[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Uśmiechnął się.- Teraz podam panu powód tej demonstracji.217Wnioskuję z pańskich raczej grubiańskich uwag, iż darzył pan sympatiąnieszczęsnego Rohdego.Przeprowadzenie tego egzaminu zlecił mi mój przełożony iz żalem informuję, że pan oblał.Moim zdaniem, dowiódł pan, iż w swejwcześniejszej ofercie nie był pan rzetelny, obawiam się zatem, że musi panpodążyć w ślad za Rohdem.- Jego dłoń powędrowała do pistoletu przy pasie.- Aza panem - Aguillar.Już niedługo przywiedziemy go do rozsądku.Naprawdę,Forester, powinien pan był okazać dość rozwagi, aby.Jego słowa utonęły w ryku następnego nurkującego myśliwca i to wówczas, zwielkim chłodem i precyzją, Forester dwakroć postrzelił go w brzuch.Niewyciągał broni, lecz strzelał spod koca.Coello wrzasnął z bólu i zaskoczenia, zaciskając ręce na brzuchu, jednak wogólnym zgiełku nic nie było słychać.Forester postrzelił go raz jeszcze, tymrazem śmiertelnie - w serce, a Coello, rzucony impetem kuli na biurko, osunąłsię na podłogę, pociągając za sobą suszkę i kałamarz.Gapił się w sufit martwymioczyma i miał taki wyraz twarzy, jak gdyby wsłuchiwał się w wizg odlatującegosamolotu.Forester zsunął się z noszy i z pistoletem w dłoni podszedł do drzwi.Cichutkozamknął je na klucz, a potem ostrożnie rozchylił zasłony i zajrzał do hangaru.Pluton egzekucyjny, z oficerem zamykającym kolumnę, już wychodził, a dwajżołnierze okrywali ciało Rohdego kawałkiem brezentu.Forester poczekał, aż wyjdą, podszedł do drzwi i wsłuchał się w szurające nazewnątrz kroki.Był to pilnujący go strażnik, czekający, aby odprowadzić go dogabinetu pułkownika lub w inne wskazane przez Coello miejsce.Należało coś z nimzrobić.Niezgrabnie zgięty w spowijających go jak mumię bandażach, pochylił się i zacząłrozbierać zwłoki Coello.%7łebra dokuczały mu tylko trochę, a całe ciało zdawałosię wykazywać wolę działania.Teraz, skoro zaczął się ruszać, swędzenie ustało iForester błogosławił McGrudera za ożywczy zastrzyk.Był podobnego wzrostu co pułkownik Coello, tak więc kombinezon bojowy i butypasowały względnie dobrze.Zapiął pasy spadochronu, a potem dzwignął Coello nanosze i ułożył, okrywając kocem tak, aby twarz pozostawała niewidoczna.WówczasStrona 114 Bagley Desmond - Cytadela w Andachzałożył ciężki plastikowy hełm ze zwisającą maską tlenową i podniósł pistolet.Kiedy otwierał drzwi, miał -jak się zdawało - kłopoty z zapięciem maski, bomanipulował przy paskach, aparat i dłoń zakrywały mu twarz.Skinął obojętniepistoletem trzymanym w drugiej ręce i powiedział do wartowników:- Vava usłedpor alli - ukazując przeciwległy koniec hangaru.Był gotów strzelać, gdyby którykolwiek z żołnierzy okazał podejrzliwość, i jegopalec nerwowo spoczywał na spuście.Oczy jednego z żołnierzy pobiegły na chwilędo pokoju, gdzie na noszach spoczywało przykryte ciało.Forester liczył nadyscyplinę wojskową i naturalny lęk tych ludzi przed ich218oficerami.Byli właśnie świadkami jednej egzekucji i co ich obchodziło, że tenwściekły pies, Coello, urządził sobie długą, bardziej kameralną? Stanęli nabaczność, wydeklamowali:- Si, mio Colonel - i sztywno pomaszerowali w głąb hangaru.Forester patrzył,jak wychodzą przez tylne drzwi, zaryglował pokój, wsunął pistolet w górną bocznąkieszeń kombinezonu i wyszedł z hangaru, zapinając po drodze maskę.Słyszał w górze świst silników odrzutowych i podniósłszy głowę, ujrzał trzysabre'y krążące