[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja go zapamiętałem.Kilku urków rozmieszałby na luzie.Ale nie trzynastu z łańcuchami, to jest moż­liwe tylko w filmach, po których idiota wyobraża sobie, że i z niego taki gieroj, co w obronie dupska jakiejś dziewuchy rozwala bandę czarnych charakterów samą lewą ręką, bo prawą trzyma akurat w gaciach tej pani.Potrafiąc się bić i wyklinając trzynastu, miał szansę zawodowego pływaka, który po utonięciu łajby żabkuje przez ocean i klnie boga mórz.Pływanie to jego fach, ale do brzegu jest za dużo mil.Cisza przez parę sekund, tylko wiatr, który zdmuchnął czapkę Piotrusiowi „Lakiernikowi".Facet rozejrzał się po tych mordach i spytał jakoś dziwnie, miękko i kobieco, tak pytają młode nauczy­cielki:- Czy nie ma wśród was choć jednego człowieka?.Tylko jednego, który zechce mi pomóc, osłoni mi grzbiet.Żebym nie dostał z tyłu i żebym nie zwątpił w ewolucję.Gówno zrozumieli, a już ten ostatni wyraz, turecka mowa.Zda­wało się im, że on cykoruje i właśnie pękł.Ja zadrżałem, jakby jego prośba o pomoc była skierowana tylko do mojego serca.Czułem, że.chcę mu pomóc! Ale stryfiłem: zatłuką mnie! Strach to paragraf, który tak samo powstrzymuje człowieka od czynienia zła jak i dobra, tchórze żyją w zdrowiu, szczęściu i pomyślności.Dwa głuche rąbnięcia, takim piorunem, że przegapiłem kto sko­czył.Jakbym się spóźnił na film - patrzę, dwóch leży.Inni doskakiwali z przodu, z tyłu i z boków, zawadzając sobie, ale z każdą chwilą robiło się im luźniej, bo coraz to któryś wywijał orła i sztyw­niał w głębokiej kimie albo jęczał, z kolanami pod brodą, jak ukrzywdzona Dziunia.Bruce Lee tak kasuje pętaków, ale przed kamerą to i ja bym mógł, gdyby mi się nadstawiali.Tu szło bez bajeranctwa, krew była krwią, a łomot był łomotem.Patrzałki wychodziły mi na zewnętrz, raz w życiu oglądałem taki cyrk, ja chromolę!Widzieliście pajaca z drewnianych deseczek, co jak ruszyć linką, jego ręce machają w górę i w dół? Albo wiatrak młyński, którego skrzydła prują powietrze, kiedy jest silny wiatr? Jego graby i nogi pracowały właśnie w ten deseń, rytmicznie i szybko, jak błyski maj­chra, jak płomienie z lufy kulomiotu na ruchomej podstawie, we wszystkie strony, a każdy pocisk skreślał jednego klienta.To było niemożliwe, ale tak było!Po kilkudziesięciu sekundach zostali we trzech: on, młody Lewandoszczak (starszy, z własnymi zębami w przełyku, turlał się pod murem) i Czesio.Czesio zachodził od tyłca, młynkując nad głową rowerowym łańcuchem; Lewandoszczak stał z przodu, brał na korpus straszliwe ciosy i nie przewracał się, czekając, aż „Królak" zahaczy żelazem łeb tamtego.Łańcuch wirował coraz bliżej i szyb­ciej, nie było już widać, tylko świst od młynka wypełniał „mordo-pranie".Tamtem zrozumiał, że ma pół sekundy i padł na ziemię, a że­lazo śmignęło nad nim.Leżąc wykonał cztery ruchy niemal jedno­cześnie, trudno to opisać.Strzelił girą i jego but wbił się od dołu w pachwinę Lewandoszczaka, wyrywając z gardzieli trafionego zwierzęcy krzyk - Lewandowski fiknął i łapał powietrze jak ryba, z dłońmi na jajach, siny, prawie czarny, szmata.W tym samym momencie ramię karateki osłoniło głowę przed spadającym nań łań­cuchem, który owinął się wokół rękawa.„Królak" powinien puścić łańcuch, ale nie zdążył i szarpnięty, poszedł głową do dołu, a tam już czekało kolano drugiej giry leżącego.Nos Czesia chrupnął jak fawo­rek, zmieszał się z kawałkami szczęki, zębów i kości policzkowych, i było po Czesiu.Było po wszystkim - wszyscy leżeli, ale tylko „frajer" mógł się podnieść.Uwierzyłem w to, co na filmach jest bujdą.Wstał i odwinął łańcuch z przedramienia.Miał urwaną nogawkę, rozpieprzone kolano, a spod łacha, który kiedyś był rękawem, ciekł strumień krwi, przez co dłoń zrobiła mu się całkiem czerwona -rowerowy skalpel tak go urządził.Spojrzał na mnie, jakby chciał coś gadać, ale nic nie rzekł, pokuśtykał w stronę furtki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl