson zobaczył na jednym z ekranów znudzoną ekipę pchającą pozornie pozbawionemasy skrzynie przez tunel łączący. Tylko niech uwa\ają  ostrzegł. Niewa\kość wcale nie oznacza, \e te skrzynie nie mająmasy.Wystarczy się dostać między skrzynię i po \ebrach, zupełnie jak na Ziemi.  Wiem  odparł asystent zniecierpliwionym, kąśliwym tonem. Tylko upewnij się, \e szympansy wiedzą. Co? śadnego cytatu okolicznościowego? Głupiec szybko rozstaje się ze swoimi \ebrami  odwarknął.Zach nucił coś bezgłośnie, gdy wywołał plany i dopasował je do widoku z kamer na hełmachjego zespołu.Połączenie między platformą geostacjonarną, a głównymi linami wie\y, byłonajwa\niejszym punktem.Wystarczy je przeciąć, a trzydzieści pięć tysięcy kilometrów wie\yspadnie na Ziemię, zaś pozostałe trzydzieści pięć tysięcy, z drugiej strony platformy, odleciwirując w kosmos i unosząc ze sobą platformę.Z trudem opanował chęć, by nie zachichotać, gdy\ wiedział, \e mogłoby to rozdra\nićpilotów o ponurych twarzach siedzących nieruchomo jak posągi, w zasięgu ręki tu\ przed nim.Zaraz rozwalę największą budowlę na świecie.Bum! I zniknie.Pewnie spadnie na Quito, pomyślał Zach.Zabije jakiś milion ludzi.Jak młot bo\y wbije ichw ziemię.Jak wielki but rozdeptujący pluskwy.Kulminacja mojej kariery, pomyślał Zach.Tylko \e nikt nie będzie wiedział, \e to ja.Niktnie wie, kim jestem.Ale po tym się dowiedzą.Powstanę i powiem całemu światu, \e to ja tegodokonałem.Ja.Franklin Zachariah.Terrorysta terrorystów.Doktor Destrukcja.Zamiast zwykłych butów Lara miała na nogach plecione sandały.Bracknell zauwa\ył to, gdyposuwali się powoli w kolejce do odprawy.Skrzywił się, gdy pomyślał, \e pewnie ka\ą mu zdjąćbuty, gdy będzie przechodził przez bramkę do wykrywania metalu.Co za głupota, pomyślał.Od dwudziestu lat nie było na tym lotnisku \adnego terrorysty,a dalej stosują tak idiotyczne procedury.I rzeczywiście, potę\nie zbudowany ochroniarz o ponurej twarzy w milczeniu wskazał nabuty Bracknella, zaś Lara przeszła nie niepokojona przez bramkę wykrywacza metalu.Posapującze złości, Bracknell zdjął buty i rzucił je na taśmę, która przebiegała przez urządzenie doprześwietlania baga\u.Jego wysiłki nie zdały się na nic  alarm i tak się uruchomił i para ochroniarzy musiała goprzeszukać.Zapomniał o palmtopie z telefonem, który nosił w kieszeni koszuli. Nie, nie  rzucił Zach ostro do mikrofonu laptopa. Tylko otwórz kapsułę i wklinuj jąmiędzy liny.Nic więcej nie musisz robisz, nanomaszyny odwalą całą robotę.Wszystko trwało dłu\ej ni\ przypuszczał.Pięćdziesiąt lin, a\ tyle trzeba przeciąć, z\ymał sięw duch Zach, a te szympansy będą to robić przez cały pieprzony dzień.Spód platformy geostacjonarnej przypominał Zachowi gigantyczną pajęczynę.Przyglądał się jej za pośrednictwem kamer swojej ekipy.Wszystko pasowało prawie idealnie do dostarczonychplanów; zawsze były jakieś drobne rozbie\ności między planami a istniejącą konstrukcją.Nie dasię zbudować czegoś tak wielkiego bez naciągania planów tu i tam, przynajmniej trochę.Zach wiedział, \e konstrukcję podtrzymywały głównie