w zwartej formacji.Na jego oczach odeszły prostym kursem,zmierzając w stronę gór.Wcale nie czekają na pułkownika, pomyślał, puszczającsię niezgrabnym biegiem.Czekający przy samolocie personel naziemny pogrążył się w gorączkowejaktywności.Będąc już blisko, Forester wskazał niknące maszyny, wrzasnął:- Rapidemenłe! Deseprisa! - podbiegł do sabre'a z odwróconą twarzą i zacząłwspinać się do kabiny, zdumiony, że podsadza go ktoś z personelu naziemnego.Usadowił się w fotelu i popatrzył na deskę rozdzielczą; była znajoma, leczzarazem obca po latach niewidzenia.Ciężarówka rozruchu była już podłączona itwarze członków jej załogi patrzyły na niego z wyrazem oczekiwania.Do diabła,pomyślał, nie znam regulaminowych hiszpańskich rozkazów.Zamknął oczy, jegopalce powędrowały do właściwych przełączników; wtedy machnął ręką.Okazało się to najwyrazniej wystarczające; silnik zaśpiewał swą hałaśliwą pieśń,a obsługa naziemna ruszyła biegiem, aby odłączyć kabel rozruchu.Ktoś klepnął gow hełm i zamknął osłonę.Kolejnym machnięciem Forester nakazał wyjąć klocki spodkół.Potem był już w ruchu, zawracał, aby podkoło-wać po pasie startowym, ajednocześnie podłączał przewód tlenowy.Przy końcu pasa włączył radio, mając nadzieję, że jest już nastrojone na wieżękontrolną; nie, żeby miał ochotę wypełniać wydawane przez nią cholerneinstrukcje, chciał po prostu wiedzieć, co się dzieje.W jego słuchawkachzaskrzeczał głos.- Colonel Coello?- Si - wymamrotał.- Zezwalam na start.Forester uśmiechnął się i pognał sabre'a pasem startowym.Ledwie koła oderwałysię od ziemi, a rozpętało się piekło.Pas startowy jakby eksplodował na całejswojej długości i samolot zachybotał się w powietrzu.Forester rozpoczął stromewznoszenie, wszedł w skręt i ze zdumieniem popatrzył na lotnisko.Ziemia drżałaod ciemnoczerwonych błysków i gwałtownych eksplozji; na jego oczach wieżakontrolna zadygotała i rozsypała się w stos odłamków, śląc ku niebu spiralnąkolumnę dymu.219Rozdział 10Armstrong usłyszał ciężarówkę, ze zgrzytem pnącą się drogą górską.- Nadchodzą - powiedział i wyglądając zza kamiennego szańca, zacisnął palce nakolbie pistoletu.Mgła zdawała się rzednieć i swobodnie sięgał spojrzeniem do chat oraz miejsca,gdzie droga wchodziła na równy teren.Z głębi tunelu nadbiegła Benedetta i położyła się obok niego.- Lepiej wracaj, nic tu nie zdziałasz - powiedział i podniósł pistolet.-Jedennabój.Oto cała walka, na jaką nas stać.- Oni tego nie wiedzą - odparowała.- Jak się czuje twój wujek? - zapytał.- Lepiej, ale wysokość mu nie służy.- Zawahała się.- Martwię się o Jenny, magorączkę.Nic nie powiedział; czymże jest gorączka albo choroba wysokościowa wobecStrona 115 Bagley Desmond - Cytadela w Andachmożliwości, że za godzinę wszyscy będą martwi? Benedetta rzekła:- W osadzie powstrzymaliśmy ich na jakieś trzy godziny.W gruncie rzeczy nie miała do powiedzenia nic sensownego; po prostuwypowiedziała nieistotne słowa, aby zagłuszyć myśli - a wszystkie jej myślidotyczyły O'Hary.Armstrong popatrzył na nią kątem oka.- Wybacz mi mój pesymizm - powiedział - ale sądzę, że to już ostatni akt.Biorącpod uwagę środki, jakimi dysponujemy, doskonale dawaliśmy sobie radę, lecz niemogło to trwać wiecznie.Napoleon miał rację - Bóg stoi po stronie liczniejszychbatalionów.W jej głosie zabrzmiało okrucieństwo:- Nadal możemy zabrać ze sobą kilku z nich.- Uchwyciła go za ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl