[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim Tess zdążyła się otrząsnąć, Lily wsunęła się między nie iszybko przytuliła matkę.Demonstracja uczuć wydawała sięnienaturalna, wręcz wymuszona, lecz Annabelle nie próbowała sięwyswobodzić z uścisku - czego spodziewałaby się Tess.Słonecznyblask wpadający z dziedzińca rozjaśniał obejmujące się kobiety,rzucające na ścianę fioletowy cień.Cień, który mógłby należeć dokażdej matki i córki.Tess odwróciła wzrok.Jej uwagę przyciągnął obraz na ścianie.Przedstawiał kobietę wfartuchu nałożonym na długą suknię, tulącą małą dziewczynkę.Dziecko zamknęło oczy, odcinając się od świata.Wtuliło buzię wmatczyny fartuch, drobne piąstki zacisnęło na sukni.Tess przeniosłaspojrzenie na Lily i Annabelle, czując bezbrzeżny smutek z powodustraconych lat.- Czy to.twój piesiunio? - spytała nagle Annabelle, wyciągając rękę,by pogładzić Caesara.- Nie, mamo.Twój.Przyprowadziłam go do ciebie z wizytą.- Lilyzerknęła na Tess.- Stanley? - Oczy Annabelle błysnęły, kiedy ujęła w dłonie pyskbasseta.- Stanley? Co? Nie, to Caesar.Caesar, twój pies.- Och, nie, nie mogę.go zatrzymać - powiedziała matka z pewnymwysiłkiem, nadal pieszcząc basseta, który siedział zadowolony u jej stóp.W jej oczach błysnęły łzy.Caesar patrzył na nią smutno, jak tylko bassetpotrafi.- Nie mam nic, żeby go.nakarmić.Nic.%7łeby nakarmić.Niemogę się opiekować ni.niczym.Czy to twój pies?- W porządku, Annabelle - wtrąciła się Tess, zaskakując sama siebie, ikucnęła obok psa.- Lily świetnie się nim zajmuje.Annabelle otarła oczy grzbietem dłoni i spojrzała na Tess.Zaczęła cośmówić, lecz z jej ust wydobyło się tylko ciche sapnięcie.Tess miaławrażenie, że chyba dostrzega w oczach chorej kobiety błysk rozpoznania.Lecz zniknął niemal natychmiast, więc pomyślała, że może go sobie tylkowyobraziła.W tej chwili pragnęła rozpaczliwie, by Annabelle ją sobieprzypomniała, nawet jeśli i olałyby to być przykre wspomnienia.Chciałazobaczyć, jak jej własna przeszłość ożywa w oczach matki Lily; jak /.ii aj omafala gniewu lub irytacji ogarnia tę kobietę, która zawsze stanowiła dla Tesswielką tajemnicę.Nagle ciszę sali dziennej rozdarł mrożący krew w żytach wrzask zsąsiedniego pomieszczenia.Tess zerwała się na równe nogi.- Co to jest, na miłość.?- To tylko Gloria - odparła Lily, ledwo podnosząc wzrok.Annabelle nadal głaskała psa.- Ale ona krzyczy - warknęła Tess.- Nie słyszysz? Wrzeszczy, jakby jąobdzierali ze skóry.- Myją ją pod prysznicem.Zawsze tak hałasuje.- W głosie Lily brzmiało znużenie, niemal znudzenie.- Serio, to się zdarza bardzo często.- Bardzo często? I to w porządku? Przecież krzyczy, jakby jąmordowali.Tess uświadomiła sobie, że jej głos także przechodzi w krzyk.Pacjenci,członkowie rodzin i personel odwracali się i patrzyli w jej kierunku.Zagryzła wargę i opadła na krzesło obok przyjaciółki.- Nienawidzę tego miejsca - szepnęła.- Wiem.Ja też z początku go nie znosiłam - odparła Lily.- Ale tenoddział jest w porządku.Przekonasz się.Nie jest tu tak zle, jak można bysądzić.Pacjenci w większości są całkiem zadowoleni.Rozumiesz,spokojni.No, prawie.- To znaczy odurzeni.Wszyscy są nafaszerowani lekami.Nic do nichnie dociera.- Tess przewróciła oczami.- Owszem, ale czy to takie złe? - Lily zwróciła się do rosłego,przystojnego Latynosa w granatowym uniformie medycznym.- Hej,Carlos, co słychać? Wyglądasz na zapracowanego.- Aha.Bo to prawda.Szukam pacjentki.- Zaśmiał się nerwowo,wodząc wzrokiem po sali.- A u ciebie okej? Witaj, Annabelle.Podeszła do niego inna asystentka, także sprawiająca wrażenie,jakby się za kimś rozglądała.Wymienili parę uwag i rozdzieliwszysię, odeszli szybko w przeciwne strony.- Ktoś im zginął? - spytała z niedowierzaniem Tess, znowupodnosząc głos.- Naprawdę zgubili pacjentkę?- Rezydentkę.Nazywa się ich rezydentami -poprawiła Lily
[ Pobierz całość w formacie PDF ]