liny naciągnięte przez siłęodśrodkową  cała budowla wirowała zgodnie z ruchem obrotowym Ziemi.Wystarczy przerwaćpołączenia na poziomie geostacjonarnym i siła rozciągająca zniknie.Wie\a spadnie na ziemię,a górna część odleci w kosmos, wirując jak szalona.Pięćdziesiąt lin, powtórzył sobie.Niech tylko nanoboty przegryzą te pięćdziesiąt lin,a pozostałe nie zdołają utrzymać razem konstrukcji.Pięćdziesiąt lin.W uchu Emersona znów rozległ się głos, tym razem nale\ący do oficera ochrony. Słucham  rzekł do mikrofonu. Tam się dzieje coś dziwnego. Co? Ten kliper, który zadokował.Wypuszcza jakieś gazy. Wypuszcza gazy? Wodór i tlen, a przynajmniej tak twierdzi spektrometr laserowy.Emerson zastanowił się przez chwilę. Mo\e opró\niają jakiś zbiornik?W głosie oficera ochrony pobrzmiewał niepokój. Nic podobnego.Wypompowują du\e ilości gazu.Jakby paliwo przeznaczone na drogępowrotną. Zdziwniej i zdziwniej  znów zacytował Emerson.Zach oblizał usta.Po\eracze właśnie niszczyły pięćdziesiąt lin.Obliczył, \e wystarczyłobyju\ zniszczenie trzydziestu, ale postanowił na wszelki wypadek przeciąć pięćdziesiąt.Zwietnie,będzie pięćdziesiąt i problem załatwiony.Spojrzał na dwóch pilotów Azjatów, którzy nadal mieli na twarzach ciemne okulary. Nanomaszyny ju\ pracują. Dobrze. Czy cały zespół wrócił do środka? To nie pański problem.Zach odniósł wra\enie, \e pilot zadziera nosa. Doskonale  odparł. Jeśli ktoś z nich zginie z powodu nanomaszyn, wy będziecie pisaćlisty z kondolencjami. Proszę uruchomić nanomaszyny  powiedział pilot, nie odwracając się w stronę Zacna.  Ju\ pracują. Bardzo dobrze. Nie powinniśmy czasem odłączyć się od doku? Nie.Jeszcze nie. UPADEKZach pomyślał, \e to trochę dziwne, nie odłączać się od tunelu dokującego wie\y napoziomie geostacjonarnym, kiedy nanomaszyny po\erają liny, ale uznał, \e pilot wie co robi.Nanomaszyny nie będą miały szans na uszkodzenie klipra; odłączymy się, zanim zrobi sięniebezpiecznie, był tego całkowicie pewien.Poza tym dwaj piloci w ciemnych okularach przecie\ nie mieli zamiaru popełniaćsamobójstwa, pocieszał się w duchu Zach.Zwiadomie by tego nie zrobili.Na zewnątrz statku nie rozlegał się ani jeden dzwięk.Ani śladu wibracji.Nic.Po raz pierwszy pilot odwrócił się w stronę Zacha w swoim fotelu i zdjął okulary, byspojrzeć mu prosto w oczy. No i jak? Udało się. Tak  odparł Zach, czując rozdra\nienie. Udało się.A teraz wynośmy się stąd, zanim górna połowa wie\y odleci w stronę Alfy Centaura. To nie będzie konieczne  odparł pilot.W sterowni na poziomie geostacjonarnym Emerson poczuł lekkie dr\enie, ledwo odczuwalnąwibracje, jakby metro przejechało pod podłogą budynku, w którym się znajdowali. Co to było?  zastanowił się głośno. Tak, te\ to poczułem  odparł jego asystent.Dr\enia i wibracje nie zwiastowały nic dobrego.Spędził tyle godzin na ró\nych poziomachwie\y i nigdy nie poczuł najl\ejszego dr\enia, wie\a była solidna i niewzruszona jak skała.Cou licha mogło spowodować taki wstrząs? Wszystko jedno  odezwał się asystent [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl