[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To prawda, za darmo ludzie nie wezmą - przytaknął Szary - Mięsoteż niejadalne przecież.- Mięso! - prychnąłem.- A kto tu o mięsie mówi, panowie? Sadło!Ot, co się liczy! Nie słyszeliście, moi mili, o sadle wydry bagiennej, a odrazu tylko krytykujecie! Sadło przecież niezastąpione!- No i co z nim niby, że takie niezastąpione?- Co, co.Paliwo.- %7łe co, zatankować można? - zdumiał się Szuter.- Zatankować! Ot, jaki mieszczuch.Paliwo, bo się pali.Narozpałkę.Sadło na powietrzu twardnieje, potem na równe kosteczkitniesz, dopóki jeszcze można, zawijasz w pergamin i do plecaka, nadrogę.Potem jak ognisko rozpalić, to lepiej sięhajcuje jak suchy spirytus!Zerknąłem spod oka; chłopak słuchał z otwartymi ustami.- Ech, panowie miastowi! - westchnąłem i pokręciłem głową.- Jawam powiem, że całe życie się człowiek uczy.Albo i dłużej, tak, tak.Jeśli noc na bagnach zastanie, a chrustu albo nie masz, albo mokrewszystko, to najpierw węża złapać albo żabę.Nabijasz na patyk iczekasz, jak wydra przyjdzie.Potem wydrę - bach! Skórę ściągnąćtylko, sadło zebrać, poczekać, aż powietrza złapie, i nawet od razu takmożna podpalać.A takie świeże to jeszcze dłużej się pali, do ranawystarczy jak nic.To raz, a dwa, to pazury wydry.Też się przydają, bo.- Pazury sproszkować - rzucił Ryba, nie oglądając się.- Maści się znich robi.- O, to, to, panie! - Podniosłem palec.- Towarzysz tutaj, widzę,bardziej obeznany.A dokąd idziemy tak zasadniczo, hę?- A tutaj.- Szuter pokazał ręką.- Zasadniczo już jesteśmy.W obozie u podnóża słupodrzewa przywitali mnie w najlepszymrazie ozięble.Obszukali, odebrali wszystko, co było cokolwiek warte,zdjęli kurtkę, potem rozłożyli ją przy ognisku i poukładali na niejwszystek mój dobytek.Jeszcze zanim wybrałem się po wydrę, okręciłem lewitujący onyksbandażem i przymocowałem sobie na prawej kostce pod nogawką.Spodnie miałem szerokie, w ogóle lubię takie luzne, workowate ciuchy,które nie krępują ruchów, więc artefaktu prawie nie było widać.Bardzo dobrze, bo byłem pewien, że gdyby go znalezli, to zostałbymbez onyksu , zbyt cenna to rzecz i Rzeznik by go zwyczajniezarekwirował.%7ładna z tego skrytka, nosić coś na nodze, w końcuniejeden tak nosi nóż albo nieduży pistolet, więc gdyby mieli mnieporządnie przeszukać, to znalezliby od razu, ale w końcu po coprzeszukiwać cieciowatego łowcę bagiennych wydr? Tak miałemnadzieję, że będą myśleć, i nie pomyliłem się.Na lewej kostce z kolei przytwierdziłem sobie buteleczkę zmiksturą.Dziennika Zielarza nie miałem gdzie schować, więc poprostu ułożyłem go na samym dnie plecaka.W końcu myśliwi iznajdowacze zawsze noszą ze sobą papier - a to na papierosy, a to narozpałkę, a to w ogóle w celu wiadomym.Zapisany bełkotem zeszyt nie powinien zwrócić na siebie niczyjejuwagi, więc najzwyczajniej w świecie położyłem go na samym dnie.Faktycznie, wyciągnęli wszystko ze środka, a na pogięty, poszarpanyzeszyt nawet nie spojrzeli.Z kolei wisior po Michaile mógłby wywołaćniezdrowe zaciekawienie, więc ukryłem go w bardziej przebiegłymmiejscu - wsunąłem do kieszonki na wewnętrznej stronie paska,schowanej pomiędzy dwiema warstwami skóry.O ile nikt mi całegopaska nie zabierze, to o jego bezpieczeństwo nie musiałem sięniepokoić.Stojąc tak przed bandytami, spojrzałem kątem oka na dziewczynę.Siedziała, trzymając się dłońmi za kolana, zawinięta w płaszcz, ipatrzyła na mnie nieufnie spode łba.- No i co? - Rzeznik przegarnął leżące na kurtce rzeczy.- Coś zajeden?- Myśliwy - odparłem.- Stas się nazywam.Herszt bandytów obrzucił mnie ciężkim,krytycznym spojrzeniem.Chciał zapytać o coś jeszcze, ale uprzedził goHalo:- Często ci się zdarza w tej okolicy polować?- Cały czas.Sadło zbieram, po wioskach potem noszę.Wymieniam,to jest - na jedzenie, na amunicję czy co tam jeszcze.No i pazury też.Iwęże się łapie.- Az wężami co się robi? - skrzywił się Szuter.- Chyba ich nie jesz?- No ba! To nie wydra trująca przecież, czemu by węża nie zjeść?Tylko trzeba go, rozumiesz.- Na wydry polujesz - powtórzył Rzeznik, patrząc mi prosto w oczy.Halo podszedł bliżej, zajrzał mi w twarz.- Nie, ja ciebie tu nie widywałem, kolego.Od dawna tutaj?- Aha.Od dawna.- A mieszkasz gdzie?- A tak, wszędzie i nigdzie.- Pokazałem na słup.- Czasem tam, o,gdzie wy teraz, sobie stanę.Moje miejsce, że tak powiem, zajęliście.Aczasami na bagnach gdzieś wypadnie albo do Gniłówki, jak się zdążydojść.- Chodzisz aż do Gniłówki? - zaciekawił się Halo.- E, to dobrze.- To co, bagna też znasz? - podszedł bliżej Kuzma.- A jak! - Podniosłem rękę, wsunąłem do kieszeni.- Jak własnąkieszeń.Każdą ścieżynkę tu się schodziło, pod każdym drzewem lało.Rzeznik i Halo wymienili spojrzenia.Z twarzy bandyty, wieczniechmurnej i posępnej, nie byłem w stanie nic wyczytać.Po raz pierwszywidziałem oprawcę Michaiła z bliska i za dnia, wcześniej się niezłożyło.Musiał mieć koło czterdziestu lat.Zarośnięty ciemnąszczeciną, oczy brązowe, cała twarz jakaś taka - no nie wiem,nieruchoma, jakby poszarzała.No i to spojrzenie: ponure,niewróżące nic dobrego, przy czym nie patrzył tak tylko na mnie, achyba na cały świat.- A was to dokąd w ogóle droga prowadzi, co, chłopcy? - zagadałem,rozglądając się po nich.- Tak se patrzę, panowie mundurowi chyba.Chociaż nie wszyscy.- Nie twój mundur, nie twoja sprawa, zrozumiano? - Halo spiął sięod razu.- A pewnie, nie moja sprawa, rzeczywiście.To co, może byście mniepuścili, co? I każdy swoją drogą pójdzie.- Dużo nabojów za sadło dają? - zapytał Rzeznik.- Zależy.Jak tę tutaj, o, dobrze sprawię - tknąłem leżącegomutanta czubkiem buta - to może tuzin do Toz-a dadzą.Jak dobrzepójdzie, to zapałek dorzucą.- Słabo.Zauważyłem, jak intensywnie patrzy na mnie Ryba.W tych jegowodnistych oczach coś się pojawiło, jakiś ślad emocji.Rozpoznał mnieczy jak? Zcisnęło mnie w dołku.Nie ma mowy, nie mógłby mnierozpoznać! Za dnia ani jeden z nich nie widział mnie z bliska, nocą teżim nie pokazywałem twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]